Stare opowieści
 
Heroizm kapłana
Agnieszka Stelmach

heroizm kapłanaOto prawdziwa historia opowiedziana przez kapłana, który został poddany strasznej próbie. Opowieść tę możemy dziś poznać dzięki Boskiemu zrządzeniu.

Do niezwykłego zdarzenia doszło w Dublinie, w arystokratycznej, acz ubogiej rodzinie Fitz‑Grahamów. Wywodząca się ze starej szlachty familia podupadła wskutek uczestnictwa w licznych powstaniach wymierzonych w angielskich okupantów. Po przegranych bitwach uczestnicy walk emigrowali do państw katolickich. Często służyli w armii hiszpańskiej lub francuskiej. W tej drugiej służył ojciec kapłana, o którym opowiemy, oraz jego starszy brat.


Upadek kapitana


Po śmierci głowy rodu Fitz‑Grahamów wdowa wraz z dwoma synami utrzymywała się z niewielkiej renty. Starszy syn – przeznaczony do służby w wojsku – wstąpił do armii francuskiej, gdzie dosłużył się stopnia kapitana. Młodszy miał zostać duchownym, więc matka posłała go do seminarium w Saint‑Omer, gdzie w 1790 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Wkrótce potem jako wikariusz trafił do jednej z parafii Dublina.


Po upływie roku na urlop do tego miasta przyjechał jego brat. Gdy urlop się skończył, matka – obawiając się o jego los – zatrzymała go w Dublinie. – Ta okoliczność wszystkich nas wtrąciła w nieszczęście – pisał później kapłan.


Brat księdza, przyzwyczajony do aktywności i drylu wojskowego, nie mógł usiedzieć na miejscu. Zaczął się staczać moralnie. Chodził do pubów, dużo pił i uprawiał hazard. Narobił strasznych długów. Często wszczynał awantury.


Matka bardzo się tym trapiła. Wraz z synem‑kapłanem postanowili więc, że spróbują go ożenić. Mieli nadzieję, że gdy ich syn i brat pozna dobrą kobietę, znów zacznie postępować jak prawy człowiek. Brat kapłana przystał na ich propozycję.


Tak się złożyło, że oficer zakochał się z wzajemnością w pięknej i mądrej córce pewnego kupca.


Wszystko już zaczęło się dobrze układać i zdawało się, że ślub będzie wkrótce, gdy nagle okazało się, że o rękę kobiety poprosił także inny mężczyzna – dubliński mieszczanin. Rywale nienawidzili się szczerze. Obaj szukali pretekstu do pojedynku. Wszyscy w Dublinie o tym wiedzieli.


Bóg surowo ze mną się obchodzi…


Pewnego wieczora owego mieszczanina znaleziono martwego z przebitą piersią. Szpada mężczyzny była schowana w pochwie, co dowodziło, że do pojedynku nie doszło. Przy trupie pozostały dwa zegarki i sakiewka z pieniędzmi. Mimo podartego ubrania, nie można było przypuszczać, aby padł on ofiarą rabunku. Widziano więc w tej zbrodni akt zemsty. Do aresztu trafił więc oficer…


Dziwnym trafem miał on akurat wyszczerbioną szpadę i nie potrafił wytłumaczyć, gdzie ją uszkodził. Kapitana oskarżono więc o morderstwo. Śledczy orzekli, że oskarżenie jest wystarczająco uzasadnione i nie zgodzili się wypuścić go za kaucją. Miał pozostać w areszcie dwa miesiące, oczekując na rozprawę.


Poszlaki tak bardzo przemawiały przeciw niemu, że nawet rodzony brat nie chciał słuchać jego usprawiedliwień. Jedynie matka wierzyła w niewinność syna. Kapłan przyznał, że za każdym razem, gdy odwiedzał brata, skupiał się na wydobyciu od niego wszelkimi sposobami ­wyznania zbrodni, licząc na to, że znajdzie okoliczności, które pozwolą mu przynajmniej ocalić jego życie. Kapitanowi bowiem groził szafot.


Brat księdza na początku oburzał się z powodu oskarżeń, ale im bliżej było do procesu, stawał się łagodniejszy i pogodzony z losem. Coraz częściej czytał Pismo Święte. Mówił do brata: – Błędy moje były ciężkie i liczne, ale Pan Bóg nie będzie żądał za nie ode mnie zapłaty w przyszłym życiu, gdyż opuszczę tę ziemię jako zabójca w oczach ludzkich, choć tej zbrodni nie popełniłem. Bóg surowo ze mną się obchodzi, odbierając mi honor, który pomimo mego nieuporządkowania, zawsze starałem się zachować nieskalanym.

Duchowny nie wiedział, co o tym wszystkim sądzić. Obawiał się nie tylko o doczesne życie brata, ale także o jego życie wieczne…


Spowiedź mordercy

 

W Wielki Piątek duchowny poruszony tym wszystkim wygłosił porywające kazanie. Później, po godzinnym wypoczynku poszedł do konfesjonału, który opuścił późno w nocy. Właśnie miał wejść do zakrystii, gdy nagle jakiś mężczyzna złapał go za komżę i błagał, żeby go jeszcze wyspowiadał. Duchowny poprosił, by przyszedł następnego dnia. Tłumaczył mu, że jest bardzo zmęczony, ale ten nie odpuszczał.

Ów mężczyzna wyznał, że popełnił morderstwo. Duchowny wyostrzył uwagę, a zabójca zaczął opowiadać, że miał posadę w banku w Dublinie, w którym sprzedawane były losy królewskiej loterii. – Jeden taki los, którego numer dobrze sobie zapamiętałem, wydałem pewnemu młodemu znajomemu. On go włożył do kieszeni kamizelki. Kilka dni potem przyszła lista wylosowanych numerów. Rozpoznałem ów numer, o którym mówiłem. Los wygrywał 2 tysiące funtów szterlingów. Ponieważ lista mogła być ogłoszona dopiero następnego dnia, wyszedłem na odległą ulicę i wiedząc, gdzie ów młody mężczyzna bywa, czatowałem nań, gdy będzie powracał. Zabiłem go i wyjąłem mu z kieszeni los. Zaraz zaniosłem go do banku, by wydano nagrodę pod pozorem, że wygrana należy do osoby, która nie chce być znana – opowiadał morderca.


Kapłan wypytawszy go o godzinę napaści i miejsce, a także kilka innych szczegółów morderstwa, zdał sobie sprawę, że oto przed nim klęczy sprawca zbrodni, o której dokonanie posądzono niesłusznie jego brata.

– Niech każdy sobie wyobrazi co czułem – wspominał ksiądz. – Pierwszym moim uczuciem była serdeczna wdzięczność Panu Bogu, ale gdy mi myśl o moim obowiązku kapłańskim przyszła, uczułem nagle okropność mego położenia. Krzyknąłem głośno i straciłem przytomność. Gdy znowu do siebie przyszedłem, już nie byłem w konfesjonale, lecz leżałem na kolanach mego penitenta, który jedną ręką trzymał mnie za głowę, a drugą podawał jakieś krople orzeźwiające. Byliśmy w kościele sami. Nagle wyjąkałem: – Nieszczęsny człowiecze, wiesz ty, że mego brata o to morderstwo posądzają?
– Jak to? Więc ksiądz jest bratem kapitana Fitz‑Grahama?

– Tak jest!

– O mój Boże! Czy mnie ksiądz zdradzi? Czy ksiądz doniesie na mnie? Spowiedź przecież jest święta!

– Ależ nadto dobrze wiem. Nie mogę jednak dopuścić, aby mój niewinny brat zginął na szafocie.

– Tym gorzej. Ja umrzeć nie zamierzam. Zwłaszcza teraz, gdy jestem bogaty. Proszę mi przysiąc na Świętą Hostię, że ksiądz mej spowiedzi nie wyjawi. Jeśli nie, to… – opryszek nie dokończył, bo duchowny raptownie mu przerwał.

– Już rok minął, jak przysięgę swoją jako kapłan przed Bogiem składałem. Nie mam obowiązku przysięgać przed tobą.

Duchowny nie udzielił zabójcy rozgrzeszenia, lecz kazał mu przyjść następnego dnia wieczorem w to samo miejsce. Powiedział, że musi się zastanowić, co zrobić, aby z jednej strony dochować tajemnicy spowiedzi, a z drugiej – spróbować uratować brata.


Tej nocy kapłan nie mógł zasnąć. Myśli kotłowały mu się w głowie. Miał dwie możliwości: albo naruszy tajemnicę spowiedzi i uratuje brata, albo dochowa tajemnicy i skaże na szafot niewinnego człowieka.

 

Obowiązek Twój będzie ciężki i bolesny, ale niewątpliwy

 

Nazajutrz o poradę zwrócił się do swojego przełożonego, arcybiskupa Hieronima z Dublina. Nie wyjawiając nazwiska mordercy, krótko przedstawił sprawę.


Arcybiskup poradził księdzu, aby uświadomił penitentowi, że ma podwójny obowiązek moralny: po pierwsze nie może pozwolić, aby niewinny umarł, gdyż w ten sposób drugie morderstwo popełni, a po drugie – jawnie wobec świadków albo na piśmie winien wyznać swą winę, by w ten sposób ocalić niewinnego. Wszystko to jednak penitent miał uczynić dobrowolnie.


– Gdyby jednak człowiek ten się wzbraniał –
pisał hierarcha – wtenczas mój kochany synu, obowiązek Twój będzie ciężki i bolesny, ale niewątpliwy. Musisz modlić się i milczeć. Największą zbrodnią kapłana byłoby przeciwstawić się obowiązkowi dochowania tajemnicy spowiedzi. Miej odwagę i ufaj.

Młody kapłan czytał list od arcybiskupa wielokrotnie i wiedział, że musi przyjąć wolę Bożą.


W tym samym dniu udał się ponownie do brata. Na powitanie zawołał:

– Mój biedny bracie! Przebacz mi, że wątpiłem w prawdziwość twych słów. Ja wiem, że jesteś niewinny!

– Chwała Bogu! – odrzekł kapitan i zaczął dopytywać się, kiedy go wypuszczą.


Kapłan zdał sobie sprawę, że źle uczynił. Przez swoje gadulstwo niepotrzebnie rozbudził nadzieje brata na uwolnienie. Zdruzgotany nie śmiał wracać do domu. Poszedł więc do kościoła, gdzie do późna czekał na opryszka. W końcu ten, wyraźnie przestraszony, zjawił się przy konfesjonale. Kapłan zaproponował, by udać się na plebanię, by nikt im nie przeszkadzał w rozmowie.


Kapłan opowiadał o swoim bracie i o tym, jak to jest straszne, że niewinny człowiek musi zginąć na szafocie. Opowiedział też o zgryzocie matki, ale morderca pozostawał niewzruszony. Nie pomogła nauka o piekle i o surowym rozrachunku, jaki kiedyś będzie musiał uczynić przed Bogiem. Mężczyzna co prawda płakał, ale nie chciał w żadnym wypadku zadośćuczynić za zbrodnię, której się dopuścił.       

 

Bóg umie ocenić wielkość ofiary i oszczędza katusze

 

Rankiem kapłan wyprowadził penitenta na ulicę. Wrócił na plebanię i padł wyczerpany na łóżko. Od dwóch dni nie zmrużył oka. W końcu zasnął kamiennym snem. Gdy się obudził, obok niego stała matka blada jak trup, ciężko oddychając. Kapłan zdał sobie sprawę, że musiał majaczyć we śnie. Matka potwierdziła, że mówił o niewinności brata i jakimś mordercy, którego tożsamości nie zdradził. Staruszka zaczęła więc zadawać pytania. Zagniewana milczeniem syna, czyniła mu gorzkie wyrzuty.


Na szczęście wtedy do pokoju wszedł arcybiskup. Matka zostawiła ich samych. Kapłan opowiedział mu pokrótce, co zaszło od wczorajszego wieczoru. Arcybiskup rzekł: – Bez wątpienia ma Bóg wielkie zamiary wobec ciebie, skoro w tak młodym wieku zsyła tak wielką próbę, która być może w historii nie ma sobie równej.

Chwycił dłoń młodego kapłana i zawołał: – Bogu dzięki, mój synu! Masz gorączkę! Bóg, który umie ocenić wielkość twej ofiary, zsyła na ciebie chorobę ciała, by ci na jakiś czas oszczędzić katuszy serca. Od tej chwili nie jesteś odpowiedzialny za słowa, które ci się w gorączce wyrwać mogą, ale żeś mnie swoją tajemnicę powierzył, to biskup twój weźmie na siebie to staranie.

Egzekucja niewinnego

 

W dniu, w którym zaplanowano egzekucję, kapłan wraz ze swoim biskupem cały dzień modlili się w kościele. Chrześcijańska uległość brata i powtarzane zapewnienie, że umiera niewinnie, zjednało mu licznych przyjaciół. Przed powieszeniem kapitana pozbawiono godności i szlachectwa…


Zaledwie osiem dni później zmarła ze zgryzoty matka. Tuż przed jej śmiercią pochylił się nad nią arcybiskup. Nie wiadomo, co jej rzekł, ale jak wspominał nasz bohater, w jej oczach zabłysła radość. Na koniec poprosiła syna, by się zbliżył do niej i objęła go wychudłymi rękoma. Roniąc łzy, mówiła mu pieszczotliwe: – Mój święty męczenniku. Poprosiła go jeszcze o błogosławieństwo i w spokoju ­odeszła…


Epilog

 

Jak to jest możliwe, że dowiedzieliśmy się o tym wszystkim, skoro było to tajemnicą spowiedzi? Kapłan tak pisał: Bóg mi użyczył łaski, żem dożył tego szczęścia, iż niewinność mego brata wyszła na jaw. Zbrodniarz publicznie wyznał swą zbrodnię. Brata mego przywrócono, acz po śmierci, do szlachectwa i do dawnej godności. Gdyby ta historia nie była już od wielu lat powszechnie znana, czyż ja jako spowiednik mógłbym ją dzisiaj wam opowiedzieć?

 
ilustracja: Jacek Widor


NAJNOWSZE WYDANIE:
Jezus Chrystus - Bóg i Człowiek
Co by było, gdyby Chrystus nie przyszedł na świat? Jak wyglądałoby nasze życie? Nie dostąpilibyśmy przecież odkupienia. Nie stworzono by tych wszystkich dzieł Miłosierdzia związanych z realizacją chrześcijańskiego powołania. Nie byłoby cywilizacji chrześcijańskiej ze wspaniałymi arcydziełami w dziedzinie architektury, literatury, muzyki… Ponadto nadal byśmy błądzili po omacku w poszukiwaniu Prawdy, sensu i celu życia.

UWAGA!
Przymierze z Maryją
WYSYŁAMY
BEZPŁATNIE!
 
Chcę czuć ciężar Twego Orędzia, Maryjo…
Marcin Więckowski

Nieco innej pogody spodziewaliśmy się po celu naszej podróży. Wyrwawszy się na moment z naszej jesiennej słoty, liczyliśmy choć na te kilka dni południowego słońca. Niestety, już przez okna lądującego samolotu widzimy, że upragniona Portugalia przywitała nas niskimi chmurami i deszczem. Ale nic to. Przynajmniej jest trochę cieplej niż w Polsce.

 

Po wylądowaniu i krótkim zwiedzaniu Lizbony pośród co chwilę odchodzącej i znów powracającej nadmorskiej mżawki, o zmroku wsiadamy do autobusu, który zawozi nas prosto do Fatimy – celu pielgrzymki naszego Apostolatu. Wpatrując się w strugi deszczu uderzające w szyby naszego pojazdu, odmawiamy pierwszy z wielu Różańców w czasie tej niesamowitej podróży. Padać przestaje dopiero, gdy zbliżamy się już do głównego celu naszego pielgrzymowania.


W Fatimie zakwaterowujemy się w hotelu, jemy kolację i udajemy się do Sanktuarium Matki Bożej Różańcowej. Witamy się z Fatimską Panią w kaplicy objawień, gdzie przed codziennym wieczornym nabożeństwem gromadzą się już pielgrzymi z całego świata. Słuchać ciche modlitwy w różnych językach. Wiele osób ma ze sobą flagi – tak dobrze widać tu powszechność Kościoła i to, jak Matka Boża przygarnia do Siebie wszystkie Swoje dzieci. Niektórzy obchodzą na kolanach figurę Maryi ustawioną w miejscu dębu, na którym ukazywała się fatimskim dzieciom. Inni idą do Niej na klęczkach przez cały plac…


Drugiego dnia udajemy się do Aljustrel – niegdyś małej wsi, a teraz osady położonej na obrzeżach miasta Fatima. To tutaj urodziła się trójka pastuszków – święci Franciszek i Hiacynta Marto oraz Służebnica Boża Łucja Dos Santos. Zanim jednak tam dotrzemy, wcześniej przejdziemy Drogą Krzyżową, którą ufundowali znajdującą się w pobliskim gaju oliwnym katoliccy uchodźcy z Węgier, uciekający przed komunistycznymi prześladowaniami. Przez całą drogę towarzyszy nam poranny, drobny deszczyk i lekki wiatr, dość typowy dla klimatu morskiego. Pani pilot przypomina nam, że pastuszkowie też często chodzili do Cova da Iria przy takiej właśnie pogodzie. Wtedy dociera do nas wartość tej z pozoru niezbyt sprzyjającej nam aury – zaczynamy rozumieć, że to specyficzne doświadczenie duchowe jest o wiele cenniejsze od wymarzonej przez nas słonecznej pogody.


Pod nieobecność kapłana, który niestety zachorował i nie mógł z nami polecieć, modlitwę prowadzi jeden z uczestników pielgrzymki, pan Jacek. Właśnie w tym momencie przekonujemy się, co znaczy nasza duchowa rodzina: wzajemne wspieranie się i prowadzenie na ścieżce zbawienia. Muszę przyznać, że dawno nie słyszałem tak pięknych, głębokich i pobożnych rozważań, jak te wygłoszone niemal na poczekaniu, bez przygotowania, przez osobę świecką. Do jego nietuzinkowej postaci jeszcze wrócimy…


Po przejściu Drogi Krzyżowej docieramy do Aljustrel. W tych okolicach doskonale zachowała się tradycyjna, portugalska architektura. Każdy dom ma pobielane ściany i spadzisty dach z pomarańczowej dachówki. Ponadto na bardzo wielu domostwach widnieją tradycyjne, porcelanowe obrazy z wizerunkiem Matki Bożej lub świętych. Właśnie dzięki takim detalom widać, że Portugalia jest naprawdę krajem katolickim, a jego mieszkańcy z dumą prezentują przywiązanie do swojej wiary. Odwiedzamy domy fatimskich dzieci. W nich spoglądamy na krzyże, przed którymi modlili się święci, czy kołyski, w których spali jako maleńkie dzieci. Odwiedzamy także miejsca objawień Anioła Portugalii, który przygotowywał fatimskich pastuszków na niełatwe w odbiorze Orędzie Matki Bożej.


Jak nie samym chlebem człowiek żyje, tak i nie samą modlitwą żyje pielgrzym. Dlatego trzeciego dnia, po pysznym śniadaniu w hotelu w Fatimie, udajemy się do pobliskiego miasta Tomar, nad którym góruje jeden z największych w Portugalii zamków, niegdyś główna siedziba słynnego zakonu templariuszy. Budowla oszałamia swoim rozmachem i starannością wykonania. Zwłaszcza w klasztornej kaplicy można by spędzić całe godziny, kontemplując każdy fresk, śledząc oczami każdy łuk, sklepienie, każde zdobienie i wyrzeźbiony w kamieniu wzorek. To również ważne doświadczenie formacyjne, móc zobaczyć, jak niesamowite dzieła stworzyła wspaniała cywilizacja chrześcijańska, której i my, Polacy, jesteśmy częścią!


Na koniec dnia wracamy do Fatimy. Przed wieczornym nabożeństwem okazuje się, że brakuje osób do niesienia drugiej figury Matki Bożej – tej, która okrąża plac przed sanktuarium na czele procesji. Szybka decyzja i z kilkoma Apostołami oraz pracownikami Stowarzyszenia idziemy za kaplicę, gdzie formuje się czoło procesji. Mam szczęście i zaszczyt wyjść wraz z pierwszą grupą. Jako nieco niższy wzrostem nie czuję na sobie aż tak bardzo ciężaru figury. Ale gdy przejmuje ją druga grupa, złożona z kobiet, szybko okazuje się, że idąca z przodu Hiszpanka nie daje rady jej utrzymać. Panowie ze służby sanktuarium podbiegają do mnie i proszą mnie o zastępstwo. Oczywiście nie mogę odmówić. Wtedy, jako trochę wyższy od niosących figurę pań, nagle biorę większość jej ciężaru na siebie. Aby temu sprostać, trzymam belkę obiema rękami, ale i tak sprawia mi to spory ból. Później, już w czasie drogi na lotnisko, wspomniany już pan Jacek będzie opowiadać o św. Rafce z Libanu, której kult propaguje w Polsce. Mniszka Rafka poprosiła Boga o cierpienia, bo wiedziała, że nie czując bólu Krzyża Chrystusa, nie da się wejść do Jego Królestwa…


Pisząc teraz to krótkie wspomnienie z pielgrzymki do Fatimy, wciąż czuję ciężar belki na moim lewym ramieniu…


Listy od Przyjaciół
 
Listy

Szanowni Państwo!

Życzę błogosławieństwa Bożego z okazji 25-lecia istnienia Stowarzyszenia Ks. Piotra Skargi. Serdecznie dziękuję Panu Prezesowi i całej Redakcji za modlitwę w mojej intencji. Jednocześnie pragnę podziękować za „Przymierze z Maryją”, które otrzymuję regularnie i czytam z wielkim zainteresowaniem. W miarę możliwości staram się wspierać dystrybucję tegoż pisma. Oczekuję go zawsze z wielką niecierpliwością.

Maria z Jarosławia

 

 

Szczęść Boże!

Jestem bardzo szczęśliwa, że prowadzicie takie akcje i kampanie, by coraz więcej ludzi znało i kochało Maryję z Guadalupe, naszą najukochańszą Mamę. W jej ramach pozwolę sobie wpisać imię swojej córki wraz z moim, ponieważ została zawierzona Matce Bożej z Guadalupe. 13 lat temu byłam w ciąży bardzo zagrożonej i według lekarzy nie miała szans na przeżycie. Mateńka z Guadalupe pomogła!

Kinga z Małopolski

 

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Pragnę serdecznie podziękować Panu za życzenia urodzinowe i za pamięć. Pozdrawiam wszystkich pracowników Stowarzyszenia i bardzo dziękuję za Wasz wkład w krzewienie prawd wiary, za otrzymywane od Was „Przymierze z Maryją”, które utwierdza mnie w wierze, za wszystkie przesyłki, a zwłaszcza za pakiet z obrazkiem „Maryjo, rozwiąż nasze węzły!”. Jestem przekonany, że Ona pomoże mi rozwiązać co najmniej większość z moich złych węzłów. Pragnę również podziękować za otrzymane materiały edukacyjne, które poszerzają moją wiedzę związaną z wiarą. Dziękuję także za otrzymywany magazyn „Polonia Christiana”, który czytam z wielką uwagą, często podkreślając to, co zwróciło moją uwagę i zainteresowanie. Pragnę wspierać finansowo Wasze i nasze Stowarzyszenie w miarę posiadanych przeze mnie środków. Zapewniam również całe Stowarzyszenie o swojej modlitwie w Waszej intencji, a także w intencji Apostołów Fatimy z ich rodzinami. Kończąc, pragnę złożyć na ręce Pana Prezesa i całej Redakcji moje pozdrowienia i podziękowania dla wszystkich pracowników Stowarzyszenia zaangażowanych w to zbożne dzieło. Niech Was Bóg i Matka Boża błogosławią i wspierają w każdy dzień.

Bronisław

 

 

Szanowni Państwo!

Wspieram wszystkie akcje Stowarzyszenia i dziękuję za wszelkie otrzymywane materiały, które pogłębiają moją wiarę, za wszystkie wizerunki Matki Bożej, z których w swoim sercu zrobiłam sobie „ołtarzyk”, do których modlę się na różańcu codziennie, za moje dzieci, wnuki i za męża alkoholika. Polecam swoje problemy Matce Najświętszej. Szczęść Boże!

Wiesława z Lubelskiego

 

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Pragnę podzielić się świadectwem… Koniec października 2020 roku. Leżę na łóżku. W pokoju panuje półmrok. Nie mogę zasnąć. Mój mąż jest chory i leży w drugim pokoju. Zamykam i otwieram oczy kilkukrotnie. Spoglądam w nogi łóżka i widzę stojącego młodzieńca (zakonnika) jakoś mi znajomego, który patrzy na mnie. Jego twarz robi wrażenie, jakby chciał mi coś powiedzieć. Ponownie zamknęłam oczy i otworzyłam z ciekawości, czy dalej będę go widzieć. Niestety, już go nie było. Znajoma postać nie dawała mi spokoju. Byłam jednak pewna, że to osoba święta. Na drugi dzień rano szukałam tej postaci w modlitewniku. I co się okazuje: to był święty Antoni z Padwy. Już wiele razy przychodził mi z pomocą w odnalezieniu zagubionych rzeczy. Widocznie chciał mi powiedzieć, że znów będę potrzebować jego pomocy. Od tej chwili postanowiłam obrać Go za swojego patrona. Za kilka dni znalazłam się w szpitalu w Kielcach na oddziale neurologicznym. I wtedy o pomoc poprosiłam właśnie św. Antoniego. Nie do wiary, że w tak trudnym czasie, drugiej fali pandemicznej, byłam znakomicie obsłużona przez lekarzy. Błyskawicznie miałam wykonane wszystkie badania okulistyczne, tomograf, rezonans magnetyczny. W szpitalu jednak nie zostałam. Wypisano mi zastrzyki. Dwa pierwsze otrzymałam już w szpitalu. Po przyjęciu całej serii opadnięta powieka wróciła do normy. Tak oto właśnie pomógł mi św. Antoni, za co dziękowałam mu modlitwą. Od tamtej pory we wszystkich trudnych sytuacjach zwracam się o pomoc do św. Antoniego – jest niezawodny. Dziękuję za Waszą akcję poświęconą temu świętemu!

Emilia

 

 

Szczęść Boże!

Uważam, że Wasza kampania „Matko Boża z Guadalupe, przymnóż nam wiary” jest, jak każde Wasze przedsięwzięcie, strzałem w „dziesiątkę”. Bardzo szlachetny cel, ponieważ bardzo dużo ludzi odchodzi od wiary w Boga, nie zdając sobie sprawy ze swojego postępowania. Może są zagubieni i trzeba ich ukierunkować w ich działaniu Być może jest im tak wygodnie, lecz obecna władza sprzyja odchodzeniu od Kościoła. Pamiętajmy bowiem o groźbie „opiłowywania katolików”

Wojciech z Buska-Zdroju


Szanowny Panie Prezesie!

Dziękuję za 137. numer „Przymierza z Maryją”. Zainteresował mnie szczególnie temat „Żal doskonały” ks. Bartłomieja Wajdy. Jest to temat ważny dla naszego zbawienia… Z okazji jubileuszu 25-lecia istnienia Stowarzyszenia Ks. Piotra Skargi życzę Panu Prezesowi i wszystkim pracownikom Stowarzyszenia dużo wytrwałości w działaniu. A nowe inicjatywy niech będą „drogą” otwierającą wiele ludzkich sumień. Z Panem Bogiem!

Maria z Zachodniopomorskiego

 

 

Szczęść Boże!

Bardzo kocham Matkę Bożą – pomogła mi rozwiązać tak wiele problemów. W rodzinie mojego syna Mateusza źle się działo, małżeństwo wisiało na włosku. Dzięki różańcowej modlitwie do Matki Bożej udało się uratować jego rodzinę. Syn Łukasz miał wypadek samochodowy, było z nim bardzo źle. Oboje z mężem codziennie odmawialiśmy Różaniec do Matki Bożej, a Ta wysłuchała naszych modlitw. W ramach tej pięknej kampanii „Maryjo, rozwiąż nasze węzły!” też możemy zwracać się do Maryi i tak wiele dla siebie wyprosić, nawet rzeczy, które wydają się niemożliwe.

Anna z Lubelskiego