Na pątniczym szlaku
 
Dobra droga
Szymon Pipień

Budzik ustawiony na 6.30 – mniej więcej o tej porze wschodzi czerwcowe słońce nad kastylijskim León. Ostrożnie schodząc z piętrowego łóżka, staram się nie zbudzić śpiących jeszcze pielgrzymów. Niektórzy krzątają się już przy swoich plecakach. Niemal po omacku pakuję śpiwór, apteczkę, kosmetyczkę. Ubieram bluzę, sznuruję buty, wychodzę za próg schroniska i już mogę zacząć pierwszy dzień swojej trzeciej pielgrzymki do Santiago de Compostela.

 

Buen camino! (Dobrej drogi!) – usłyszałem za swoimi plecami, kiedy przechodziłem przez jedną z niewielkich, opustoszałych hiszpańskich wiosek, leżących na szlaku drogi św. Jakuba – znanej powszechnie jako Camino de Santiago. Gdy się odwróciłem, zobaczyłem niewysokiego miejscowego mężczyznę w średnim wieku. Stał uśmiechnięty z odkurzaczem w ręku, przygotowując się najwyraźniej do porządków w zaparkowanej przed domem przyczepie kampingowej. W tym anturażu wyglądał jakby nagle zorientował się, że został ostatnim mieszkańcem wioski i właśnie szykował się do jej opuszczenia. Jak się jednak okazało po chwili rozmowy, w rzeczywistości pracował jako miejscowy kierowca i najwyraźniej dużą przyjemność sprawiało mu zagadywanie przechodzących obok jego domostwa pielgrzymów.

 

Poczęstował mnie filiżanką mocnej kawy – niewiele więcej potrzeba pielgrzymowi na szlaku do pełni szczęścia. Swoim łamanym hiszpańskim zamieniłem z nim kilka zdań. Gdy zbierałem się już do dalszej wędrówki, mężczyzna włożył mi w garść kilka orzechów i raz jeszcze pielgrzymim zwyczajem życzył Buen camino! – po czym zniknął w swojej przyczepie kampingowej.

 

Moja pielgrzymka do Santiago de Compostela istotnie okazała się dobrą – choć niekiedy także i mozolną – drogą. Trwała 10 dni, w ciągu których przemierzyłem 310 kilometrów, dźwigając 8-kilogramowy plecak. To jednak wyłącznie suche liczby. Camino nie jest zwykłą turystyczną trasą, którą można określić jedynie miarą dni czy kilometrów, w każdym razie nie byłby to jej pełny obraz. Na tę drogę składają się także podejmowane wyrzeczenia, zmagania z aurą, poznawanie i przełamywanie własnych ograniczeń, odmówione dziesiątki Różańca... A także – a może przede wszystkim – spotkani na szlaku ludzie, ich życzliwe gesty i opowiadane przez nich inspirujące historie. Pielgrzymi przemierzający pątnicze ścieżki są jak krew płynąca w organizmie – sprawiają, że szlak nieustannie tętni życiem.

 

O samej trasie, jej wielowiekowej tradycji, legendom w które obrosła, można by pisać całe rozprawy doktorskie. Camino de Santiago jest unikatowym dziedzictwem, w którym bogactwo kulturowe, historyczne, krajobrazowe i oczywiście duchowe przeplatają się ze sobą. Oznaczone żółtymi strzałkami szlaki spotkamy nie tylko w samej Hiszpanii (gdzie znajdują się najbardziej znane i popularne trasy: Camino Frances, Camino Portugues, Camino Primitivo, Camino Inglés, Via de la Plata...) ale również w całej Europie. Nie ma w tym nic dziwnego - Santiago de Compostela było jednym z trzech (obok Rzymu i Jerozolimy) największych ośrodków pątniczych średniowiecznej Europy, a jedną z tradycji było rozpoczęcie pielgrzymki do Santiago z progu własnego domu. Niektórzy pielgrzymi praktykują ten zwyczaj do dziś. Nic nie stoi zatem na przeszkodzie, żeby wyruszyć pieszo z naszej rodzimej ziemi, przez którą wiedzie Via Regia – Droga Królewska – szlak handlowy ukształtowany w wiekach średnich, prowadzący z Lublina, przez Rzeszów, Kraków, Wrocław po Zgorzelec. Być może strzałki wskazujące drogę do grobu św. Jakuba znajdują się również tuż przed Twoim domem...?

 

Camino jest fenomenem, który nieustannie przyciąga tysiące pielgrzymów z całego świata, od Republiki Południowej Afryki, przez Nową Zelandię, Stany Zjednoczone, Amerykę Łacińską, Europę, aż po Azję. Wszyscy, którzy zdecydowali się podjąć trud tej wędrówki dzielą ten sam pielgrzymi los niezależnie od narodowości, ­zawodu, wykształcenia czy wyznania. No professore! Peregrino! (Nie profesor! Pielgrzym!)odrzekł mi kiedyś z oburzeniem siedemdziesięcioletni Włoch, kiedy zwróciłem się do niego tytułem naukowym. Wszystko to sprawia, że poczucie jedności wśród pielgrzymów jest bardzo silne, choć motywy do wyruszenia na jakubowy szlak bywają bardzo różne.

 

Każdy spotkany przeze mnie peregrino, oprócz dźwiganego na plecach ekwipunku, niósł ze sobą jakiś wewnętrzny, niematerialny ciężar. Dla jednych był to bagaż trudnych życiowych doświadczeń, dla niektórych dźwiganym duchowym balastem była troska o przyszłość, lęk o znalezienie swojego miejsca w świecie, jeszcze inni ­szukali pogodzenia się z samym sobą, poczucia wewnętrznego pokoju i akceptacji.

 

Ludzie spotkani na jakubowym szlaku są bardziej otwarci i skorzy do rozmów. Niekiedy z pozoru błahy temat przeradzał się w bardzo głębokie życiowe dysputy. Zdarzyło mi się nieraz, że pochłonięty taką konwersacją przegapiłem żółte strzałki, którymi oznaczony jest szlak.

Czas płynął szybciej, a trudy marszu zdawały się mniej uciążliwe, kiedy miałem się do kogo odezwać. Zdarzały się jednak dni, w których pielgrzymowałem – czy to z wyboru, czy z konieczności – w samotności. Ostatnie kilometry przed dojściem do albergue (taką nazwę noszą schroniska dla pielgrzymów) dłużyły się wtedy najbardziej. Po kilkugodzinnym marszu w pełnym słońcu obolałe ciało coraz bardziej domaga się odpoczynku, myśli kierują się wtedy bezwiednie w stronę chłodnego prysznica, ciepłego posiłku, miękkiego łóżka. Tymczasem długa, prosta droga z nużąco monotonnym krajobrazem zdawała się nie mieć końca. Z coraz większą frustracją i czestotliwością spoglądałem na zegarek, kalkulując w głowie tempo swojego marszu, wypatrując na horyzoncie jakichś oznak zbliżającego się miejsca noclegu. W takich chwilach największą otuchą była dla mnie modlitwa różańcowa, zwłaszcza bolesna część, którą „zostawiałem sobie” na te najbardziej kryzysowe momenty pielgrzymki.

 

Pamiętam szczególnie jeden dzień, w którym odmówiłem wszystkie modlitwy jakie tylko przyszły mi do głowy, a do albergue nadal pozostawał spory kawałek drogi. Sięgnąłem wtedy po telefon, założyłem słuchawki i zacząłem szukać jakiejś lokalnej stacji radiowej. Jedyna rozgłośnia, której częstotliwość odbierałem, okazała się katolicką, a ponieważ była godzina 15.00, trafiłem akurat na Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Tuż po niej nadawali wywiad z kapłanem, który dawał swoje świadectwo nawrócenia i przyjęcia święceń. Audycja trwała niemal godzinę i – choć może się to wydawać banalne – czułem, że nie wędrowałem wtedy sam, słowa tego kapłana były dla mnie dużym wsparciem na ostatnich kilometrach tego długiego etapu.

 

W pielgrzymce do Santiago de Compostela jest coś, co nazywam „zewem camino”, osobliwa wewnętrzna potrzeba, która nakazuje tam wracać. Nie tylko ja odczuwam taką tęsknotę. Na szlaku często spotykałem pielgrzymów, którzy rokrocznie wracają w to święte miejsce. Camino to coś więcej niż tylko przygoda podyktowana chęcią sprawdzenia się w trudniejszych warunkach, coś więcej niż turystyczna wycieczka i chwilowa ucieczka od codziennych zmartwień. Dla mnie camino to poczucie pełnej wolności, próba zrozumienia sensu życiowej tułaczki, której camino jest przecież doskonałą metaforą. Bo czy w codziennym życiu nie zdarza nam się nieraz zboczyć z oznaczonej ścieżki? Czy nie zdarzy się zgubić czegoś z plecaka, albo wręcz celowo wypakować i zostawić za sobą jakiś ciężar, który niepotrzebnie ze sobą dźwigamy, tylko dlatego że jesteśmy do niego jakoś dziwnie przywiązani?

 

 Właśnie ta różnorodność i wieloaspektowość jakubowego szlaku jest tym magnesem, czymś co intryguje i skłania do refleksji, do stawiania pytań i szukania odpowiedzi. Kiedy po wielu dniach pielgrzymki stawiam ostatni krok na środku Praza do Obradoiro – placu, na którym znajduje się Katedra w Santiago, pojawia się z jednej strony ulga i poczucie wypełnionej misji, ale z drugiej strony również pytanie o dalszą życiową wędrówkę. Bo jak mawiają pielgrzymi: el camino es la meta – droga jest celem.

 

Szymon Pipień

 



Czytaj także w innych numerach Przymierza z Maryją:
NAJNOWSZE WYDANIE:
Cudotwórca z Libanu
Święci są naszymi sprzymierzeńcami, przewodnikami w drodze do Nieba. Spójrzmy na ich żywoty. To ludzie z krwi i kości, którzy jednak bezkompromisowo wybrali w życiu Boga. Z miłości do Chrystusa i w trosce o zbawienie swoje oraz bliźnich zaparli się siebie, odrzucili fałszywe „błyskotki” tego świata. W tym numerze przedstawiamy pustelnika, który w swym uniżeniu chciał być zapomniany przez wszystkich – św. Charbela Makhloufa.

UWAGA!
Przymierze z Maryją
WYSYŁAMY
BEZPŁATNIE!
 

Kocham Boga i ludzi


Pani Zofia Kłakowicz wspiera Stowarzyszenie Ks. Piotra Skargi od 2007 roku. Urodziła się w miejscowości Stary Las koło Głuchołaz w województwie opolskim. Tam należała do parafii pod wezwaniem św. Marcina, w której przyjęła wszystkie sakramenty. Po zawarciu małżeństwa, którego 60. rocznicę będzie obchodziła z mężem w przyszłym roku, przeprowadziła się do sąsiedniego Nowego Lasu, do parafii pw. św. Jadwigi Śląskiej. 

– Kocham Boga, kocham ludzi i dobrze mi z tym. W domu urządziłam „kaplicę”: krzyż Trójcy Świętej, figury Boga Ojca, Jezusa Miłosiernego, Jezusa Chrystusa – Króla Polski i naszych rodzin oraz figurę Matki Bożej oraz wielu świętych.


Bóg mnie prowadzi


– Ja jestem tylko po siedmiu klasach szkoły podstawowej. Nie miałam możliwości dłużej się uczyć, bo ojciec był inwalidą, mama była po pobycie na Syberii, a poza mną mieli jeszcze troje dzieci i trzeba było ciężko pracować w polu. To niesamowite, jak Pan Bóg mnie prowadził w moim życiu.

Wraz z mężem ufamy Bogu i Go kochamy. Mamy gospodarkę, hodujemy kury, uprawiamy ziemniaki, owoców się pełno u nas rodzi, robimy przetwory, dzielimy się z ludźmi. Ze zdrowiem już różnie bywa, ale nie dajemy się, a córka Katarzyna nam pomaga. Córka mieszka w Bielsku-Białej, wyposaża apteki i szpitale, otwiera i projektuje ludziom apteki. Ma bardzo dobrego męża.


Maryja otarła moje łzy


– Syn Jan zmarł w tamtym roku. To był bardzo dobry człowiek dla ludzi, znana osoba w powiecie. Był mechanikiem samochodowym, miał swój warsztat i dobrze wykonywał swoją pracę. Jego syn i córka teraz pracują w tym warsztacie.

– W tamtym roku, podczas oktawy Bożego Ciała, w święto Najświętszego Serca Pana Jezusa pochowaliśmy go, a w tym roku Matka Boża otarła mi łzy, bo akurat w oktawie zaprosiła mnie do Fatimy. Pan Bóg dał, że córka też skorzystała i była ze mną w tym miejscu, bo też bardzo kocha Pana Boga. Uważam, że to była też nagroda z Nieba.


Z Apostolatem w Fatimie


– Przed wyjazdem do Fatimy córka mi mówiła: „Mamuś, to jest jakieś Stowarzyszenie, ty pieniądze dajesz, a dzisiaj świat jest jaki jest; nie byłaś tam, nie wiesz. Trzeba wziąć pieniądze, bo nie wiadomo, jak będzie. Może trzeba będzie za nocleg zapłacić, może za jakieś obiady”. Ona wzięła i ja wzięłam i był kłopot, bo faktycznie, co się okazało – i to nas bardzo zaskoczyło – że wszystko było domknięte, wszystko było zadbane, była bardzo dobra opieka…

Co było dla mnie bardzo fajne, to pierwsze przeżycie, jeszcze w Krakowie, w hotelu, gdy pan prezes bardzo miło nas przywitał, z uśmiechem i serdecznością, słowami: „Szczęść Boże”. To było dla mnie takie piękne!

Na pielgrzymce poznaliśmy pracowników Stowarzyszenia; moja córka dużo z nimi przebywała. Pani przewodnik powiedziała, że taka paczka, jak nasza, to jest mało spotykana. Było pięknie, nie było kłopotów i na wszystko było dużo czasu. Córka dbała o mnie i Bogu dzięki, że była ze mną. Ja wiem, że to był palec Boży i zasługa Matki Bożej.

W Fatimie wychodziłam trochę wcześniej na Mszę Świętą o szóstej rano. Mieliśmy kapłana, z którym dużo rozmawiałam. Zamówiliśmy Mszę Świętą za Stowarzyszenie, za pracowników Stowarzyszenia oraz ich rodziny i ksiądz ją odprawił. Chcieliśmy w ten sposób wynagrodzić i żeby Pan Bóg Wam wynagrodził, Waszym rodzinom i całej organizacji.


Podziękowania


– Dziękuję Bogu Najwyższemu, Ojcu, Synowi i Duchowi Świętemu, a także Matce Najświętszej za wielkie łaski, którymi mnie obdarzyli. Dziękuję, że żyję bez żadnych uszczerbków na ciele. Jestem pewna, że Pan Jezus czuwa nade mną. Jest to znak, że krzyż jest naszą obroną zawsze, a szczególnie na te ostateczne czasy. Za wszystkie łaski i błogosławieństwa dla mnie i całej rodziny serdecznie dziękuję Stwórcy. Twoja cześć i chwała, po wszystkie wieki wieków. Amen. Wdzięczna Twoja służebnica Zofia.


Oprac. JK


Listy od Przyjaciół
 
Listy

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Pragnę podziękować za wszelkie informacje, broszury i książeczki, jakie otrzymuję od Państwa. Najbardziej cieszy mnie wydawane „Przymierze z Maryją”, ponieważ wiele trudnych spraw zostaje przedstawionych w klarowny sposób, wnosi wiele radości, ale przede wszystkim przybliża nam drogę do naszego Ojca. Czasami trzeba wrócić do początku i odnaleźć siebie, a to niełatwe. Wy w tym pomagacie. I róbcie to nadal, bo tego potrzebujemy.

„Przymierze z Maryją” jest początkiem. I z tego zrezygnować nie warto. To moje skromne zdanie, które podyktowane jest szczerą troską o byt „Przymierza…”. Sama jestem w trudnej sytuacji finansowej, dwoje dzieci uczących się poza domem to niemałe koszty. I dlatego z mężem postanowiliśmy ograniczyć wszystko do minimum przez jakiś czas, żeby stać nas było na utrzymanie domu. W dzisiejszych czasach jest to niełatwe zadanie, bo przez ostatnie lata przyzwyczailiśmy się do spełniania wszystkich swoich pragnień i zachcianek i nas też to się tyczy. Jednak trzeba wybrać, co w danym momencie jest ważniejsze. Nawet w pewnym momencie rozważaliśmy rezygnację z comiesięcznego datku na rzecz Stowarzyszenia Ks. Piotra Skargi, ale moje sumienie by tego nie zniosło, więc nadal będziemy Państwa wspierać finansowo oraz codzienną modlitwą. Proszę Was zarazem o modlitwę za moją rodzinę, by wspólnie umiała przetrwać trudne chwile. Ja nie mogę ofiarować nic poza tym. Zatem bardzo mi przykro, że tak jest, ale z ufnością patrzę w przyszłość i wiem, że będziemy oglądać owoce Waszej działalności. Serdecznie pozdrawiam i polecam Was opiece naszej Matuchny Matki Bożej Rychwałdzkiej.

Dagmara z mężem



Szanowni Państwo

Bardzo dziękuję za Wasz wkład w krzewienie prawd wiary. Pragnę podziękować za otrzymane materiały edukacyjne, które poszerzają moją wiedzę religijną. Życzę Wam błogosławieństwa Bożego i obfitych łask w działalności. Trzeba dbać o to, aby wiara nie wygasła. Szczęść Wam Boże!

Jadwiga

 

 

Szczęść Boże!

Dziękuję za prowadzenie tak pięknych i potrzebnych akcji katolickich. W miarę moich możliwości wspieram Was w tym pięknym dziele materialnie i duchowo. Życzę Wam, abyście kontynuowali to dzieło jak najdłużej. Pozdrawiam serdecznie!

Janina z Krakowa

 

 

Szanowny Panie Prezesie

Wspominając niedawną konferencję „Czy chrześcijanie są skazani na ewolucję”, chciałbym bardzo podziękować za niezwykłą możliwość uczestniczenia w niej. Jest to dla mnie jedyna okazja do kontaktu na żywo z najwybitniejszymi naukowcami, którzy sami odnaleźli właściwą drogę prawdy, a teraz wskazują ją innym. Takie spotkanie to coś absolutnie bezcennego, co będę wspominał jako najpiękniejsze chwile w moim życiu. Pragnę podziękować wszystkim osobom zaangażowanym w to niezwykle ważne przedsięwzięcie.

Te wszystkie dzieła, co zrozumiałe, wymagają poświęcenia oraz wsparcia również finansowego. Chyba wszyscy to rozumieją, widząc przecież efekty Państwa działalności, ale zapewne widzi to również ta druga strona, która robi wszystko, aby to zniszczyć, co jest najlepszym dowodem na właściwy kierunek Państwa działalności. Doskonale zdają sobie z tego sprawę wszystkie siły, które wiedzą, że tego ewolucjonistycznego matactwa zapewne nie da się już długo utrzymać. Myślę, że właśnie dlatego sam plan zniszczenia musi być doskonały i właśnie dlatego postanowiono uderzyć w korzenie, czyli członków Państwa organizacji, tak, by nie mogli wesprzeć dalszego rozwoju tych dzieł.

Rozwiązania, które obecnie wdraża się w firmach produkcyjnych, to kierunek dokładnie wskazany przez śp. Pana Krzysztofa Karonia w polecanym przez niego filmie „Amerykańska fabryka” – dostępnym na Netflixie. Plan, który przygotowany jest krok po kroku dla wszystkich narodów. Myślę, że dlatego choć chcielibyśmy ogromnie pomóc dalszemu rozwojowi Państwa działalności, to będzie to coraz trudniejsze.

Rozwój Państwa wszechstronnej działalności na polu wiary – (by wspomnieć choćby o Apostolacie Fatimy czy piśmie „Przymierze z Maryją”), historii, polityki, prawa – Ordo Iuris, nauki – „Polonia Christiana” i informacji – PCh24.pl, Klubie Przyjaciół, to wszystko z dumą przypomina mi, że jestem Polakiem, a moi bracia i siostry, twórcy tych pięknych dzieł, przypominają mi o właściwej postawie moralnej.

Temat ewolucji inspirował mnie, odkąd pamiętam. Brakujące ogniwo, które „na pewno jest” i „niebawem wam go ukażemy”, to temat flagowy wszystkich „naukowych czasopism”. A ja, posiadając jedynie maturę, mam nadzieję, że większość wykładów rozumiem, bo przedstawione są w takiej formie, aby wszyscy mogli zobaczyć to, co najwybitniejszym umysłom udało się dostrzec pod mikroskopem. Ich geniusz dodatkowo polega na obserwacji zjawisk zachodzących w ułamkach sekund w mikro i makroskali.

Podsumowując, w mojej skromnej opinii pomysł udostępnienia tej wiedzy wszystkim chętnym jest wyrazem chrześcijańskiej miłości, wskazującej właściwą drogę do Boga. Przecież to nasz Stwórca oddał nam ziemię, abyśmy czynili ją sobie poddaną, nie czyniąc wiedzy tajemną, tylko dla wybranych. Jeszcze raz niech będzie mi wolno podziękować za całą działalność Państwa organizacji.

Z wyrazami szacunku

Czytelnik

 

 

Szczęść Boże!

Wasza działalność zasługuje na szacunek i podziw! Otwieracie drzwi do serc ludzi zagubionych, pokazujecie inną drogę – uświadamiając, że życie to nie tylko praca, ale przede wszystkim duchowe potrzeby, które dają nadzieję i siłę do życia. Walczcie o serca, które są jeszcze uśpione. Powodzenia!

Anna z Mysłowic

 

 

Szczęść Boże!

Pragnę z całego serca podziękować za dwumiesięcznik „Przymierze z Maryją”. Od kilku lat gości on w moim rodzinnym domu, niosąc umocnienie duchowe, światło i pokój. I niech tak pozostanie jak najdłużej.

Daniel