Z dziecięcej biblioteczki
 
Jak Boże Narodzenie ocaliło Szuana
Historia ta zdarzyła się w tej części francuskiej okolicy Fougeres, która w latach 1793-1800 była widownią największego zwycięstwa Szuanów1 i gdzie pamięć Rewolucji Francuskiej, czasów „Wielkiego Terroru" jest żywa do dziś.

Pewnego zimowego wieczoru roku 1795, skrajem lasu Fougeres, na drodze między Mortain i Avranches podążał niewielki oddział rewolucjonistów. Zmęczeni i znudzeni uginali się pod ciężarem plecaków i strzelb. Żołnierze prowadzili więźnia-wieśniaka, który o zmierzchu strzelał do nich zza krzaka. Pocisk przeszył kapelusz sierżanta i ugodził w fajkę, paloną przez jednego z „Niebieskich", jak nazywano rewolucjonistów. Żołnierze natychmiast rzucili się w pościg za intruzem. Złapali go i rozbroili. Teraz wiedli nieszczęśnika do swojej brygady, obozującej w Fougeres.

Więzień okryty był płaszczem z koziej skóry, spod którego wystawała bretońska marynarka i kamizelka z dużymi guzikami. Na nogach miał drewniane trepy, a na głowie pospolity kapelusz z filcu z dużym rondem i spływającymi z niego tasiemkami, które kryły rozczochrane włosy. Szuan miał związane przeguby sznurami, pewnie trzymanymi przez dwóch żołnierzy. Szedł za nimi z poważnym wyrazem twarzy, nie zdradzając ani cierpienia, ani bólu. Jego małe, jasne oczy dyskretnie badały drogę, którą go prowadzono.

Minąwszy Tondrais i przeprawiwszy się przez Zatokę Nanson, „Niebiescy" weszli do lasu, aby ominąć domostwa rozsiane wzdłuż drogi. Kiedy dotarli do skrzyżowania Servilles, sierżant zarządził postój. Wyczerpani zdjęli broń i zrzucili pakunki. Nazbierali drew i rozpalili ognisko. Więźnia przywiązali do drzewa. Szuan w napięciu obserwował straż. Wiedział dobrze, że śmierć jest blisko. Jego emocje nie uszły uwadze jednego ze strażników, który uwielbiał szydzić ze swych ofiar.

Kiedy ów młodzian ściskał mocno sznur, przywiązując więźnia zaśmiał mu się szyderczo w twarz: - Nie bój się moje dziecko. To się jeszcze nie stanie. Wciąż masz sześć godzin życia. Jazda! Stań prosto!
- Dobrze go zwiąż Pierrot. Nie możemy pozwolić, aby ten wieśniak opuścił nas bez małej ceremonii - szydził inny.
- Uspokój się, sierżancie Torquatus - odpowiedział Pierrot.
- Dostarczymy go generałowi nietkniętego. Wiesz, psie - kontynuował, zwracając się do więźnia - nie powinieneś mieć żadnych złudzeń. Nie spodziewaj się, że zostaniesz stracony tak jak arystokraci. Republika jest biedna. Brakuje nam gilotyn. Ciebie zabijemy ołowianymi kulami. Sześć w głowę, a sześć w pozostałe części ciała. A teraz, mój drogi, porozmyślaj sobie do rana!
Powiedziawszy to, Pierrot przyłączył się do swoich kamratów przy ognisku.

Wojna prowadzona przez rewolucjonistów z żołnierzami chłopskimi w Bretanii trwała trzy lata. Straszna walka republikańskiej armii z Szuanami przemieniła się w pełne nienawiści polowanie, które można porównać z pościgiem za dziką zwierzyną. Po obu stronach nie było miejsca na coś, co by chociaż przypominało wielkoduszność, która była przecież wspólną cechą wszystkich żołnierzy jeszcze przed wojną. Nie było też miejsca na współczucie dla więźniów, ani na litość dla pokonanych. Co więcej, wydaje się, że ludzie w tej straszliwej epoce stracili resztki uczuć wyższych. Zwyczaj zabijania, niepewność jutra, zmiana obyczajów i porządku w kraju uczyniły z tych ludzi prawdziwe bestie mające jeden cel: zabijać, aby żyć.

Po pewnym czasie Pierrot wyciągnął pocisk i trzymając go ostrożnie w dwóch palcach, wykrzyknął do jeńca: - Hej! Młody człowieku! To dla ciebie!
Wetknął pocisk do lufy karabinu, a następnie wypełnił go kawałkami papieru. Pozostali żołnierze wybuchli śmiechem, radując się z dodatkowej tortury zadanej nieszczęśnikowi.
- Mam jeszcze jedną dla ciebie. Możesz wybrać - wykrzyknął inny żołnierz.
- Ta zrobi ci tuzin dziur w ciele - szydził kolejny.
- Nie wspominając mojej, która będzie na dobicie - dodał wściekły sierżant.

Wieśniak pozostawał spokojny. Wydawało się jakby słuchał czegoś, co zagłuszało szyderstwa i śmiech żołnierzy. Nagle pochylił głowę i zrobił taką minę, jakby przypomniał sobie to "coś". Tej spokojnej nocy lekki wiaterek przyniósł z głębi lasu dźwięk dzwonu bijącego w oddali. Wkrótce potem słychać było drugi, donioślejszy. Zaraz też dołączył do nich trzeci dzwon bijący lekko, delikatnie i melancholijnie. „Niebiescy" zerwali się z miejsc.
- Co to? Dlaczego biją dzwony? Może to sygnał...? Ach, łajdaku! To dzwon ostrzegawczy! - krzyczeli.

Więzień podniósł głowę i spokojnie obserwując, co się dzieje, wyjaśnił krótko:
- Jest Boże Narodzenie.
- Co takiego?
- Boże Narodzenie... dzwony biją na pasterkę.

Zapadła cisza. Boże Narodzenie, pasterka, to zapomniane słowa, które bardzo zdziwiły żołnierzy. Ożyły mgliste wspomnienia szczęśliwych godzin łagodności i pokoju. Zwiesili głowy i wsłuchali się w cudowną melodię bijących dzwonów, która przemawiała do nich zapomnianym językiem. Sierżant Torquatus ponownie zapalił fajkę, podłożył ręce pod głowę i zamknął oczy. Wyglądał tak, jak meloman rozkoszujący się symfonią. Po chwili, zawstydzony swoją słabością, zerwał się i zwrócił do więźnia: - Jesteś tutejszy?
- Jestem z Cogles, niedaleko stąd.
- Czy w twoim rodzinnym mieście są ciągle księża?
- Są miejsca, gdzie rewolucjoniści jeszcze nie dotarli - odpowiedział Szuan. - Nie przekroczyli rzeki Cousnon. Po drugiej stronie jest jeden wolny duchowny. Posłuchaj... to mały dzwon z zamku Pana du Bois Guy'a. A tamten, to dzwon z Montours... Jeśli wiatr zawieje, będzie można usłyszeć bicie Rusande, dużego dzwonu z Landau.
- No, no, nikt cię o to wszystko nie pytał - przerwał Torquatus trochę niespokojny z powodu milczenia swoich ludzi.

W tym momencie rozległo się bicie dzwonów z okolicznych wsi. Była to słodka, harmonijna melodia. Cicha, to znów głośna, zależnie od prędkości wiatru. Żołnierze słuchali jej ze spuszczonymi głowami. Myśleli o rzeczach, o których zapomnieli przez lata wojny. Wyobrazili sobie kościółki z rodzinnych stron, migotające świece, rodzimą scenerię, którą tworzyły pokryte mchem skały, gdzie czerwone i niebieskie świece paliły się nocą. Wspomnienia poruszyły ich. Wydawało się, jakby znowu słyszeli kolędy, pieśni, które nuciło wiele pokoleń. Niewinne i tak stare jak Francja, śpiewane przez pasterzy, starców i młodzież. Pieśni, które mówią o harmonii, przebaczeniu i nadziei. Żołnierze czuli, jak ich serca topniały pod wpływem ciepła, jakie dawały słodkie wspomnienia świąteczne. Po pewnym czasie przestali rozmyślać, a Torquatus potrząsnął głową, tak jakby nad czymś się zastanawiał. Po chwili zapytał więźnia:
- Jak masz na imię?
- Branche d'Or - odpowiedział Szuan.

Odległe dzwony biły dalej. Stopniowo głos sierżanta łagodniał, jakby ten srogi człowiek obawiał się przerwać czar melodii, odpędzającej sen.
- Masz żonę? - spytał po chwili.
Branche d'Or zacisnął wargi, zmarszczył brwi i potrząsnął głową przytakując.
- A co z matką? - spytał Pierrot - Żyje?
Szuan nie odpowiedział.
- Masz dzieci? - zapytał inny żołnierz.

Wtedy jęk wydostał się z piersi więźnia. W migotającym świetle ogniska żołnierze ujrzeli łzy spływające po policzkach Branche d'Ora. Patrzyli na niego niespokojni i zawstydzeni.
- Czy mogę go rozwiązać na chwilę? - poprosił Pierrot wzruszony.
Sierżant zgodził się na ten gest.
- Człowieku, twoja rodzina będzie mieć okropne Boże Narodzenie! - zauważył Torquatus. - Co za nieszczęście! Jakim strasznym przekleństwem jest ta wojna. Sam widzisz chłopcze - kontynuował, zwracając się do swoich ludzi - każdy z nas w Boże Narodzenie przed wojną był szczęśliwy i wesoły. A dzisiaj...

Patrząc na dogasający ogień dodał rozmarzony:
- Ja także mam żonę i dzieci w Lornaine. To kraina, gdzie rośnie mnóstwo choinek. Kiedyś ścinałem je w lesie, a dzieciaki dekorowały je świeczkami i zabawkami. Jak się cieszyły, jak klaskały z radości!.. Muszą teraz być bardzo nieszczęśliwe.
- W mojej okolicy - powiedział inny żołnierz wciągnięty ciepłem bożonarodzeniowych wspomnień - zrobiliśmy dużą kołyskę dla Dzieciątka Jezus i przez całą noc dawaliśmy łakocie i srebrne monety małym chłopcom i dziewczynkom.
- Na północy, skąd pochodzę - relacjonował trzeci - św. Mikołaj chodził ulicami. Miał długą brodę i okryty był długim płaszczem przyprószonym mąką, niby śniegiem. Pukał do drzwi i pytał, czy dzieci już są w łóżku. Ach, jakże się go baliśmy, a jacy byliśmy szczęśliwi.

Po kolei żołnierze dzielili się swoimi wspomnieniami. Dawno zapomniane przeżycia z dzieciństwa na nowo ożywiły ich serca, jak krople rosy ożywiają suchą roślinę. Skruszeni umilkli. Niektórzy spuścili głowy i przenieśli się myślami do spokojnej i słodkiej przeszłości. Inni ze smutkiem wypisanym na twarzy patrzyli na więźnia. Nagle dzwony na nowo zaczęły bić, po krótkiej przerwie pewien rodzaj lęku zapanował wśród żołnierzy. Sierżant wstał i zaczął chodzić tam i z powrotem. Czasami spozierał na swoich ludzi takim wzrokiem, jakby ich o coś pytał, czy też radził się. Po chwili zbliżył się do Branche d'Ora, klepnął go w plecy i powiedział:
- Uciekaj.
Szuan podniósł głowę i z niedowierzaniem patrzył na sierżanta, jakby nie rozumiał, co się dzieje. - Uciekaj!... No jazda! Biegnij!.. Jesteś wolny!
- Zmykaj! - krzyczeli „Niebiescy" - uciekaj, jak ci sierżant każe!

Branche d'Or wstał zdziwiony, nie całkiem dowierzając żołnierzom. Spojrzał na każdego z nich w przelocie i kiedy zrozumiał, co się właściwie stało, wydał okrzyk radości i rzucił się do lasu. Chwilę później oddział "Niebieskich" znowu maszerował. W lesie żołnierze usłyszeli jęk. To jeden z nich - Pierrot wypłakiwał swoje serce z tęsknoty za starymi, dobrymi czasami Bożego Narodzenia. Pewnie tęsknił za drewniakami wypełnionymi zabawkami i starą matką, która z pewnością w tym samym czasie modliła się do Dzieciątka Jezus, aby chroniło jej małego chłopca.

Tłum. Agnieszka Stelmach za pozwoleniem „Crusade Magazine" - pisma amerykańskiego Stowarzyszenia Obrony Tradycji, Rodziny i Własności.

(1) Szuani - wierni królowi Ludwikowi XVI i kościołowi katolickiemu partyzanci oddziałów walczących przeciwko Rewolucji Francuskiej na terenie Bretanii i Wandei.


NAJNOWSZE WYDANIE:
Wzór męża i ojca
Wielu z nas ma wielkie nabożeństwo do świętego Józefa. Prosimy go o pomoc między innymi w problemach rodzinnych czy w sytuacjach trudnych. Dlaczego tak się dzieje? Nie mamy przecież o nim większej wiedzy, bo i Ewangelie poświęciły mu niewiele miejsca.

UWAGA!
Przymierze z Maryją
WYSYŁAMY
BEZPŁATNIE!
 
Opatrzność Boża czuwa nade mną

– Jestem sympatykiem Stowarzyszenia Ks. Piotra Skargi od wielu lat. Podoba mi się to, że bronicie fundamentalnej, a nie liberalnej wiary katolickiej oraz poruszacie temat prześladowań i działań przeciw naszemu Kościołowi. Martwię się tym chaosem, który jest obecnie w Kościele – mówi Pan Józef Łazaj należący do Apostolatu Fatimy od 2019 roku. W tym numerze naszego pisma prezentujemy jego świadectwo.

 

W tym roku będę obchodził z żoną 58. rocznicę ślubu i sam skończę 80 lat. Mamy dwójkę dzieci, oboje dali nam pięcioro wnuków i troje prawnuków. Wielokrotnie w swoim życiu doświadczyłem działania Opatrzności Bożej, której każdego dnia się powierzam i która nade mną czuwa, o czym jestem głęboko przekonany. Żeby nie być gołosłownym Pan Józef opowiada jedną z historii, która zdarzyła się, zanim przeszedł na emeryturę.

Świadectwo


W zakładzie pracy mieliśmy pasiekę. Pewnej czerwcowej niedzieli jechałem drogą leśną z Żyglinka do Nakła Śląskiego, przez Świerklaniec, by skontrolować lot pszczół. Żadnego ruchu na drodze, słońce świeciło wprost w oczy. Na liczniku skromne 120 km/h. W pewnym momencie, zupełnie nieoczekiwanie, w odległości około 10–15 metrów przed sobą zauważyłem przechodzącego, w poprzek drogi, łosia. Na hamowanie nie było już czasu, krzyknąłem tylko: „Jezu” i gwałtownie skręciłem w prawo, chcąc rowem ominąć potężne zwierzę. Nie potrafię odpowiedzieć, jak to się stało. Droga stosunkowo wąska, pobocza prawie nie było, a ja wyjechałem na drogę bez wstrząsu, bez uszkodzeń. Zatrzymałem się po kilkudziesięciu metrach. Cały trzęsący się z wrażenia, spojrzałem do tyłu – przez drogę przechodził drugi łoś. Gdy wracałem, oglądałem to miejsce. Nie mogłem uwierzyć, pobocze bardzo wąskie z wyrwami, wkopany kamienny słupek. Jakim cudem wyszedłem z tego cało, nie wiem. Mogłem tylko przypuszczać, że mój krzyk o pomoc został wysłuchany. Ten przypadek na wiele lat pozbawił mnie poczucia bezpieczeństwa przy jeździe przez las.

Rodzina szkołą życia i wiary


Urodziłem się w Woźnikach Śląskich. Pochodzę z wielodzietnej rodziny robotniczej. To była rodzina zwarta i kochająca się. Panowała w niej dyscyplina, której dziś w rodzinach brakuje. Ojciec pracował jako robotnik leśny, a pomagali mu najstarsi moi bracia. Mieliśmy też małe gospodarstwo. Kiedy ojciec wstawał o brzasku i szedł kosić łąkę, to ja szedłem później z młodszą siostrą Ireną tę trawę rozrzucać i suszyć, a kiedy on, spracowany po całym dniu, wieczorem, klękał przy łóżku, to dla mnie był to autorytet i widok, którego nigdy nie zapomnę. Wszyscy pracowali ciężko i choć przy pracy niewiele mówiło się o Bogu, to ten Bóg był zawsze blisko. Dla wszystkich było oczywiste, że w niedzielę idzie się do kościoła. Wiara nie podlegała żadnym wątpliwościom.

Szykany za sprzeciw


Skończyłem szkołę podstawową w miejscowości Dyrdy, liceum ogólnokształcące w Tarnowskich Górach, a 2-letnie technikum górnicze w Chorzowie-Batorym. Gdy w 1965 roku biskupi polscy napisali słynny list do biskupów niemieckich, komuniści organizowali masówki, podczas których krzyczano: „Jakim prawem przebaczają?”. Ja się odezwałem, broniąc polskich hierarchów; z tego powodu byłem gnębiony i nawet chciano mnie wyrzucić ze szkoły, ale wszystko skończyło się dobrze: zdobyłem tytuł technika-górnika i rozpocząłem pracę w odkrywkowej kopalni dolomitu i w tej branży, na wielu stanowiskach, przepracowałem aż do emerytury.

Wiary trzeba bronić!


Już w okresie komuny miałem świadomość, że naszej wiary trzeba bronić i z takim nastawieniem żyję cały czas, bo wciąż widzę, że jest ona atakowana przez system, później przez liberalizm. Po przejściu na emeryturę czytałem bardzo dużo książek katolickich i zgromadziłem bardzo bogatą bibliotekę religijną, w której największym skarbem jest mistyczne, cudowne dzieło Marii Valtorty, pt. Poemat Boga-Człowieka. Dzięki temu moja wiedza i świadomość religijna bardzo mocno się rozwijały.


Na Facebooku toczę na temat wiary zacięte dyskusje, w których wykorzystuję wiedzę zdobytą m.in. dzięki artykułom publikowanym w „Przymierzu z Maryją”. Prowadzę bloga, (myslebowierze.pl), gdzie publikuję artykuły poświęcone obronie wiary. Co istotne, na blogu tematy te są trwałe i dostępne, a na Facebooku są usuwane i znikają. Cieszę się z tego, co robię, i jestem przekonany, że są to działania niezbędne i konieczne, bo jeśli nie będziemy bronić naszej wiary, to jej przeciwnicy zapędzą nas do katakumb lub uznają, że jest to tylko nasza prywatna sprawa i wtedy nie będziemy mogli się w ogóle odzywać.

Moja książka


Zdecydowałem się nawet napisać książkę w obronie wiary, w której starałem się zestawić wszystkie elementy świata, które noszą znamiona cudów lub są cudami. Książka nosi tytuł Dlaczego? i jest opatrzona mottem: Dlaczego ludzie żyją dzisiaj tak, jakby Boga wcale nie było? Wydałem tę książkę za własne pieniądze, a cały nakład w większości rozdałem.


Oprac. JK

 


Listy od Przyjaciół
 

Szczęść Boże!

Jestem bardzo wdzięczna Redakcji za tak piękną pracę. 25-lecie istnienia Stowarzyszenia Ks. Piotra Skargi to dowód na to, że potrzebna jest taka działalność tysiącom polskich rodzin, jak również nam wszystkim. To pobudza serce i otwiera umysł na wiarę katolicką. Jeszcze raz serdecznie dziękuję za wyróżnienie w postaci pamiątkowego dyplomu i modlitwy Sługi Bożego Ks. Piotra Skargi.

Anna z Ostrowca Świętokrzyskiego

 

Szanowni Państwo!

Od dawna otrzymuję od Państwa „Przymierze z Maryją”. Na mojej ścianie też co roku wisi piękny kalendarz z Matką Bożą. Jakiś czas temu hojnie wspierałem Państwa działalność. Od tego czasu zdążyłem się ożenić, mam dwójkę wspaniałych dzieci. Razem z żoną wychowujemy je w duchu katolickim. Od czasu, gdy wspierałem Państwa moja sytuacja ekonomiczna nieco się pogorszyła, już nie jestem kawalerem, który swobodnie może dysponować swoimi zasobami. Może jednak wkrótce będę mógł wesprzeć Państwa działalność jakąś kwotą, bo uważam, że jest ona szlachetna i ważna.

Paweł


Szanowny Panie Prezesie!

Na wstępie pragnę Pana przeprosić za wieloletnie milczenie. Mimo braku reakcji z mojej strony, przysyłał mi Pan każdego roku kalendarz. Chociaż na to nie zasługiwałam, bardzo sobie to cenię. Kalendarze przypominają mi o każdym święcie kościelnym. Myślę, że miała w tym udział Fatimska Pani, której kapliczką obok naszego kościoła przez kilkanaście lat się opiekowałam. Od dwudziestu dwóch lat jestem na emeryturze, a głównym moim zajęciem są obecnie wizyty u lekarzy, w aptekach, na badaniach, no i oczywiście prace domowe. Kończąc, serdecznie Pana pozdrawiam, życzę wielu wspaniałych Przyjaciół, a przede wszystkim, aby Matka Najświętsza wspierała wszystkie inicjatywy podejmowane przez Stowarzyszenie Ks. Piotra Skargi.

Maria z Lubelskiego

 

Szczęść Boże!

Bardzo dziękuję za kolejną kampanię, od której zależy los i przyszłość naszej katolickiej Polski. Tak wielu Polaków zmieniło życie i poglądy po pandemii. Od nas, Apostołów, wymaga się budzenia sumień naszych rodaków, żeby nie odeszli od chrześcijańskich korzeni. Bóg zapłać za tak cudowne Wasze dzieło. Niech Wam Bóg błogosławi!

Anna z Małopolski

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Szanowny Panie Prezesie! Serdecznie dziękuję za dotychczasową korespondencję, która służy Czytelnikom w dziele popularyzacji Orędzia naszej Fatimskiej Pani, rozpala ogień patriotycznej miłości do naszej ukochanej Ojczyzny i podejmuje jakże niezbędną dla nas troskę o rozwój cywilizacji łacińskiej, a przede wszystkim jej trwanie w Europie i na świecie. Jestem Panu i Stowarzyszeniu, któremu Pan przewodzi, szczerze i serdecznie wdzięczny i mniemam, że tak czyni wielu Księży i Rodaków w Polsce i na emigracji. Niech te Wasze starania i trud wokół tej sprawy oraz tych tematów wynagrodzi Boża Opatrzność. Za przesłane egzemplarze „Przymierza z Maryją” serdecznie dziękuję. Staram się rozprowadzić je wśród moich najlepszych znajomych i przyjaciół.

Ks. Kazimierz

 

Szczęść Boże!

Dziękuję bardzo za piękny kalendarz „366 dni z Maryją” na 2024 rok, który poświęcony jest szkaplerzowi świętemu. Kalendarz jest bardzo ciekawy i pięknie wydany. Nie o wszystkich przedstawionych szkaplerzach wiedziałam, ale też nie wszystkie można przedstawić w kalendarzu ze względu na objętość. Tak samo jak Pana pragnieniem, tak również i moim jest, aby ten kalendarz trafił do jak największej liczby osób. Pozdrawiam serdecznie.

Lucyna z Bydgoszczy

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Na początku dziękuję serdecznie za przesłany kalendarz „366 dni z Maryją” na rok 2024. Dziękuję też za grudniowe „Przymierze z Maryją”. Dostałam również 4. numer „Apostoła Fatimy”. Przeczytałam list od Pana Prezesa i świadectwa ludzi, którzy są Apostołami Fatimy. Proponuje Pan, abym opowiedziała swoją historię. Moja historia nie jest niestety chwalebna. Żyłam bardzo daleko od Boga i Kościoła świętego. W zasadzie to nie było życie. Moja mama, bardzo pobożna niewiasta, modliła się za mnie, również kapłani modlili się za mnie. Kiedyś, gdy leżałam i czułam od nóg drętwienie, poczułam trzy pocałunki tak gorące i pełne miłości, że zapragnęłam żyć. Mama była przy mnie, wyciągnęłam ręce do niej i pomogła mi wstać. Teraz sama jestem mamą i wiem, co czuła moja, kiedy żyłam daleko od Boga…

Anna


Szczęść Boże!

Dziękuję za wielkie zaangażowanie i tak wspaniałe dzieło, jakie tworzycie. Dziękuję też za list, „Przymierze z Maryją” i drugi kalendarz z Maryją. W świątecznym „Przymierzu…” opisaliście różne ciekawe tematy związane z Bożym Narodzeniem np. jak godnie przeżyć Wigilię i narodziny Chrystusa. Dziękuję jeszcze za dwa wspaniałe upominki: szopkę bożonarodzeniową i kartę z modlitwą o triumf wiary katolickiej. Nie możemy ani na moment przestać działać na rzecz obrony wiary. Ja w miarę swoich możliwości finansowych, jak do tej pory, gdy zdrowie pozwoli, będę nadal wspierać Was swoim „groszem”… W modlitwach często polecam Bogu i Matce Najświętszej całe Stowarzyszenie. Szczęść Wam Boże na dalsze lata!

Z Panem Bogiem

Stefania z Płocka

 

Szanowni Państwo!

Mozambik jest jednym z najbiedniejszych państw świata i wszelka pomoc materialna, a nade wszystko duchowa, jest nieodzowna. Wsparcie Stowarzyszenia dla tych społeczności jest wielką radością, gdyż mogą z nadzieją budować swoją przyszłość i wieczność! Szczęść Wam Boże!

Marek z Lublina