Cudowne wydarzenia
 
Przemiana Ewy

Pieniądze szczęścia nie dają. Nie dają go także uroda i sława – tak wydaje się przemawiać do nas Maria Magdalena XX wieku, słynna aktorka francuska o niezwykłej urodzie – Ewa Lavalliere.

Miała wszystko, o co zabiega współczesny człowiek: niezwykłą urodę, talent, sławę i potężny majątek. Żyła jak we śnie, hołubiona przez rzesze wielbicieli. A jednak to nie było to, o czym marzyła. Czego jej brakowało?

Ewa Lavalliere, używająca pseudonimu estradowego Eugenie Fenoglio, urodziła się w Tulonie, we Francji w 1866 r. Dzieciństwa nie miała szczęśliwego. Ojciec alkoholik często miewał napady złości i zazdrości o żonę. W końcu, na oczach córki zastrzelił matkę, a później popełnił samobójstwo. Ewa zaznała biedy i osamotnienia…

Jednak niezwykła uroda, piękny głos i dystyngowane ruchy sprawiły, że trafiła do najlepszych teatrów w Paryżu. Szybko też zyskała uznanie publiczności i stała się bożyszczem tłumów. Cały świat ją podziwiał. Niemal wszyscy interesowali się tym, co robiła, jak się czesała, jakich używała perfum. Niemal wszystkie kobiety ją naśladowały. Kupowały kosmetyki, perfumy i ubrania á la Lavalliere.

Król Karol z Portugalii, król Leopold II z Belgii, król Edward VII z Wielkiej Brytanii, dyplomaci, magnaci, księżniczki i książęta przychodzili na spektakle, w których grała. Szczerze ją podziwiali. Nie dziwi więc fakt, że ta oszałamiająca kariera zawróciła Ewie w głowie. Ale Ewa nie zaznała szczęścia.

Miałam wszystko…


Wspominała w swoim pamiętniku: Miałam wszystko, co tylko może zaoferować świat. Wszystko, czego mogłam zapragnąć. A mimo to, czułam się najnieszczęśliwszą z dusz.

Pomimo życia w paryskim pałacyku pełnym przepychu, czuła wyrzuty sumienia. Przynajmniej kilka razy usiłowała popełnić samobójstwo. Raz nawet, tuż po wspaniałym występie w Londynie.

Nie potrafiła dać szczęścia kochającemu mężowi i córce. Z biegiem lat stawała się coraz bardziej kapryśna, zmienna i nieczuła. W jej życiu zaczęli pojawiać się kolejni mężczyźni, zawsze z zasobnymi portfelami.

Nigdzie nie jest mi dobrze…


Ani w jej najbliższym otoczeniu, ani wśród oklaskującej ją publiczności nikt nie domyślał się, jak bardzo cierpiała. Promienna i uśmiechnięta w blaskach scenicznych świateł, nosiła w sercu wciąż wzbierającą gorycz.

Nigdy i nigdzie nie jest mi dobrze – powiedziała kiedyś. – Gdziekolwiek się znajdę, zawsze zamykam się w sobie, chyba że jestem na scenie. Jej dorastająca córka Jeanne coraz wyraźniej schodziła na złą drogę. Mężczyźni, którzy ją otaczali, w końcu zawsze rozczarowywali i zadawali ból.

Szatan naprawdę istnieje!


W czerwcu 1917 r. Ewa chciała odpocząć z dala od świata, przygotowując się do występu w Nowym Jorku. W tym celu wynajęła pałac Porcherie w Chanceux, blisko Tours. Przebywała tam ze swoją powiernicą Leonią, młodą Belgijką, która opuściła kraj podczas I wojny światowej.

Zarządcą pałacyku był proboszcz, o. Chasteigner, bardzo surowy, ale świątobliwy człowiek, gorliwie zabiegający o dusze dla Pana Boga.

Kapłan zauważył, że nowa mieszkanka pałacu, która przybyła w niedzielę, wcale nie pojawiła się na Mszy św. Poprosił ją więc do siebie, aby wyrazić zatroskanie. Ewa obiecała mu, że w następną niedzielę na pewno będzie na Mszy. Zrobiła tak, jak obiecała, tylko, że jej zachowanie było skandalicznie lekceważące.

Nie uszło to uwagi proboszcza:

– Szkoda, że nie ma pani wiary – powiedział.

– Wiara, wiara! Jaki sens ma wiara?
– spytała pogardliwie.

Później opowiedziała mu o swoich doświadczeniach spirytystycznych. Przyznała się, że skorzystała z okazji, by poprosić szatana o przywrócenie jej młodości i o uzdrowienie z dolegliwości jelitowych. Szatan naturalnie obiecał jej, że to zrobi pod warunkiem, że mu się odda. Ewa zgodziła się, mówiąc, że w zamian za te „dary” przyprowadzi mu nowych adeptów.

Kilka dni później znowu była na seansie spirytystycznym. Zbeształa szatana za to, że nie spełnił danej jej obietnicy. Na kolejnym spotkaniu krzyknęła, że jest „wielkim oszustem”. Uznała także, że spirytyzm jest jedną wielką farsą, a szatan wcale nie istnieje.

Wiejski proboszcz wysłuchał opowieści światowej sławy aktorki. Na koniec powiedział krótko:

– Zapewniam panią, że szatan naprawdę istnieje! –
wsiadł na rower i odjechał.

Poruszona jego stanowczością, Ewa zaczęła rozmyślać: Jeśli szatan istnieje, to Bóg także musi istnieć A jeśli Bóg istnieje, to co ja robię z życiem, które od niego otrzymałam?.

Przemiana Ewy


Następnego ranka kapłan ponownie pojawił się przed pałacem. Przyniósł „Żywot Marii Magdaleny” pióra księdza Lacordaire’a.

– Madame –
rzekł. – To, co mi pani powiedziała wczoraj, nie dawało mi spokoju. Muszę się przyznać, że większą część nocy spędziłem na modlitwie, prosząc Boga, aby zainspirował mnie, w jaki sposób mógłbym pani pomóc. Odprawiłem również Mszę świętą w tej intencji. Przywiozłem pani książkę o św. Marii Magdalenie, napisaną przez księdza Henryka Lacordaire’a. Proszę ją przeczytać na kolanach, a przekona się pani, co Bóg potrafi uczynić z duszą taką, jak pani.

Ewa Lavalliere tuż po obiedzie usiadła w pobliżu kuchni z otwartą książką i zaczęła głośno czytać tak, aby służba mogła ją słyszeć. Żywot św. Marii Magdaleny bardzo ją wciągnął. – Jeszcze nigdy nie czytała z takim przejęciem – opowiadała później Leonia. Wszyscy byli głęboko poruszeni. Głos Ewy łamał się. Do końca dnia obie kobiety pozostały wyciszone.

10 czerwca, podczas kolejnej Mszy św., Ewa była już zupełnie odmieniona. Leonia oznajmiła, że chciałaby móc przystąpić do Pierwszej Komunii. Miała już 23 lata i nigdy wcześniej nie przyjmowała Pana Jezusa do serca.

Ewa bardzo poruszona, zaoferowała swoją pomoc w przygotowaniach. Sama też zapragnęła po wielu latach przyjąć Komunię św.

Ksiądz ucieszony tą nowiną, obiecał przynieść Leonii katechizm. Już miał wyjść, gdy w drzwiach zatrzymała go Ewa.

– A ja, czcigodny ojcze?


– Pani?!


– Obiecałam tej młodej pannie, że jej pomogę przygotować się i że sama też przystąpię do Komunii św.


– Ale…


– Tak, doskonale wiem. Jestem grzesznicą i nie żyłam jak chrześcijanka. Mam jednak nadzieję, że nadal mam prawo powrotu do Boga?!
I nie zważając na nic, zaczęła publicznie obnażać się ze wszystkich grzechów, niemal biegnąc za wiejskim proboszczem. Kapłan był bardzo zakłopotany.

– Proszę zaczekać… Przede wszystkim, proszę tak nie krzyczeć!


– Czekać? Na co mam czekać? Czy ja nie mam prawa do szczęścia, jak Leonia?


– Chodzi o to… chodzi o to, że Leonia jest dzieckiem w porównaniu z panią. Jej przypadek jest prosty. A pani jest Ewą Lavalliere… słynną aktorką. Pani życie jest publiczne. Nie mogę traktować pani w taki sam sposób, jak Leonię. Ponadto, zabawiała się pani w spirytyzm, a to jest grzech specjalny. Aby udzielić rozgrzeszenia, muszę najpierw uzyskać pozwolenie od arcybiskupa
– powiedziawszy to, ksiądz wsiadł na rower i obiecał wrócić tak szybko, jak to tylko będzie możliwe.

Spełniona prośba


Ewa wspominała później, że kilkugodzinne czekanie na powrót księdza Chasteigner z miasteczka było jednym z najgorszych momentów w jej życiu. Ogarnęło ją potworne przerażenie na myśl, że Bóg odrzuci ją na zawsze. Zbawienie jej duszy wisiało na włosku. Kiedy w oddali zobaczyła zbliżającą się sylwetkę ojca Chasteigner, radośnie wymachującego swoim czarnym biretem, stało się jasne, że Bóg okazał jej miłosierdzie.

– Pokój Naszego Pana z Tobą, moja córko
– powiedział uśmiechnięty od ucha do ucha kapłan, zsiadając z roweru. – Arcybiskup dał mi wszystkie potrzebne pełnomocnictwa.

Spowiedź i Komunia św. były wielkim wydarzeniem w życiu obu kobiet.

Od 19 czerwca 1917 r. życie Ewy zaczęło się zmieniać. Wyrzekła się raz na zawsze teatru, pozbyła się biżuterii i wszystkiego, co przypominało jej światowe życie. Mówiła: – To dzięki diabłu przyszłam do Boga.

Wkrótce potem wyjechała z Paryża, by nie ulegać pokusom. Wyjechała na krótko na misje, ale ze względu na słabe zdrowie, wróciła do kraju. Prosiła Boga, by zesłał jej więcej cierpienia, by szybciej mogła odpokutować za swoje grzeszne życie.

Pan Bóg spełnił jej prośbę. Cierpiała w różny sposób. Najpierw nie przyjęto jej do zakonu, ze względu na grzechy, a później po czterech latach posługi jako pielęgniarka w Tunisie, schorowana musiała wrócić do Francji.

Cierpię i jestem szczęśliwa!


Największego cierpienia doświadczyła jednak pod koniec życia. W sierpniu 1928 roku 62-letnia Ewa poważnie zachorowała na zapalenie otrzewnej. Lekarz opiekujący się chorą polecił wezwać jej córkę. Wiedział, że kochała swoje dziecko tym bardziej, im bardziej stawało się ono zagubione i zdeprawowane. Jeanne rzeczywiście przyjechała, lecz nie po to, aby opiekować się umierającą matką. Ukradkiem zaczęła podawać jej kokainę, by łatwiej wyciągnąć pieniądze na spłatę ogromnych długów. Doktor Grosjean odkrył zabójczą „kurację” po ośmiu dniach i osobiście wyrzucił Jeanne z domu.

Ostatni rok Ewa Lavallière przeżyła w wielkim cierpieniu. Twarz spuchła jej nie do poznania, wypadły wszystkie zęby, trzeba było zaszyć jej powieki. Kobieta była przytomna i zdawała sobie sprawę, że bezpowrotnie utraciła urodę, której kiedyś zawdzięczała sławę i pieniądze: – Dobry Panie, grzeszyłam tymi darami. Teraz zaś dzięki Ci, że przez te cierpienia pozwalasz mi odpokutować moje grzechy – mówiła.

Tuż przed śmiercią, paryski dziennik opublikował wywiad z nią.

– Czy pani bardzo cierpi?


– Tak, strasznie.


– Czy ma pani nadzieję na uzdrowienie?


– Nie, ale jestem szczęśliwa… Nawet trudno to Panu sobie wyobrazić, jak bardzo, pomimo tego cierpienia, a nawet głównie z jego powodu… Jestem w rękach Boga… Proszę powiedzieć moim przyjaciołom z przeszłości, że spotkał pan najszczęśliwszą osobę na świecie. Całe moje życie i cała moja wola znowu zwróciły się ku ostatecznemu celowi, ku miłości, ku Bogu, który mnie bardzo kocha, pomimo całej mojej przeszłości i obecnej nędzy.


Zmarła 10 lipca 1929 w wieku 63 lat. Na jej nagrobku widnieje napis: „Wyrzekłam się wszystkiego dla Boga. On sam mi wystarcza. Boże, któryś mnie stworzył, miej litość nade mną”.

oprac. Agnieszka Stelmach



NAJNOWSZE WYDANIE:
Wzór męża i ojca
Wielu z nas ma wielkie nabożeństwo do świętego Józefa. Prosimy go o pomoc między innymi w problemach rodzinnych czy w sytuacjach trudnych. Dlaczego tak się dzieje? Nie mamy przecież o nim większej wiedzy, bo i Ewangelie poświęciły mu niewiele miejsca.

UWAGA!
Przymierze z Maryją
WYSYŁAMY
BEZPŁATNIE!
 
Opatrzność Boża czuwa nade mną

– Jestem sympatykiem Stowarzyszenia Ks. Piotra Skargi od wielu lat. Podoba mi się to, że bronicie fundamentalnej, a nie liberalnej wiary katolickiej oraz poruszacie temat prześladowań i działań przeciw naszemu Kościołowi. Martwię się tym chaosem, który jest obecnie w Kościele – mówi Pan Józef Łazaj należący do Apostolatu Fatimy od 2019 roku. W tym numerze naszego pisma prezentujemy jego świadectwo.

 

W tym roku będę obchodził z żoną 58. rocznicę ślubu i sam skończę 80 lat. Mamy dwójkę dzieci, oboje dali nam pięcioro wnuków i troje prawnuków. Wielokrotnie w swoim życiu doświadczyłem działania Opatrzności Bożej, której każdego dnia się powierzam i która nade mną czuwa, o czym jestem głęboko przekonany. Żeby nie być gołosłownym Pan Józef opowiada jedną z historii, która zdarzyła się, zanim przeszedł na emeryturę.

Świadectwo


W zakładzie pracy mieliśmy pasiekę. Pewnej czerwcowej niedzieli jechałem drogą leśną z Żyglinka do Nakła Śląskiego, przez Świerklaniec, by skontrolować lot pszczół. Żadnego ruchu na drodze, słońce świeciło wprost w oczy. Na liczniku skromne 120 km/h. W pewnym momencie, zupełnie nieoczekiwanie, w odległości około 10–15 metrów przed sobą zauważyłem przechodzącego, w poprzek drogi, łosia. Na hamowanie nie było już czasu, krzyknąłem tylko: „Jezu” i gwałtownie skręciłem w prawo, chcąc rowem ominąć potężne zwierzę. Nie potrafię odpowiedzieć, jak to się stało. Droga stosunkowo wąska, pobocza prawie nie było, a ja wyjechałem na drogę bez wstrząsu, bez uszkodzeń. Zatrzymałem się po kilkudziesięciu metrach. Cały trzęsący się z wrażenia, spojrzałem do tyłu – przez drogę przechodził drugi łoś. Gdy wracałem, oglądałem to miejsce. Nie mogłem uwierzyć, pobocze bardzo wąskie z wyrwami, wkopany kamienny słupek. Jakim cudem wyszedłem z tego cało, nie wiem. Mogłem tylko przypuszczać, że mój krzyk o pomoc został wysłuchany. Ten przypadek na wiele lat pozbawił mnie poczucia bezpieczeństwa przy jeździe przez las.

Rodzina szkołą życia i wiary


Urodziłem się w Woźnikach Śląskich. Pochodzę z wielodzietnej rodziny robotniczej. To była rodzina zwarta i kochająca się. Panowała w niej dyscyplina, której dziś w rodzinach brakuje. Ojciec pracował jako robotnik leśny, a pomagali mu najstarsi moi bracia. Mieliśmy też małe gospodarstwo. Kiedy ojciec wstawał o brzasku i szedł kosić łąkę, to ja szedłem później z młodszą siostrą Ireną tę trawę rozrzucać i suszyć, a kiedy on, spracowany po całym dniu, wieczorem, klękał przy łóżku, to dla mnie był to autorytet i widok, którego nigdy nie zapomnę. Wszyscy pracowali ciężko i choć przy pracy niewiele mówiło się o Bogu, to ten Bóg był zawsze blisko. Dla wszystkich było oczywiste, że w niedzielę idzie się do kościoła. Wiara nie podlegała żadnym wątpliwościom.

Szykany za sprzeciw


Skończyłem szkołę podstawową w miejscowości Dyrdy, liceum ogólnokształcące w Tarnowskich Górach, a 2-letnie technikum górnicze w Chorzowie-Batorym. Gdy w 1965 roku biskupi polscy napisali słynny list do biskupów niemieckich, komuniści organizowali masówki, podczas których krzyczano: „Jakim prawem przebaczają?”. Ja się odezwałem, broniąc polskich hierarchów; z tego powodu byłem gnębiony i nawet chciano mnie wyrzucić ze szkoły, ale wszystko skończyło się dobrze: zdobyłem tytuł technika-górnika i rozpocząłem pracę w odkrywkowej kopalni dolomitu i w tej branży, na wielu stanowiskach, przepracowałem aż do emerytury.

Wiary trzeba bronić!


Już w okresie komuny miałem świadomość, że naszej wiary trzeba bronić i z takim nastawieniem żyję cały czas, bo wciąż widzę, że jest ona atakowana przez system, później przez liberalizm. Po przejściu na emeryturę czytałem bardzo dużo książek katolickich i zgromadziłem bardzo bogatą bibliotekę religijną, w której największym skarbem jest mistyczne, cudowne dzieło Marii Valtorty, pt. Poemat Boga-Człowieka. Dzięki temu moja wiedza i świadomość religijna bardzo mocno się rozwijały.


Na Facebooku toczę na temat wiary zacięte dyskusje, w których wykorzystuję wiedzę zdobytą m.in. dzięki artykułom publikowanym w „Przymierzu z Maryją”. Prowadzę bloga, (myslebowierze.pl), gdzie publikuję artykuły poświęcone obronie wiary. Co istotne, na blogu tematy te są trwałe i dostępne, a na Facebooku są usuwane i znikają. Cieszę się z tego, co robię, i jestem przekonany, że są to działania niezbędne i konieczne, bo jeśli nie będziemy bronić naszej wiary, to jej przeciwnicy zapędzą nas do katakumb lub uznają, że jest to tylko nasza prywatna sprawa i wtedy nie będziemy mogli się w ogóle odzywać.

Moja książka


Zdecydowałem się nawet napisać książkę w obronie wiary, w której starałem się zestawić wszystkie elementy świata, które noszą znamiona cudów lub są cudami. Książka nosi tytuł Dlaczego? i jest opatrzona mottem: Dlaczego ludzie żyją dzisiaj tak, jakby Boga wcale nie było? Wydałem tę książkę za własne pieniądze, a cały nakład w większości rozdałem.


Oprac. JK

 


Listy od Przyjaciół
 

Szczęść Boże!

Jestem bardzo wdzięczna Redakcji za tak piękną pracę. 25-lecie istnienia Stowarzyszenia Ks. Piotra Skargi to dowód na to, że potrzebna jest taka działalność tysiącom polskich rodzin, jak również nam wszystkim. To pobudza serce i otwiera umysł na wiarę katolicką. Jeszcze raz serdecznie dziękuję za wyróżnienie w postaci pamiątkowego dyplomu i modlitwy Sługi Bożego Ks. Piotra Skargi.

Anna z Ostrowca Świętokrzyskiego

 

Szanowni Państwo!

Od dawna otrzymuję od Państwa „Przymierze z Maryją”. Na mojej ścianie też co roku wisi piękny kalendarz z Matką Bożą. Jakiś czas temu hojnie wspierałem Państwa działalność. Od tego czasu zdążyłem się ożenić, mam dwójkę wspaniałych dzieci. Razem z żoną wychowujemy je w duchu katolickim. Od czasu, gdy wspierałem Państwa moja sytuacja ekonomiczna nieco się pogorszyła, już nie jestem kawalerem, który swobodnie może dysponować swoimi zasobami. Może jednak wkrótce będę mógł wesprzeć Państwa działalność jakąś kwotą, bo uważam, że jest ona szlachetna i ważna.

Paweł


Szanowny Panie Prezesie!

Na wstępie pragnę Pana przeprosić za wieloletnie milczenie. Mimo braku reakcji z mojej strony, przysyłał mi Pan każdego roku kalendarz. Chociaż na to nie zasługiwałam, bardzo sobie to cenię. Kalendarze przypominają mi o każdym święcie kościelnym. Myślę, że miała w tym udział Fatimska Pani, której kapliczką obok naszego kościoła przez kilkanaście lat się opiekowałam. Od dwudziestu dwóch lat jestem na emeryturze, a głównym moim zajęciem są obecnie wizyty u lekarzy, w aptekach, na badaniach, no i oczywiście prace domowe. Kończąc, serdecznie Pana pozdrawiam, życzę wielu wspaniałych Przyjaciół, a przede wszystkim, aby Matka Najświętsza wspierała wszystkie inicjatywy podejmowane przez Stowarzyszenie Ks. Piotra Skargi.

Maria z Lubelskiego

 

Szczęść Boże!

Bardzo dziękuję za kolejną kampanię, od której zależy los i przyszłość naszej katolickiej Polski. Tak wielu Polaków zmieniło życie i poglądy po pandemii. Od nas, Apostołów, wymaga się budzenia sumień naszych rodaków, żeby nie odeszli od chrześcijańskich korzeni. Bóg zapłać za tak cudowne Wasze dzieło. Niech Wam Bóg błogosławi!

Anna z Małopolski

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Szanowny Panie Prezesie! Serdecznie dziękuję za dotychczasową korespondencję, która służy Czytelnikom w dziele popularyzacji Orędzia naszej Fatimskiej Pani, rozpala ogień patriotycznej miłości do naszej ukochanej Ojczyzny i podejmuje jakże niezbędną dla nas troskę o rozwój cywilizacji łacińskiej, a przede wszystkim jej trwanie w Europie i na świecie. Jestem Panu i Stowarzyszeniu, któremu Pan przewodzi, szczerze i serdecznie wdzięczny i mniemam, że tak czyni wielu Księży i Rodaków w Polsce i na emigracji. Niech te Wasze starania i trud wokół tej sprawy oraz tych tematów wynagrodzi Boża Opatrzność. Za przesłane egzemplarze „Przymierza z Maryją” serdecznie dziękuję. Staram się rozprowadzić je wśród moich najlepszych znajomych i przyjaciół.

Ks. Kazimierz

 

Szczęść Boże!

Dziękuję bardzo za piękny kalendarz „366 dni z Maryją” na 2024 rok, który poświęcony jest szkaplerzowi świętemu. Kalendarz jest bardzo ciekawy i pięknie wydany. Nie o wszystkich przedstawionych szkaplerzach wiedziałam, ale też nie wszystkie można przedstawić w kalendarzu ze względu na objętość. Tak samo jak Pana pragnieniem, tak również i moim jest, aby ten kalendarz trafił do jak największej liczby osób. Pozdrawiam serdecznie.

Lucyna z Bydgoszczy

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Na początku dziękuję serdecznie za przesłany kalendarz „366 dni z Maryją” na rok 2024. Dziękuję też za grudniowe „Przymierze z Maryją”. Dostałam również 4. numer „Apostoła Fatimy”. Przeczytałam list od Pana Prezesa i świadectwa ludzi, którzy są Apostołami Fatimy. Proponuje Pan, abym opowiedziała swoją historię. Moja historia nie jest niestety chwalebna. Żyłam bardzo daleko od Boga i Kościoła świętego. W zasadzie to nie było życie. Moja mama, bardzo pobożna niewiasta, modliła się za mnie, również kapłani modlili się za mnie. Kiedyś, gdy leżałam i czułam od nóg drętwienie, poczułam trzy pocałunki tak gorące i pełne miłości, że zapragnęłam żyć. Mama była przy mnie, wyciągnęłam ręce do niej i pomogła mi wstać. Teraz sama jestem mamą i wiem, co czuła moja, kiedy żyłam daleko od Boga…

Anna


Szczęść Boże!

Dziękuję za wielkie zaangażowanie i tak wspaniałe dzieło, jakie tworzycie. Dziękuję też za list, „Przymierze z Maryją” i drugi kalendarz z Maryją. W świątecznym „Przymierzu…” opisaliście różne ciekawe tematy związane z Bożym Narodzeniem np. jak godnie przeżyć Wigilię i narodziny Chrystusa. Dziękuję jeszcze za dwa wspaniałe upominki: szopkę bożonarodzeniową i kartę z modlitwą o triumf wiary katolickiej. Nie możemy ani na moment przestać działać na rzecz obrony wiary. Ja w miarę swoich możliwości finansowych, jak do tej pory, gdy zdrowie pozwoli, będę nadal wspierać Was swoim „groszem”… W modlitwach często polecam Bogu i Matce Najświętszej całe Stowarzyszenie. Szczęść Wam Boże na dalsze lata!

Z Panem Bogiem

Stefania z Płocka

 

Szanowni Państwo!

Mozambik jest jednym z najbiedniejszych państw świata i wszelka pomoc materialna, a nade wszystko duchowa, jest nieodzowna. Wsparcie Stowarzyszenia dla tych społeczności jest wielką radością, gdyż mogą z nadzieją budować swoją przyszłość i wieczność! Szczęść Wam Boże!

Marek z Lublina