Stare opowieści
 
Heroizm kapłana
Agnieszka Stelmach

heroizm kapłanaOto prawdziwa historia opowiedziana przez kapłana, który został poddany strasznej próbie. Opowieść tę możemy dziś poznać dzięki Boskiemu zrządzeniu.

Do niezwykłego zdarzenia doszło w Dublinie, w arystokratycznej, acz ubogiej rodzinie Fitz‑Grahamów. Wywodząca się ze starej szlachty familia podupadła wskutek uczestnictwa w licznych powstaniach wymierzonych w angielskich okupantów. Po przegranych bitwach uczestnicy walk emigrowali do państw katolickich. Często służyli w armii hiszpańskiej lub francuskiej. W tej drugiej służył ojciec kapłana, o którym opowiemy, oraz jego starszy brat.


Upadek kapitana


Po śmierci głowy rodu Fitz‑Grahamów wdowa wraz z dwoma synami utrzymywała się z niewielkiej renty. Starszy syn – przeznaczony do służby w wojsku – wstąpił do armii francuskiej, gdzie dosłużył się stopnia kapitana. Młodszy miał zostać duchownym, więc matka posłała go do seminarium w Saint‑Omer, gdzie w 1790 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Wkrótce potem jako wikariusz trafił do jednej z parafii Dublina.


Po upływie roku na urlop do tego miasta przyjechał jego brat. Gdy urlop się skończył, matka – obawiając się o jego los – zatrzymała go w Dublinie. – Ta okoliczność wszystkich nas wtrąciła w nieszczęście – pisał później kapłan.


Brat księdza, przyzwyczajony do aktywności i drylu wojskowego, nie mógł usiedzieć na miejscu. Zaczął się staczać moralnie. Chodził do pubów, dużo pił i uprawiał hazard. Narobił strasznych długów. Często wszczynał awantury.


Matka bardzo się tym trapiła. Wraz z synem‑kapłanem postanowili więc, że spróbują go ożenić. Mieli nadzieję, że gdy ich syn i brat pozna dobrą kobietę, znów zacznie postępować jak prawy człowiek. Brat kapłana przystał na ich propozycję.


Tak się złożyło, że oficer zakochał się z wzajemnością w pięknej i mądrej córce pewnego kupca.


Wszystko już zaczęło się dobrze układać i zdawało się, że ślub będzie wkrótce, gdy nagle okazało się, że o rękę kobiety poprosił także inny mężczyzna – dubliński mieszczanin. Rywale nienawidzili się szczerze. Obaj szukali pretekstu do pojedynku. Wszyscy w Dublinie o tym wiedzieli.


Bóg surowo ze mną się obchodzi…


Pewnego wieczora owego mieszczanina znaleziono martwego z przebitą piersią. Szpada mężczyzny była schowana w pochwie, co dowodziło, że do pojedynku nie doszło. Przy trupie pozostały dwa zegarki i sakiewka z pieniędzmi. Mimo podartego ubrania, nie można było przypuszczać, aby padł on ofiarą rabunku. Widziano więc w tej zbrodni akt zemsty. Do aresztu trafił więc oficer…


Dziwnym trafem miał on akurat wyszczerbioną szpadę i nie potrafił wytłumaczyć, gdzie ją uszkodził. Kapitana oskarżono więc o morderstwo. Śledczy orzekli, że oskarżenie jest wystarczająco uzasadnione i nie zgodzili się wypuścić go za kaucją. Miał pozostać w areszcie dwa miesiące, oczekując na rozprawę.


Poszlaki tak bardzo przemawiały przeciw niemu, że nawet rodzony brat nie chciał słuchać jego usprawiedliwień. Jedynie matka wierzyła w niewinność syna. Kapłan przyznał, że za każdym razem, gdy odwiedzał brata, skupiał się na wydobyciu od niego wszelkimi sposobami ­wyznania zbrodni, licząc na to, że znajdzie okoliczności, które pozwolą mu przynajmniej ocalić jego życie. Kapitanowi bowiem groził szafot.


Brat księdza na początku oburzał się z powodu oskarżeń, ale im bliżej było do procesu, stawał się łagodniejszy i pogodzony z losem. Coraz częściej czytał Pismo Święte. Mówił do brata: – Błędy moje były ciężkie i liczne, ale Pan Bóg nie będzie żądał za nie ode mnie zapłaty w przyszłym życiu, gdyż opuszczę tę ziemię jako zabójca w oczach ludzkich, choć tej zbrodni nie popełniłem. Bóg surowo ze mną się obchodzi, odbierając mi honor, który pomimo mego nieuporządkowania, zawsze starałem się zachować nieskalanym.

Duchowny nie wiedział, co o tym wszystkim sądzić. Obawiał się nie tylko o doczesne życie brata, ale także o jego życie wieczne…


Spowiedź mordercy

 

W Wielki Piątek duchowny poruszony tym wszystkim wygłosił porywające kazanie. Później, po godzinnym wypoczynku poszedł do konfesjonału, który opuścił późno w nocy. Właśnie miał wejść do zakrystii, gdy nagle jakiś mężczyzna złapał go za komżę i błagał, żeby go jeszcze wyspowiadał. Duchowny poprosił, by przyszedł następnego dnia. Tłumaczył mu, że jest bardzo zmęczony, ale ten nie odpuszczał.

Ów mężczyzna wyznał, że popełnił morderstwo. Duchowny wyostrzył uwagę, a zabójca zaczął opowiadać, że miał posadę w banku w Dublinie, w którym sprzedawane były losy królewskiej loterii. – Jeden taki los, którego numer dobrze sobie zapamiętałem, wydałem pewnemu młodemu znajomemu. On go włożył do kieszeni kamizelki. Kilka dni potem przyszła lista wylosowanych numerów. Rozpoznałem ów numer, o którym mówiłem. Los wygrywał 2 tysiące funtów szterlingów. Ponieważ lista mogła być ogłoszona dopiero następnego dnia, wyszedłem na odległą ulicę i wiedząc, gdzie ów młody mężczyzna bywa, czatowałem nań, gdy będzie powracał. Zabiłem go i wyjąłem mu z kieszeni los. Zaraz zaniosłem go do banku, by wydano nagrodę pod pozorem, że wygrana należy do osoby, która nie chce być znana – opowiadał morderca.


Kapłan wypytawszy go o godzinę napaści i miejsce, a także kilka innych szczegółów morderstwa, zdał sobie sprawę, że oto przed nim klęczy sprawca zbrodni, o której dokonanie posądzono niesłusznie jego brata.

– Niech każdy sobie wyobrazi co czułem – wspominał ksiądz. – Pierwszym moim uczuciem była serdeczna wdzięczność Panu Bogu, ale gdy mi myśl o moim obowiązku kapłańskim przyszła, uczułem nagle okropność mego położenia. Krzyknąłem głośno i straciłem przytomność. Gdy znowu do siebie przyszedłem, już nie byłem w konfesjonale, lecz leżałem na kolanach mego penitenta, który jedną ręką trzymał mnie za głowę, a drugą podawał jakieś krople orzeźwiające. Byliśmy w kościele sami. Nagle wyjąkałem: – Nieszczęsny człowiecze, wiesz ty, że mego brata o to morderstwo posądzają?
– Jak to? Więc ksiądz jest bratem kapitana Fitz‑Grahama?

– Tak jest!

– O mój Boże! Czy mnie ksiądz zdradzi? Czy ksiądz doniesie na mnie? Spowiedź przecież jest święta!

– Ależ nadto dobrze wiem. Nie mogę jednak dopuścić, aby mój niewinny brat zginął na szafocie.

– Tym gorzej. Ja umrzeć nie zamierzam. Zwłaszcza teraz, gdy jestem bogaty. Proszę mi przysiąc na Świętą Hostię, że ksiądz mej spowiedzi nie wyjawi. Jeśli nie, to… – opryszek nie dokończył, bo duchowny raptownie mu przerwał.

– Już rok minął, jak przysięgę swoją jako kapłan przed Bogiem składałem. Nie mam obowiązku przysięgać przed tobą.

Duchowny nie udzielił zabójcy rozgrzeszenia, lecz kazał mu przyjść następnego dnia wieczorem w to samo miejsce. Powiedział, że musi się zastanowić, co zrobić, aby z jednej strony dochować tajemnicy spowiedzi, a z drugiej – spróbować uratować brata.


Tej nocy kapłan nie mógł zasnąć. Myśli kotłowały mu się w głowie. Miał dwie możliwości: albo naruszy tajemnicę spowiedzi i uratuje brata, albo dochowa tajemnicy i skaże na szafot niewinnego człowieka.

 

Obowiązek Twój będzie ciężki i bolesny, ale niewątpliwy

 

Nazajutrz o poradę zwrócił się do swojego przełożonego, arcybiskupa Hieronima z Dublina. Nie wyjawiając nazwiska mordercy, krótko przedstawił sprawę.


Arcybiskup poradził księdzu, aby uświadomił penitentowi, że ma podwójny obowiązek moralny: po pierwsze nie może pozwolić, aby niewinny umarł, gdyż w ten sposób drugie morderstwo popełni, a po drugie – jawnie wobec świadków albo na piśmie winien wyznać swą winę, by w ten sposób ocalić niewinnego. Wszystko to jednak penitent miał uczynić dobrowolnie.


– Gdyby jednak człowiek ten się wzbraniał –
pisał hierarcha – wtenczas mój kochany synu, obowiązek Twój będzie ciężki i bolesny, ale niewątpliwy. Musisz modlić się i milczeć. Największą zbrodnią kapłana byłoby przeciwstawić się obowiązkowi dochowania tajemnicy spowiedzi. Miej odwagę i ufaj.

Młody kapłan czytał list od arcybiskupa wielokrotnie i wiedział, że musi przyjąć wolę Bożą.


W tym samym dniu udał się ponownie do brata. Na powitanie zawołał:

– Mój biedny bracie! Przebacz mi, że wątpiłem w prawdziwość twych słów. Ja wiem, że jesteś niewinny!

– Chwała Bogu! – odrzekł kapitan i zaczął dopytywać się, kiedy go wypuszczą.


Kapłan zdał sobie sprawę, że źle uczynił. Przez swoje gadulstwo niepotrzebnie rozbudził nadzieje brata na uwolnienie. Zdruzgotany nie śmiał wracać do domu. Poszedł więc do kościoła, gdzie do późna czekał na opryszka. W końcu ten, wyraźnie przestraszony, zjawił się przy konfesjonale. Kapłan zaproponował, by udać się na plebanię, by nikt im nie przeszkadzał w rozmowie.


Kapłan opowiadał o swoim bracie i o tym, jak to jest straszne, że niewinny człowiek musi zginąć na szafocie. Opowiedział też o zgryzocie matki, ale morderca pozostawał niewzruszony. Nie pomogła nauka o piekle i o surowym rozrachunku, jaki kiedyś będzie musiał uczynić przed Bogiem. Mężczyzna co prawda płakał, ale nie chciał w żadnym wypadku zadośćuczynić za zbrodnię, której się dopuścił.       

 

Bóg umie ocenić wielkość ofiary i oszczędza katusze

 

Rankiem kapłan wyprowadził penitenta na ulicę. Wrócił na plebanię i padł wyczerpany na łóżko. Od dwóch dni nie zmrużył oka. W końcu zasnął kamiennym snem. Gdy się obudził, obok niego stała matka blada jak trup, ciężko oddychając. Kapłan zdał sobie sprawę, że musiał majaczyć we śnie. Matka potwierdziła, że mówił o niewinności brata i jakimś mordercy, którego tożsamości nie zdradził. Staruszka zaczęła więc zadawać pytania. Zagniewana milczeniem syna, czyniła mu gorzkie wyrzuty.


Na szczęście wtedy do pokoju wszedł arcybiskup. Matka zostawiła ich samych. Kapłan opowiedział mu pokrótce, co zaszło od wczorajszego wieczoru. Arcybiskup rzekł: – Bez wątpienia ma Bóg wielkie zamiary wobec ciebie, skoro w tak młodym wieku zsyła tak wielką próbę, która być może w historii nie ma sobie równej.

Chwycił dłoń młodego kapłana i zawołał: – Bogu dzięki, mój synu! Masz gorączkę! Bóg, który umie ocenić wielkość twej ofiary, zsyła na ciebie chorobę ciała, by ci na jakiś czas oszczędzić katuszy serca. Od tej chwili nie jesteś odpowiedzialny za słowa, które ci się w gorączce wyrwać mogą, ale żeś mnie swoją tajemnicę powierzył, to biskup twój weźmie na siebie to staranie.

Egzekucja niewinnego

 

W dniu, w którym zaplanowano egzekucję, kapłan wraz ze swoim biskupem cały dzień modlili się w kościele. Chrześcijańska uległość brata i powtarzane zapewnienie, że umiera niewinnie, zjednało mu licznych przyjaciół. Przed powieszeniem kapitana pozbawiono godności i szlachectwa…


Zaledwie osiem dni później zmarła ze zgryzoty matka. Tuż przed jej śmiercią pochylił się nad nią arcybiskup. Nie wiadomo, co jej rzekł, ale jak wspominał nasz bohater, w jej oczach zabłysła radość. Na koniec poprosiła syna, by się zbliżył do niej i objęła go wychudłymi rękoma. Roniąc łzy, mówiła mu pieszczotliwe: – Mój święty męczenniku. Poprosiła go jeszcze o błogosławieństwo i w spokoju ­odeszła…


Epilog

 

Jak to jest możliwe, że dowiedzieliśmy się o tym wszystkim, skoro było to tajemnicą spowiedzi? Kapłan tak pisał: Bóg mi użyczył łaski, żem dożył tego szczęścia, iż niewinność mego brata wyszła na jaw. Zbrodniarz publicznie wyznał swą zbrodnię. Brata mego przywrócono, acz po śmierci, do szlachectwa i do dawnej godności. Gdyby ta historia nie była już od wielu lat powszechnie znana, czyż ja jako spowiednik mógłbym ją dzisiaj wam opowiedzieć?

 
ilustracja: Jacek Widor


NAJNOWSZE WYDANIE:
Wzór męża i ojca
Wielu z nas ma wielkie nabożeństwo do świętego Józefa. Prosimy go o pomoc między innymi w problemach rodzinnych czy w sytuacjach trudnych. Dlaczego tak się dzieje? Nie mamy przecież o nim większej wiedzy, bo i Ewangelie poświęciły mu niewiele miejsca.

UWAGA!
Przymierze z Maryją
WYSYŁAMY
BEZPŁATNIE!
 
Opatrzność Boża czuwa nade mną

– Jestem sympatykiem Stowarzyszenia Ks. Piotra Skargi od wielu lat. Podoba mi się to, że bronicie fundamentalnej, a nie liberalnej wiary katolickiej oraz poruszacie temat prześladowań i działań przeciw naszemu Kościołowi. Martwię się tym chaosem, który jest obecnie w Kościele – mówi Pan Józef Łazaj należący do Apostolatu Fatimy od 2019 roku. W tym numerze naszego pisma prezentujemy jego świadectwo.

 

W tym roku będę obchodził z żoną 58. rocznicę ślubu i sam skończę 80 lat. Mamy dwójkę dzieci, oboje dali nam pięcioro wnuków i troje prawnuków. Wielokrotnie w swoim życiu doświadczyłem działania Opatrzności Bożej, której każdego dnia się powierzam i która nade mną czuwa, o czym jestem głęboko przekonany. Żeby nie być gołosłownym Pan Józef opowiada jedną z historii, która zdarzyła się, zanim przeszedł na emeryturę.

Świadectwo


W zakładzie pracy mieliśmy pasiekę. Pewnej czerwcowej niedzieli jechałem drogą leśną z Żyglinka do Nakła Śląskiego, przez Świerklaniec, by skontrolować lot pszczół. Żadnego ruchu na drodze, słońce świeciło wprost w oczy. Na liczniku skromne 120 km/h. W pewnym momencie, zupełnie nieoczekiwanie, w odległości około 10–15 metrów przed sobą zauważyłem przechodzącego, w poprzek drogi, łosia. Na hamowanie nie było już czasu, krzyknąłem tylko: „Jezu” i gwałtownie skręciłem w prawo, chcąc rowem ominąć potężne zwierzę. Nie potrafię odpowiedzieć, jak to się stało. Droga stosunkowo wąska, pobocza prawie nie było, a ja wyjechałem na drogę bez wstrząsu, bez uszkodzeń. Zatrzymałem się po kilkudziesięciu metrach. Cały trzęsący się z wrażenia, spojrzałem do tyłu – przez drogę przechodził drugi łoś. Gdy wracałem, oglądałem to miejsce. Nie mogłem uwierzyć, pobocze bardzo wąskie z wyrwami, wkopany kamienny słupek. Jakim cudem wyszedłem z tego cało, nie wiem. Mogłem tylko przypuszczać, że mój krzyk o pomoc został wysłuchany. Ten przypadek na wiele lat pozbawił mnie poczucia bezpieczeństwa przy jeździe przez las.

Rodzina szkołą życia i wiary


Urodziłem się w Woźnikach Śląskich. Pochodzę z wielodzietnej rodziny robotniczej. To była rodzina zwarta i kochająca się. Panowała w niej dyscyplina, której dziś w rodzinach brakuje. Ojciec pracował jako robotnik leśny, a pomagali mu najstarsi moi bracia. Mieliśmy też małe gospodarstwo. Kiedy ojciec wstawał o brzasku i szedł kosić łąkę, to ja szedłem później z młodszą siostrą Ireną tę trawę rozrzucać i suszyć, a kiedy on, spracowany po całym dniu, wieczorem, klękał przy łóżku, to dla mnie był to autorytet i widok, którego nigdy nie zapomnę. Wszyscy pracowali ciężko i choć przy pracy niewiele mówiło się o Bogu, to ten Bóg był zawsze blisko. Dla wszystkich było oczywiste, że w niedzielę idzie się do kościoła. Wiara nie podlegała żadnym wątpliwościom.

Szykany za sprzeciw


Skończyłem szkołę podstawową w miejscowości Dyrdy, liceum ogólnokształcące w Tarnowskich Górach, a 2-letnie technikum górnicze w Chorzowie-Batorym. Gdy w 1965 roku biskupi polscy napisali słynny list do biskupów niemieckich, komuniści organizowali masówki, podczas których krzyczano: „Jakim prawem przebaczają?”. Ja się odezwałem, broniąc polskich hierarchów; z tego powodu byłem gnębiony i nawet chciano mnie wyrzucić ze szkoły, ale wszystko skończyło się dobrze: zdobyłem tytuł technika-górnika i rozpocząłem pracę w odkrywkowej kopalni dolomitu i w tej branży, na wielu stanowiskach, przepracowałem aż do emerytury.

Wiary trzeba bronić!


Już w okresie komuny miałem świadomość, że naszej wiary trzeba bronić i z takim nastawieniem żyję cały czas, bo wciąż widzę, że jest ona atakowana przez system, później przez liberalizm. Po przejściu na emeryturę czytałem bardzo dużo książek katolickich i zgromadziłem bardzo bogatą bibliotekę religijną, w której największym skarbem jest mistyczne, cudowne dzieło Marii Valtorty, pt. Poemat Boga-Człowieka. Dzięki temu moja wiedza i świadomość religijna bardzo mocno się rozwijały.


Na Facebooku toczę na temat wiary zacięte dyskusje, w których wykorzystuję wiedzę zdobytą m.in. dzięki artykułom publikowanym w „Przymierzu z Maryją”. Prowadzę bloga, (myslebowierze.pl), gdzie publikuję artykuły poświęcone obronie wiary. Co istotne, na blogu tematy te są trwałe i dostępne, a na Facebooku są usuwane i znikają. Cieszę się z tego, co robię, i jestem przekonany, że są to działania niezbędne i konieczne, bo jeśli nie będziemy bronić naszej wiary, to jej przeciwnicy zapędzą nas do katakumb lub uznają, że jest to tylko nasza prywatna sprawa i wtedy nie będziemy mogli się w ogóle odzywać.

Moja książka


Zdecydowałem się nawet napisać książkę w obronie wiary, w której starałem się zestawić wszystkie elementy świata, które noszą znamiona cudów lub są cudami. Książka nosi tytuł Dlaczego? i jest opatrzona mottem: Dlaczego ludzie żyją dzisiaj tak, jakby Boga wcale nie było? Wydałem tę książkę za własne pieniądze, a cały nakład w większości rozdałem.


Oprac. JK

 


Listy od Przyjaciół
 

Szczęść Boże!

Jestem bardzo wdzięczna Redakcji za tak piękną pracę. 25-lecie istnienia Stowarzyszenia Ks. Piotra Skargi to dowód na to, że potrzebna jest taka działalność tysiącom polskich rodzin, jak również nam wszystkim. To pobudza serce i otwiera umysł na wiarę katolicką. Jeszcze raz serdecznie dziękuję za wyróżnienie w postaci pamiątkowego dyplomu i modlitwy Sługi Bożego Ks. Piotra Skargi.

Anna z Ostrowca Świętokrzyskiego

 

Szanowni Państwo!

Od dawna otrzymuję od Państwa „Przymierze z Maryją”. Na mojej ścianie też co roku wisi piękny kalendarz z Matką Bożą. Jakiś czas temu hojnie wspierałem Państwa działalność. Od tego czasu zdążyłem się ożenić, mam dwójkę wspaniałych dzieci. Razem z żoną wychowujemy je w duchu katolickim. Od czasu, gdy wspierałem Państwa moja sytuacja ekonomiczna nieco się pogorszyła, już nie jestem kawalerem, który swobodnie może dysponować swoimi zasobami. Może jednak wkrótce będę mógł wesprzeć Państwa działalność jakąś kwotą, bo uważam, że jest ona szlachetna i ważna.

Paweł


Szanowny Panie Prezesie!

Na wstępie pragnę Pana przeprosić za wieloletnie milczenie. Mimo braku reakcji z mojej strony, przysyłał mi Pan każdego roku kalendarz. Chociaż na to nie zasługiwałam, bardzo sobie to cenię. Kalendarze przypominają mi o każdym święcie kościelnym. Myślę, że miała w tym udział Fatimska Pani, której kapliczką obok naszego kościoła przez kilkanaście lat się opiekowałam. Od dwudziestu dwóch lat jestem na emeryturze, a głównym moim zajęciem są obecnie wizyty u lekarzy, w aptekach, na badaniach, no i oczywiście prace domowe. Kończąc, serdecznie Pana pozdrawiam, życzę wielu wspaniałych Przyjaciół, a przede wszystkim, aby Matka Najświętsza wspierała wszystkie inicjatywy podejmowane przez Stowarzyszenie Ks. Piotra Skargi.

Maria z Lubelskiego

 

Szczęść Boże!

Bardzo dziękuję za kolejną kampanię, od której zależy los i przyszłość naszej katolickiej Polski. Tak wielu Polaków zmieniło życie i poglądy po pandemii. Od nas, Apostołów, wymaga się budzenia sumień naszych rodaków, żeby nie odeszli od chrześcijańskich korzeni. Bóg zapłać za tak cudowne Wasze dzieło. Niech Wam Bóg błogosławi!

Anna z Małopolski

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Szanowny Panie Prezesie! Serdecznie dziękuję za dotychczasową korespondencję, która służy Czytelnikom w dziele popularyzacji Orędzia naszej Fatimskiej Pani, rozpala ogień patriotycznej miłości do naszej ukochanej Ojczyzny i podejmuje jakże niezbędną dla nas troskę o rozwój cywilizacji łacińskiej, a przede wszystkim jej trwanie w Europie i na świecie. Jestem Panu i Stowarzyszeniu, któremu Pan przewodzi, szczerze i serdecznie wdzięczny i mniemam, że tak czyni wielu Księży i Rodaków w Polsce i na emigracji. Niech te Wasze starania i trud wokół tej sprawy oraz tych tematów wynagrodzi Boża Opatrzność. Za przesłane egzemplarze „Przymierza z Maryją” serdecznie dziękuję. Staram się rozprowadzić je wśród moich najlepszych znajomych i przyjaciół.

Ks. Kazimierz

 

Szczęść Boże!

Dziękuję bardzo za piękny kalendarz „366 dni z Maryją” na 2024 rok, który poświęcony jest szkaplerzowi świętemu. Kalendarz jest bardzo ciekawy i pięknie wydany. Nie o wszystkich przedstawionych szkaplerzach wiedziałam, ale też nie wszystkie można przedstawić w kalendarzu ze względu na objętość. Tak samo jak Pana pragnieniem, tak również i moim jest, aby ten kalendarz trafił do jak największej liczby osób. Pozdrawiam serdecznie.

Lucyna z Bydgoszczy

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Na początku dziękuję serdecznie za przesłany kalendarz „366 dni z Maryją” na rok 2024. Dziękuję też za grudniowe „Przymierze z Maryją”. Dostałam również 4. numer „Apostoła Fatimy”. Przeczytałam list od Pana Prezesa i świadectwa ludzi, którzy są Apostołami Fatimy. Proponuje Pan, abym opowiedziała swoją historię. Moja historia nie jest niestety chwalebna. Żyłam bardzo daleko od Boga i Kościoła świętego. W zasadzie to nie było życie. Moja mama, bardzo pobożna niewiasta, modliła się za mnie, również kapłani modlili się za mnie. Kiedyś, gdy leżałam i czułam od nóg drętwienie, poczułam trzy pocałunki tak gorące i pełne miłości, że zapragnęłam żyć. Mama była przy mnie, wyciągnęłam ręce do niej i pomogła mi wstać. Teraz sama jestem mamą i wiem, co czuła moja, kiedy żyłam daleko od Boga…

Anna


Szczęść Boże!

Dziękuję za wielkie zaangażowanie i tak wspaniałe dzieło, jakie tworzycie. Dziękuję też za list, „Przymierze z Maryją” i drugi kalendarz z Maryją. W świątecznym „Przymierzu…” opisaliście różne ciekawe tematy związane z Bożym Narodzeniem np. jak godnie przeżyć Wigilię i narodziny Chrystusa. Dziękuję jeszcze za dwa wspaniałe upominki: szopkę bożonarodzeniową i kartę z modlitwą o triumf wiary katolickiej. Nie możemy ani na moment przestać działać na rzecz obrony wiary. Ja w miarę swoich możliwości finansowych, jak do tej pory, gdy zdrowie pozwoli, będę nadal wspierać Was swoim „groszem”… W modlitwach często polecam Bogu i Matce Najświętszej całe Stowarzyszenie. Szczęść Wam Boże na dalsze lata!

Z Panem Bogiem

Stefania z Płocka

 

Szanowni Państwo!

Mozambik jest jednym z najbiedniejszych państw świata i wszelka pomoc materialna, a nade wszystko duchowa, jest nieodzowna. Wsparcie Stowarzyszenia dla tych społeczności jest wielką radością, gdyż mogą z nadzieją budować swoją przyszłość i wieczność! Szczęść Wam Boże!

Marek z Lublina