Święte wzory
 
Perpetua i Felicyta - świętość potwierdzona męczeństwem
Adam Kowalik


Co roku podczas liturgii Wielkiej Soboty powtarzamy słowa Litanii do Wszystkich Świętych. Wśród osób wyniesionych na ołtarze, do których Kościół się wtedy zwraca, są dwie święte: Perpetua i Felicyta. Niestety, dziś większości wiernych ich imiona niewiele mówią. A szkoda, bo nosiły je dwie młode kobiety, które tak ukochały Boga, że z radością pospieszyły na śmierć męczeńską, by współcierpieć z Chrystusem.


Ze względu na status społeczny, obie dziewczyny dzieliła przepaść. 22-letnia Wibia Perpetua była przedstawicielką elity społecznej. Jej rodzina należała do wybitniejszych w mieście Thuburbo Minus. Rodzice zapewnili ukochanej córce staranne wychowanie, właściwe dla panienek ze znakomitych domów oraz odpowiednio wydali za mąż. Natomiast Felicyta była niewolnicą. Zbliżyła je jednak do siebie wiara w Chrystusa Zmartwychwstałego oraz macierzyństwo – Perpetua karmiła piersią maleńkiego synka, Felicyta zaś od ośmiu miesięcy była w stanie błogosławionym.

W oczekiwaniu na wyrok


Pogański Rzym nie tolerował nowej sekty żydowskiej – jak przez długi czas postrzegano chrześcijan. Młode katechumenki, zapewne na skutek donosu, trafiły do więzienia w Kartaginie. Towarzyszyła im grupka innych aresztowanych chrześcijan, wśród których był brat Perpetuy. Tam, w obliczu przewidywanego męczeństwa wszyscy zostali ochrzczeni. Podczas gdy kapłan polewał wodą głowę Perpetuy, ta prosiła Boga o dar wytrzymałości cielesnej, by mogła godnie znieść spodziewane męki. Zapewne podobnie czynili inni katechumeni. „Duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe…” – ciśnie się na usta cytat z Pisma Świętego.

Rzymskie więzienia służyły do przetrzymywania aresztowanych podczas śledztwa. Zupełnie nie dbano o zapewnienie im znośnych warunków egzystencji. Część cel była pozbawiona światła dziennego. Brak kanalizacji powodował, że wewnątrz panował okropny zaduch i unosił się fetor. „Gorąco panowało nie do zniesienia wskutek wielkiej ciżby uwięzionych ludzi, żołnierze groźbami wymuszali od nas pieniądze. Dręczył mnie ponadto niepokój o moje dziecko” – pisała Perpetua w swoim pamiętniku.

Na szczęście udało się jej uzyskać zezwolenie na to, by maleńki synek mógł przez jakiś czas pozostać z matką w murach więzienia.

Perpetua niewątpliwie miała silną osobowość. Nie tylko sama zachowywała spokój ducha, ale także pocieszała innych, w tym odwiedzającą ją w murach więzienia matkę i drugiego brata. Wielką udrękę za to stanowiło dla niej postępowanie ojca. Jako poganin nie rozumiał motywacji córki. Wielokrotnie próbował nakłonić ją do zaparcia się wiary i złożenia ofiary pogańskim bogom. Stał się więc niechcący narzędziem w ręku szatana, który nie ustawał w zabiegach, by młodych chrześcijan pchnąć ku apostazji. Powodowany rozpaczą ojciec Perpetuy używał najrozmaitszych sposobów, by skłonić córkę do złożenia ofiary bałwanom. Padał do jej stóp prosząc o litość, to znów odgrażał się. Raz nawet dotkliwie ją pobił. Perpetua pozostała jednak nieugięta. Nie zachwiała się nawet wtedy, gdy na prośbę wyrażoną w modlitwie, otrzymała wizję, która upewniła ją, że czeka ich rychła śmierć.

Złóż ofiarę bogom! Zlituj się nad swoim dzieckiem!


W końcu władze rzymskie zarządziły publiczne przesłuchanie uwięzionych chrześcijan. Zaprowadzono ich na rynek przed oblicze prokuratora Hilariana, który z wszystkimi kolejno rozmawiał. Gdy zwrócił się do Perpetuy, przy podwyższeniu znów zjawił się ojciec. Na ręku trzymał malutkiego wnuka. – Złóż ofiarę bogom! Zlituj się nad swoim dzieckiem! – wołał, ściągnąwszy ją z podwyższenia. Sytuację chciał wyzyskać prokurator i jął namawiać kobietę do złożenia ofiary „za pomyślność cesarzy”. Choć w młodej matce serce krajało się z żalu, pozostała niewzruszona. – Jestem chrześcijanką – oświadczyła zdecydowanie prokuratorowi. Ten, niezadowolony z odpowiedzi kazał wybatożyć ojca. Strażnicy odprowadzili go, by natychmiast spełnić polecenie prokuratora.

Zaraz też zapadł wyrok na katechumenów, który brzmiał: „ad bestiam” – mieli więc, by użyć sformułowania biskupa-męczennika św. Ignacego Antiocheńskiego, być „jako Boża pszenica zmieleni zębami zwierząt”. Nie zatrwożyło to jednak nikogo ze skazanych. Jak zanotowała Perpetua, wszyscy wrócili radośnie do więzienia.

Zadziwia wiara męczenników z pierwszych wieków. W zachowanych dokumentach opisujących ich procesy i śmierć powtarza się informacja o radości, jaka ogarniała ich na wieść, że będą mieli możliwość naśladować swojego Pana także w męczeńskiej śmierci. W ikonografii starochrześcijańskiej męczenników przedstawiano niekiedy z wysuniętą do przodu nogą, co miało oznaczać ochocze przyjęcie męczeństwa, spieszenie na nie, pomimo że często przed śmiercią czekały ich wielkie cierpienia.

Radosne świadectwo wiary


Wkrótce wszystkich skazańców przeniesiono do innego więzienia, bliżej amfiteatru. Egzekucja miała być częścią igrzysk przygotowanych z okazji urodzin syna cesarza Septymiusza Sewera – Gety. Ale nawet w tych, wydawałoby się, trudnych chwilach, Perpetua nie myślała o sobie. Wylewała wprawdzie łzy, ale nie ze względu na swój los, lecz za zmarłego przed laty brata. Pewnej nocy w więzieniu miała bowiem widzenie, z którego wynikało, że cierpi on w jakimś ciemnym miejscu. Przez kilka dni gorąco prosiła Boga o wybawienie go z mąk czyśćcowych.

Niedługo przed śmiercią poczuła ulgę, miała widzenie brata uwolnionego od kary, radośnie bawiącego się.

Innego rodzaju niepokoje przeżywała Felicyta. Bała się, że ciąża oddzieli ją od towarzyszy i będzie musiała stanąć na arenie sama lub, co gorsza, z pospolitymi rzezimieszkami. Prawo rzymskie zakazywało bowiem wykonywania kary śmierci na kobietach brzemiennych.

Dwa dni przed egzekucją wszyscy modlili się o pomoc w tej sprawie. I stał się cud. Zaraz po zakończeniu wspólnych modłów Felicyta zaczęła rodzić. W wielkim bólu, bo był to dopiero ósmy miesiąc ciąży, wśród drwin strażnika więziennego, wydała na świat dziewczynkę. Biedne dziecko, nie dane mu było doznać pieszczot rodzonej matki. Na szczęście wychowaniem dziewczynki, z pełnym oddaniem, zajęła się inna chrześcijanka.

Zbliżał się dzień igrzysk. W przeddzień śmierci skazańcy spożyli posiłek, zwany w tradycji więziennej „ucztą wolną”. Oni jednak zmienili ją w chrześcijańską agapę. Ostatnie godziny w więzieniu były dla nich także okazją do pracy apostolskiej. Do więzienia przyszło bowiem sporo gapiów, którzy pragnęli zobaczyć, jak zachowują się skazańcy w wigilię śmierci. Chrześcijańscy więźniowie śmiali się z ciekawości przybyłych, ostrzegali ich przed sądem Bożym i wyrażali radość, że oddadzą życie za Zbawiciela. Wielu gapiów wyszło z lochów tak poruszonych, że niedługo zasilili gminę chrześcijańską.

Dzień narodzin dla nieba


Nadszedł w końcu dzień męczeństwa, czyli jak mówili starożytni chrześcijanie – dzień narodzin dla nieba. Wszyscy, oprócz zmarłego wcześniej w więzieniu Sekundulusa, zostali poprowadzeni do amfiteatru w Kartaginie. Szli radośni, dumnie spoglądając w oczy przechodniów. Mieli przecież niedługo spotkać swego Mistrza.

Przed wyjściem na arenę strażnicy pragnęli zmusić skazańców, by przebrali się w kostiumy: kobiety – ­kapłanek bogini Cerery, a mężczyźni – kapłanów Saturna.

Poganie chcieli ze śmierci chrześcijan zrobić widowisko nawiązujące do swych wierzeń. Zdecydowanie zaprotestowała przeciw temu Perpetua. Nie po to przecież odmówili składania ofiary bóstwom, by teraz umierać dla Jezusa w strojach bałwochwalczych. Rzymianie ustąpili.

Zanim wypuszczono na męczenników dzikie zwierzęta, zostali wcześniej wychłostani. Rzymianom nie podobała się pełna godności postawa chrześcijan i ostrzeżenia przed karą Bożą, jakimi niepokoili ich sumienia.

Mężczyźni mieli stanąć oko w oko z drapieżnymi zwierzętami: lampartem, niedźwiedziem, dzikiem. Dla Perpetuy i Felicyty organizatorzy igrzysk przygotowali specjalny rodzaj śmierci – obie niewiasty miały zmierzyć się z wyjątkowo wściekłą krową. Wprowadzono je na arenę odziane tylko w sieć. Nawet tak rozwydrzona i miłująca krew publiczność jak ta, która zasiadała na trybunach amfiteatru, oburzyła się na widok obnażonych delikatnych ciał młodych matek. Dlatego strażnicy kazali im się przyodziać w tuniki.

Krowa rzuciła się prosto na Perpetuę i przewróciła ją na plecy. Następnie ruszyła w stronę Felicyty i stratowała ją. Wibia Perpetua szybko podniosła się, poprawiła ubranie i włosy oraz pomogła wstać niewolnicy. Obie stanęły na arenie, jakby mocując się z rozwrzeszczaną publicznością. Jako że krowa nie zabiła ich, zostały odprowadzone na zaplecze. Nie była to jednak oznaka łaski, lecz krótka przerwa w kaźni. Skazańców, którzy nie padli w starciu z dzikimi zwierzętami, mieli na oczach widowni dobić mieczem wyznaczeni gladiatorzy. Męczennicy wymienili między sobą pocałunek pokoju i przeszli na miejsce, na którym chciała ich widzieć pogańska tłuszcza.

Wymierzane ciosy miecza chrześcijanie przyjęli z godnością i spokojem. Gladiator, który wzniósł broń nad Wibią Perpetuą, nie miał widać jeszcze wprawy w krwawym rzemiośle. Jego miecz zatrzymał się na kości młodej kobiety. Męczennica jęknęła cicho, po czym chwyciła drżące ręce kata i podprowadziła ostrze miecza do swego gardła. Tym razem cios był śmiertelny.

Tak w 203 r. po narodzeniu Chrystusa, za czasów panowania cesarza Septymiusza Sewera, szeregi świętych powiększyły się o Wibię Perpetuę, Felicytę i towarzyszy.

***

Liturgiczne wspomnienie męczennic obchodzimy w Kościele rzymskokatolickim 7 marca.



NAJNOWSZE WYDANIE:
Wzór męża i ojca
Wielu z nas ma wielkie nabożeństwo do świętego Józefa. Prosimy go o pomoc między innymi w problemach rodzinnych czy w sytuacjach trudnych. Dlaczego tak się dzieje? Nie mamy przecież o nim większej wiedzy, bo i Ewangelie poświęciły mu niewiele miejsca.

UWAGA!
Przymierze z Maryją
WYSYŁAMY
BEZPŁATNIE!
 
Opatrzność Boża czuwa nade mną

– Jestem sympatykiem Stowarzyszenia Ks. Piotra Skargi od wielu lat. Podoba mi się to, że bronicie fundamentalnej, a nie liberalnej wiary katolickiej oraz poruszacie temat prześladowań i działań przeciw naszemu Kościołowi. Martwię się tym chaosem, który jest obecnie w Kościele – mówi Pan Józef Łazaj należący do Apostolatu Fatimy od 2019 roku. W tym numerze naszego pisma prezentujemy jego świadectwo.

 

W tym roku będę obchodził z żoną 58. rocznicę ślubu i sam skończę 80 lat. Mamy dwójkę dzieci, oboje dali nam pięcioro wnuków i troje prawnuków. Wielokrotnie w swoim życiu doświadczyłem działania Opatrzności Bożej, której każdego dnia się powierzam i która nade mną czuwa, o czym jestem głęboko przekonany. Żeby nie być gołosłownym Pan Józef opowiada jedną z historii, która zdarzyła się, zanim przeszedł na emeryturę.

Świadectwo


W zakładzie pracy mieliśmy pasiekę. Pewnej czerwcowej niedzieli jechałem drogą leśną z Żyglinka do Nakła Śląskiego, przez Świerklaniec, by skontrolować lot pszczół. Żadnego ruchu na drodze, słońce świeciło wprost w oczy. Na liczniku skromne 120 km/h. W pewnym momencie, zupełnie nieoczekiwanie, w odległości około 10–15 metrów przed sobą zauważyłem przechodzącego, w poprzek drogi, łosia. Na hamowanie nie było już czasu, krzyknąłem tylko: „Jezu” i gwałtownie skręciłem w prawo, chcąc rowem ominąć potężne zwierzę. Nie potrafię odpowiedzieć, jak to się stało. Droga stosunkowo wąska, pobocza prawie nie było, a ja wyjechałem na drogę bez wstrząsu, bez uszkodzeń. Zatrzymałem się po kilkudziesięciu metrach. Cały trzęsący się z wrażenia, spojrzałem do tyłu – przez drogę przechodził drugi łoś. Gdy wracałem, oglądałem to miejsce. Nie mogłem uwierzyć, pobocze bardzo wąskie z wyrwami, wkopany kamienny słupek. Jakim cudem wyszedłem z tego cało, nie wiem. Mogłem tylko przypuszczać, że mój krzyk o pomoc został wysłuchany. Ten przypadek na wiele lat pozbawił mnie poczucia bezpieczeństwa przy jeździe przez las.

Rodzina szkołą życia i wiary


Urodziłem się w Woźnikach Śląskich. Pochodzę z wielodzietnej rodziny robotniczej. To była rodzina zwarta i kochająca się. Panowała w niej dyscyplina, której dziś w rodzinach brakuje. Ojciec pracował jako robotnik leśny, a pomagali mu najstarsi moi bracia. Mieliśmy też małe gospodarstwo. Kiedy ojciec wstawał o brzasku i szedł kosić łąkę, to ja szedłem później z młodszą siostrą Ireną tę trawę rozrzucać i suszyć, a kiedy on, spracowany po całym dniu, wieczorem, klękał przy łóżku, to dla mnie był to autorytet i widok, którego nigdy nie zapomnę. Wszyscy pracowali ciężko i choć przy pracy niewiele mówiło się o Bogu, to ten Bóg był zawsze blisko. Dla wszystkich było oczywiste, że w niedzielę idzie się do kościoła. Wiara nie podlegała żadnym wątpliwościom.

Szykany za sprzeciw


Skończyłem szkołę podstawową w miejscowości Dyrdy, liceum ogólnokształcące w Tarnowskich Górach, a 2-letnie technikum górnicze w Chorzowie-Batorym. Gdy w 1965 roku biskupi polscy napisali słynny list do biskupów niemieckich, komuniści organizowali masówki, podczas których krzyczano: „Jakim prawem przebaczają?”. Ja się odezwałem, broniąc polskich hierarchów; z tego powodu byłem gnębiony i nawet chciano mnie wyrzucić ze szkoły, ale wszystko skończyło się dobrze: zdobyłem tytuł technika-górnika i rozpocząłem pracę w odkrywkowej kopalni dolomitu i w tej branży, na wielu stanowiskach, przepracowałem aż do emerytury.

Wiary trzeba bronić!


Już w okresie komuny miałem świadomość, że naszej wiary trzeba bronić i z takim nastawieniem żyję cały czas, bo wciąż widzę, że jest ona atakowana przez system, później przez liberalizm. Po przejściu na emeryturę czytałem bardzo dużo książek katolickich i zgromadziłem bardzo bogatą bibliotekę religijną, w której największym skarbem jest mistyczne, cudowne dzieło Marii Valtorty, pt. Poemat Boga-Człowieka. Dzięki temu moja wiedza i świadomość religijna bardzo mocno się rozwijały.


Na Facebooku toczę na temat wiary zacięte dyskusje, w których wykorzystuję wiedzę zdobytą m.in. dzięki artykułom publikowanym w „Przymierzu z Maryją”. Prowadzę bloga, (myslebowierze.pl), gdzie publikuję artykuły poświęcone obronie wiary. Co istotne, na blogu tematy te są trwałe i dostępne, a na Facebooku są usuwane i znikają. Cieszę się z tego, co robię, i jestem przekonany, że są to działania niezbędne i konieczne, bo jeśli nie będziemy bronić naszej wiary, to jej przeciwnicy zapędzą nas do katakumb lub uznają, że jest to tylko nasza prywatna sprawa i wtedy nie będziemy mogli się w ogóle odzywać.

Moja książka


Zdecydowałem się nawet napisać książkę w obronie wiary, w której starałem się zestawić wszystkie elementy świata, które noszą znamiona cudów lub są cudami. Książka nosi tytuł Dlaczego? i jest opatrzona mottem: Dlaczego ludzie żyją dzisiaj tak, jakby Boga wcale nie było? Wydałem tę książkę za własne pieniądze, a cały nakład w większości rozdałem.


Oprac. JK

 


Listy od Przyjaciół
 

Szczęść Boże!

Jestem bardzo wdzięczna Redakcji za tak piękną pracę. 25-lecie istnienia Stowarzyszenia Ks. Piotra Skargi to dowód na to, że potrzebna jest taka działalność tysiącom polskich rodzin, jak również nam wszystkim. To pobudza serce i otwiera umysł na wiarę katolicką. Jeszcze raz serdecznie dziękuję za wyróżnienie w postaci pamiątkowego dyplomu i modlitwy Sługi Bożego Ks. Piotra Skargi.

Anna z Ostrowca Świętokrzyskiego

 

Szanowni Państwo!

Od dawna otrzymuję od Państwa „Przymierze z Maryją”. Na mojej ścianie też co roku wisi piękny kalendarz z Matką Bożą. Jakiś czas temu hojnie wspierałem Państwa działalność. Od tego czasu zdążyłem się ożenić, mam dwójkę wspaniałych dzieci. Razem z żoną wychowujemy je w duchu katolickim. Od czasu, gdy wspierałem Państwa moja sytuacja ekonomiczna nieco się pogorszyła, już nie jestem kawalerem, który swobodnie może dysponować swoimi zasobami. Może jednak wkrótce będę mógł wesprzeć Państwa działalność jakąś kwotą, bo uważam, że jest ona szlachetna i ważna.

Paweł


Szanowny Panie Prezesie!

Na wstępie pragnę Pana przeprosić za wieloletnie milczenie. Mimo braku reakcji z mojej strony, przysyłał mi Pan każdego roku kalendarz. Chociaż na to nie zasługiwałam, bardzo sobie to cenię. Kalendarze przypominają mi o każdym święcie kościelnym. Myślę, że miała w tym udział Fatimska Pani, której kapliczką obok naszego kościoła przez kilkanaście lat się opiekowałam. Od dwudziestu dwóch lat jestem na emeryturze, a głównym moim zajęciem są obecnie wizyty u lekarzy, w aptekach, na badaniach, no i oczywiście prace domowe. Kończąc, serdecznie Pana pozdrawiam, życzę wielu wspaniałych Przyjaciół, a przede wszystkim, aby Matka Najświętsza wspierała wszystkie inicjatywy podejmowane przez Stowarzyszenie Ks. Piotra Skargi.

Maria z Lubelskiego

 

Szczęść Boże!

Bardzo dziękuję za kolejną kampanię, od której zależy los i przyszłość naszej katolickiej Polski. Tak wielu Polaków zmieniło życie i poglądy po pandemii. Od nas, Apostołów, wymaga się budzenia sumień naszych rodaków, żeby nie odeszli od chrześcijańskich korzeni. Bóg zapłać za tak cudowne Wasze dzieło. Niech Wam Bóg błogosławi!

Anna z Małopolski

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Szanowny Panie Prezesie! Serdecznie dziękuję za dotychczasową korespondencję, która służy Czytelnikom w dziele popularyzacji Orędzia naszej Fatimskiej Pani, rozpala ogień patriotycznej miłości do naszej ukochanej Ojczyzny i podejmuje jakże niezbędną dla nas troskę o rozwój cywilizacji łacińskiej, a przede wszystkim jej trwanie w Europie i na świecie. Jestem Panu i Stowarzyszeniu, któremu Pan przewodzi, szczerze i serdecznie wdzięczny i mniemam, że tak czyni wielu Księży i Rodaków w Polsce i na emigracji. Niech te Wasze starania i trud wokół tej sprawy oraz tych tematów wynagrodzi Boża Opatrzność. Za przesłane egzemplarze „Przymierza z Maryją” serdecznie dziękuję. Staram się rozprowadzić je wśród moich najlepszych znajomych i przyjaciół.

Ks. Kazimierz

 

Szczęść Boże!

Dziękuję bardzo za piękny kalendarz „366 dni z Maryją” na 2024 rok, który poświęcony jest szkaplerzowi świętemu. Kalendarz jest bardzo ciekawy i pięknie wydany. Nie o wszystkich przedstawionych szkaplerzach wiedziałam, ale też nie wszystkie można przedstawić w kalendarzu ze względu na objętość. Tak samo jak Pana pragnieniem, tak również i moim jest, aby ten kalendarz trafił do jak największej liczby osób. Pozdrawiam serdecznie.

Lucyna z Bydgoszczy

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Na początku dziękuję serdecznie za przesłany kalendarz „366 dni z Maryją” na rok 2024. Dziękuję też za grudniowe „Przymierze z Maryją”. Dostałam również 4. numer „Apostoła Fatimy”. Przeczytałam list od Pana Prezesa i świadectwa ludzi, którzy są Apostołami Fatimy. Proponuje Pan, abym opowiedziała swoją historię. Moja historia nie jest niestety chwalebna. Żyłam bardzo daleko od Boga i Kościoła świętego. W zasadzie to nie było życie. Moja mama, bardzo pobożna niewiasta, modliła się za mnie, również kapłani modlili się za mnie. Kiedyś, gdy leżałam i czułam od nóg drętwienie, poczułam trzy pocałunki tak gorące i pełne miłości, że zapragnęłam żyć. Mama była przy mnie, wyciągnęłam ręce do niej i pomogła mi wstać. Teraz sama jestem mamą i wiem, co czuła moja, kiedy żyłam daleko od Boga…

Anna


Szczęść Boże!

Dziękuję za wielkie zaangażowanie i tak wspaniałe dzieło, jakie tworzycie. Dziękuję też za list, „Przymierze z Maryją” i drugi kalendarz z Maryją. W świątecznym „Przymierzu…” opisaliście różne ciekawe tematy związane z Bożym Narodzeniem np. jak godnie przeżyć Wigilię i narodziny Chrystusa. Dziękuję jeszcze za dwa wspaniałe upominki: szopkę bożonarodzeniową i kartę z modlitwą o triumf wiary katolickiej. Nie możemy ani na moment przestać działać na rzecz obrony wiary. Ja w miarę swoich możliwości finansowych, jak do tej pory, gdy zdrowie pozwoli, będę nadal wspierać Was swoim „groszem”… W modlitwach często polecam Bogu i Matce Najświętszej całe Stowarzyszenie. Szczęść Wam Boże na dalsze lata!

Z Panem Bogiem

Stefania z Płocka

 

Szanowni Państwo!

Mozambik jest jednym z najbiedniejszych państw świata i wszelka pomoc materialna, a nade wszystko duchowa, jest nieodzowna. Wsparcie Stowarzyszenia dla tych społeczności jest wielką radością, gdyż mogą z nadzieją budować swoją przyszłość i wieczność! Szczęść Wam Boże!

Marek z Lublina