Z dziecięcej biblioteczki
 
Jak Boże Narodzenie ocaliło Szuana
Historia ta zdarzyła się w tej części francuskiej okolicy Fougeres, która w latach 1793-1800 była widownią największego zwycięstwa Szuanów1 i gdzie pamięć Rewolucji Francuskiej, czasów „Wielkiego Terroru" jest żywa do dziś.

Pewnego zimowego wieczoru roku 1795, skrajem lasu Fougeres, na drodze między Mortain i Avranches podążał niewielki oddział rewolucjonistów. Zmęczeni i znudzeni uginali się pod ciężarem plecaków i strzelb. Żołnierze prowadzili więźnia-wieśniaka, który o zmierzchu strzelał do nich zza krzaka. Pocisk przeszył kapelusz sierżanta i ugodził w fajkę, paloną przez jednego z „Niebieskich", jak nazywano rewolucjonistów. Żołnierze natychmiast rzucili się w pościg za intruzem. Złapali go i rozbroili. Teraz wiedli nieszczęśnika do swojej brygady, obozującej w Fougeres.

Więzień okryty był płaszczem z koziej skóry, spod którego wystawała bretońska marynarka i kamizelka z dużymi guzikami. Na nogach miał drewniane trepy, a na głowie pospolity kapelusz z filcu z dużym rondem i spływającymi z niego tasiemkami, które kryły rozczochrane włosy. Szuan miał związane przeguby sznurami, pewnie trzymanymi przez dwóch żołnierzy. Szedł za nimi z poważnym wyrazem twarzy, nie zdradzając ani cierpienia, ani bólu. Jego małe, jasne oczy dyskretnie badały drogę, którą go prowadzono.

Minąwszy Tondrais i przeprawiwszy się przez Zatokę Nanson, „Niebiescy" weszli do lasu, aby ominąć domostwa rozsiane wzdłuż drogi. Kiedy dotarli do skrzyżowania Servilles, sierżant zarządził postój. Wyczerpani zdjęli broń i zrzucili pakunki. Nazbierali drew i rozpalili ognisko. Więźnia przywiązali do drzewa. Szuan w napięciu obserwował straż. Wiedział dobrze, że śmierć jest blisko. Jego emocje nie uszły uwadze jednego ze strażników, który uwielbiał szydzić ze swych ofiar.

Kiedy ów młodzian ściskał mocno sznur, przywiązując więźnia zaśmiał mu się szyderczo w twarz: - Nie bój się moje dziecko. To się jeszcze nie stanie. Wciąż masz sześć godzin życia. Jazda! Stań prosto!
- Dobrze go zwiąż Pierrot. Nie możemy pozwolić, aby ten wieśniak opuścił nas bez małej ceremonii - szydził inny.
- Uspokój się, sierżancie Torquatus - odpowiedział Pierrot.
- Dostarczymy go generałowi nietkniętego. Wiesz, psie - kontynuował, zwracając się do więźnia - nie powinieneś mieć żadnych złudzeń. Nie spodziewaj się, że zostaniesz stracony tak jak arystokraci. Republika jest biedna. Brakuje nam gilotyn. Ciebie zabijemy ołowianymi kulami. Sześć w głowę, a sześć w pozostałe części ciała. A teraz, mój drogi, porozmyślaj sobie do rana!
Powiedziawszy to, Pierrot przyłączył się do swoich kamratów przy ognisku.

Wojna prowadzona przez rewolucjonistów z żołnierzami chłopskimi w Bretanii trwała trzy lata. Straszna walka republikańskiej armii z Szuanami przemieniła się w pełne nienawiści polowanie, które można porównać z pościgiem za dziką zwierzyną. Po obu stronach nie było miejsca na coś, co by chociaż przypominało wielkoduszność, która była przecież wspólną cechą wszystkich żołnierzy jeszcze przed wojną. Nie było też miejsca na współczucie dla więźniów, ani na litość dla pokonanych. Co więcej, wydaje się, że ludzie w tej straszliwej epoce stracili resztki uczuć wyższych. Zwyczaj zabijania, niepewność jutra, zmiana obyczajów i porządku w kraju uczyniły z tych ludzi prawdziwe bestie mające jeden cel: zabijać, aby żyć.

Po pewnym czasie Pierrot wyciągnął pocisk i trzymając go ostrożnie w dwóch palcach, wykrzyknął do jeńca: - Hej! Młody człowieku! To dla ciebie!
Wetknął pocisk do lufy karabinu, a następnie wypełnił go kawałkami papieru. Pozostali żołnierze wybuchli śmiechem, radując się z dodatkowej tortury zadanej nieszczęśnikowi.
- Mam jeszcze jedną dla ciebie. Możesz wybrać - wykrzyknął inny żołnierz.
- Ta zrobi ci tuzin dziur w ciele - szydził kolejny.
- Nie wspominając mojej, która będzie na dobicie - dodał wściekły sierżant.

Wieśniak pozostawał spokojny. Wydawało się jakby słuchał czegoś, co zagłuszało szyderstwa i śmiech żołnierzy. Nagle pochylił głowę i zrobił taką minę, jakby przypomniał sobie to "coś". Tej spokojnej nocy lekki wiaterek przyniósł z głębi lasu dźwięk dzwonu bijącego w oddali. Wkrótce potem słychać było drugi, donioślejszy. Zaraz też dołączył do nich trzeci dzwon bijący lekko, delikatnie i melancholijnie. „Niebiescy" zerwali się z miejsc.
- Co to? Dlaczego biją dzwony? Może to sygnał...? Ach, łajdaku! To dzwon ostrzegawczy! - krzyczeli.

Więzień podniósł głowę i spokojnie obserwując, co się dzieje, wyjaśnił krótko:
- Jest Boże Narodzenie.
- Co takiego?
- Boże Narodzenie... dzwony biją na pasterkę.

Zapadła cisza. Boże Narodzenie, pasterka, to zapomniane słowa, które bardzo zdziwiły żołnierzy. Ożyły mgliste wspomnienia szczęśliwych godzin łagodności i pokoju. Zwiesili głowy i wsłuchali się w cudowną melodię bijących dzwonów, która przemawiała do nich zapomnianym językiem. Sierżant Torquatus ponownie zapalił fajkę, podłożył ręce pod głowę i zamknął oczy. Wyglądał tak, jak meloman rozkoszujący się symfonią. Po chwili, zawstydzony swoją słabością, zerwał się i zwrócił do więźnia: - Jesteś tutejszy?
- Jestem z Cogles, niedaleko stąd.
- Czy w twoim rodzinnym mieście są ciągle księża?
- Są miejsca, gdzie rewolucjoniści jeszcze nie dotarli - odpowiedział Szuan. - Nie przekroczyli rzeki Cousnon. Po drugiej stronie jest jeden wolny duchowny. Posłuchaj... to mały dzwon z zamku Pana du Bois Guy'a. A tamten, to dzwon z Montours... Jeśli wiatr zawieje, będzie można usłyszeć bicie Rusande, dużego dzwonu z Landau.
- No, no, nikt cię o to wszystko nie pytał - przerwał Torquatus trochę niespokojny z powodu milczenia swoich ludzi.

W tym momencie rozległo się bicie dzwonów z okolicznych wsi. Była to słodka, harmonijna melodia. Cicha, to znów głośna, zależnie od prędkości wiatru. Żołnierze słuchali jej ze spuszczonymi głowami. Myśleli o rzeczach, o których zapomnieli przez lata wojny. Wyobrazili sobie kościółki z rodzinnych stron, migotające świece, rodzimą scenerię, którą tworzyły pokryte mchem skały, gdzie czerwone i niebieskie świece paliły się nocą. Wspomnienia poruszyły ich. Wydawało się, jakby znowu słyszeli kolędy, pieśni, które nuciło wiele pokoleń. Niewinne i tak stare jak Francja, śpiewane przez pasterzy, starców i młodzież. Pieśni, które mówią o harmonii, przebaczeniu i nadziei. Żołnierze czuli, jak ich serca topniały pod wpływem ciepła, jakie dawały słodkie wspomnienia świąteczne. Po pewnym czasie przestali rozmyślać, a Torquatus potrząsnął głową, tak jakby nad czymś się zastanawiał. Po chwili zapytał więźnia:
- Jak masz na imię?
- Branche d'Or - odpowiedział Szuan.

Odległe dzwony biły dalej. Stopniowo głos sierżanta łagodniał, jakby ten srogi człowiek obawiał się przerwać czar melodii, odpędzającej sen.
- Masz żonę? - spytał po chwili.
Branche d'Or zacisnął wargi, zmarszczył brwi i potrząsnął głową przytakując.
- A co z matką? - spytał Pierrot - Żyje?
Szuan nie odpowiedział.
- Masz dzieci? - zapytał inny żołnierz.

Wtedy jęk wydostał się z piersi więźnia. W migotającym świetle ogniska żołnierze ujrzeli łzy spływające po policzkach Branche d'Ora. Patrzyli na niego niespokojni i zawstydzeni.
- Czy mogę go rozwiązać na chwilę? - poprosił Pierrot wzruszony.
Sierżant zgodził się na ten gest.
- Człowieku, twoja rodzina będzie mieć okropne Boże Narodzenie! - zauważył Torquatus. - Co za nieszczęście! Jakim strasznym przekleństwem jest ta wojna. Sam widzisz chłopcze - kontynuował, zwracając się do swoich ludzi - każdy z nas w Boże Narodzenie przed wojną był szczęśliwy i wesoły. A dzisiaj...

Patrząc na dogasający ogień dodał rozmarzony:
- Ja także mam żonę i dzieci w Lornaine. To kraina, gdzie rośnie mnóstwo choinek. Kiedyś ścinałem je w lesie, a dzieciaki dekorowały je świeczkami i zabawkami. Jak się cieszyły, jak klaskały z radości!.. Muszą teraz być bardzo nieszczęśliwe.
- W mojej okolicy - powiedział inny żołnierz wciągnięty ciepłem bożonarodzeniowych wspomnień - zrobiliśmy dużą kołyskę dla Dzieciątka Jezus i przez całą noc dawaliśmy łakocie i srebrne monety małym chłopcom i dziewczynkom.
- Na północy, skąd pochodzę - relacjonował trzeci - św. Mikołaj chodził ulicami. Miał długą brodę i okryty był długim płaszczem przyprószonym mąką, niby śniegiem. Pukał do drzwi i pytał, czy dzieci już są w łóżku. Ach, jakże się go baliśmy, a jacy byliśmy szczęśliwi.

Po kolei żołnierze dzielili się swoimi wspomnieniami. Dawno zapomniane przeżycia z dzieciństwa na nowo ożywiły ich serca, jak krople rosy ożywiają suchą roślinę. Skruszeni umilkli. Niektórzy spuścili głowy i przenieśli się myślami do spokojnej i słodkiej przeszłości. Inni ze smutkiem wypisanym na twarzy patrzyli na więźnia. Nagle dzwony na nowo zaczęły bić, po krótkiej przerwie pewien rodzaj lęku zapanował wśród żołnierzy. Sierżant wstał i zaczął chodzić tam i z powrotem. Czasami spozierał na swoich ludzi takim wzrokiem, jakby ich o coś pytał, czy też radził się. Po chwili zbliżył się do Branche d'Ora, klepnął go w plecy i powiedział:
- Uciekaj.
Szuan podniósł głowę i z niedowierzaniem patrzył na sierżanta, jakby nie rozumiał, co się dzieje. - Uciekaj!... No jazda! Biegnij!.. Jesteś wolny!
- Zmykaj! - krzyczeli „Niebiescy" - uciekaj, jak ci sierżant każe!

Branche d'Or wstał zdziwiony, nie całkiem dowierzając żołnierzom. Spojrzał na każdego z nich w przelocie i kiedy zrozumiał, co się właściwie stało, wydał okrzyk radości i rzucił się do lasu. Chwilę później oddział "Niebieskich" znowu maszerował. W lesie żołnierze usłyszeli jęk. To jeden z nich - Pierrot wypłakiwał swoje serce z tęsknoty za starymi, dobrymi czasami Bożego Narodzenia. Pewnie tęsknił za drewniakami wypełnionymi zabawkami i starą matką, która z pewnością w tym samym czasie modliła się do Dzieciątka Jezus, aby chroniło jej małego chłopca.

Tłum. Agnieszka Stelmach za pozwoleniem „Crusade Magazine" - pisma amerykańskiego Stowarzyszenia Obrony Tradycji, Rodziny i Własności.

(1) Szuani - wierni królowi Ludwikowi XVI i kościołowi katolickiemu partyzanci oddziałów walczących przeciwko Rewolucji Francuskiej na terenie Bretanii i Wandei.


NAJNOWSZE WYDANIE:
Jezus Chrystus - Bóg i Człowiek
Co by było, gdyby Chrystus nie przyszedł na świat? Jak wyglądałoby nasze życie? Nie dostąpilibyśmy przecież odkupienia. Nie stworzono by tych wszystkich dzieł Miłosierdzia związanych z realizacją chrześcijańskiego powołania. Nie byłoby cywilizacji chrześcijańskiej ze wspaniałymi arcydziełami w dziedzinie architektury, literatury, muzyki… Ponadto nadal byśmy błądzili po omacku w poszukiwaniu Prawdy, sensu i celu życia.

UWAGA!
Przymierze z Maryją
WYSYŁAMY
BEZPŁATNIE!
 
Chcę czuć ciężar Twego Orędzia, Maryjo…
Marcin Więckowski

Nieco innej pogody spodziewaliśmy się po celu naszej podróży. Wyrwawszy się na moment z naszej jesiennej słoty, liczyliśmy choć na te kilka dni południowego słońca. Niestety, już przez okna lądującego samolotu widzimy, że upragniona Portugalia przywitała nas niskimi chmurami i deszczem. Ale nic to. Przynajmniej jest trochę cieplej niż w Polsce.

 

Po wylądowaniu i krótkim zwiedzaniu Lizbony pośród co chwilę odchodzącej i znów powracającej nadmorskiej mżawki, o zmroku wsiadamy do autobusu, który zawozi nas prosto do Fatimy – celu pielgrzymki naszego Apostolatu. Wpatrując się w strugi deszczu uderzające w szyby naszego pojazdu, odmawiamy pierwszy z wielu Różańców w czasie tej niesamowitej podróży. Padać przestaje dopiero, gdy zbliżamy się już do głównego celu naszego pielgrzymowania.


W Fatimie zakwaterowujemy się w hotelu, jemy kolację i udajemy się do Sanktuarium Matki Bożej Różańcowej. Witamy się z Fatimską Panią w kaplicy objawień, gdzie przed codziennym wieczornym nabożeństwem gromadzą się już pielgrzymi z całego świata. Słuchać ciche modlitwy w różnych językach. Wiele osób ma ze sobą flagi – tak dobrze widać tu powszechność Kościoła i to, jak Matka Boża przygarnia do Siebie wszystkie Swoje dzieci. Niektórzy obchodzą na kolanach figurę Maryi ustawioną w miejscu dębu, na którym ukazywała się fatimskim dzieciom. Inni idą do Niej na klęczkach przez cały plac…


Drugiego dnia udajemy się do Aljustrel – niegdyś małej wsi, a teraz osady położonej na obrzeżach miasta Fatima. To tutaj urodziła się trójka pastuszków – święci Franciszek i Hiacynta Marto oraz Służebnica Boża Łucja Dos Santos. Zanim jednak tam dotrzemy, wcześniej przejdziemy Drogą Krzyżową, którą ufundowali znajdującą się w pobliskim gaju oliwnym katoliccy uchodźcy z Węgier, uciekający przed komunistycznymi prześladowaniami. Przez całą drogę towarzyszy nam poranny, drobny deszczyk i lekki wiatr, dość typowy dla klimatu morskiego. Pani pilot przypomina nam, że pastuszkowie też często chodzili do Cova da Iria przy takiej właśnie pogodzie. Wtedy dociera do nas wartość tej z pozoru niezbyt sprzyjającej nam aury – zaczynamy rozumieć, że to specyficzne doświadczenie duchowe jest o wiele cenniejsze od wymarzonej przez nas słonecznej pogody.


Pod nieobecność kapłana, który niestety zachorował i nie mógł z nami polecieć, modlitwę prowadzi jeden z uczestników pielgrzymki, pan Jacek. Właśnie w tym momencie przekonujemy się, co znaczy nasza duchowa rodzina: wzajemne wspieranie się i prowadzenie na ścieżce zbawienia. Muszę przyznać, że dawno nie słyszałem tak pięknych, głębokich i pobożnych rozważań, jak te wygłoszone niemal na poczekaniu, bez przygotowania, przez osobę świecką. Do jego nietuzinkowej postaci jeszcze wrócimy…


Po przejściu Drogi Krzyżowej docieramy do Aljustrel. W tych okolicach doskonale zachowała się tradycyjna, portugalska architektura. Każdy dom ma pobielane ściany i spadzisty dach z pomarańczowej dachówki. Ponadto na bardzo wielu domostwach widnieją tradycyjne, porcelanowe obrazy z wizerunkiem Matki Bożej lub świętych. Właśnie dzięki takim detalom widać, że Portugalia jest naprawdę krajem katolickim, a jego mieszkańcy z dumą prezentują przywiązanie do swojej wiary. Odwiedzamy domy fatimskich dzieci. W nich spoglądamy na krzyże, przed którymi modlili się święci, czy kołyski, w których spali jako maleńkie dzieci. Odwiedzamy także miejsca objawień Anioła Portugalii, który przygotowywał fatimskich pastuszków na niełatwe w odbiorze Orędzie Matki Bożej.


Jak nie samym chlebem człowiek żyje, tak i nie samą modlitwą żyje pielgrzym. Dlatego trzeciego dnia, po pysznym śniadaniu w hotelu w Fatimie, udajemy się do pobliskiego miasta Tomar, nad którym góruje jeden z największych w Portugalii zamków, niegdyś główna siedziba słynnego zakonu templariuszy. Budowla oszałamia swoim rozmachem i starannością wykonania. Zwłaszcza w klasztornej kaplicy można by spędzić całe godziny, kontemplując każdy fresk, śledząc oczami każdy łuk, sklepienie, każde zdobienie i wyrzeźbiony w kamieniu wzorek. To również ważne doświadczenie formacyjne, móc zobaczyć, jak niesamowite dzieła stworzyła wspaniała cywilizacja chrześcijańska, której i my, Polacy, jesteśmy częścią!


Na koniec dnia wracamy do Fatimy. Przed wieczornym nabożeństwem okazuje się, że brakuje osób do niesienia drugiej figury Matki Bożej – tej, która okrąża plac przed sanktuarium na czele procesji. Szybka decyzja i z kilkoma Apostołami oraz pracownikami Stowarzyszenia idziemy za kaplicę, gdzie formuje się czoło procesji. Mam szczęście i zaszczyt wyjść wraz z pierwszą grupą. Jako nieco niższy wzrostem nie czuję na sobie aż tak bardzo ciężaru figury. Ale gdy przejmuje ją druga grupa, złożona z kobiet, szybko okazuje się, że idąca z przodu Hiszpanka nie daje rady jej utrzymać. Panowie ze służby sanktuarium podbiegają do mnie i proszą mnie o zastępstwo. Oczywiście nie mogę odmówić. Wtedy, jako trochę wyższy od niosących figurę pań, nagle biorę większość jej ciężaru na siebie. Aby temu sprostać, trzymam belkę obiema rękami, ale i tak sprawia mi to spory ból. Później, już w czasie drogi na lotnisko, wspomniany już pan Jacek będzie opowiadać o św. Rafce z Libanu, której kult propaguje w Polsce. Mniszka Rafka poprosiła Boga o cierpienia, bo wiedziała, że nie czując bólu Krzyża Chrystusa, nie da się wejść do Jego Królestwa…


Pisząc teraz to krótkie wspomnienie z pielgrzymki do Fatimy, wciąż czuję ciężar belki na moim lewym ramieniu…


Listy od Przyjaciół
 
Listy

Szanowni Państwo!

Życzę błogosławieństwa Bożego z okazji 25-lecia istnienia Stowarzyszenia Ks. Piotra Skargi. Serdecznie dziękuję Panu Prezesowi i całej Redakcji za modlitwę w mojej intencji. Jednocześnie pragnę podziękować za „Przymierze z Maryją”, które otrzymuję regularnie i czytam z wielkim zainteresowaniem. W miarę możliwości staram się wspierać dystrybucję tegoż pisma. Oczekuję go zawsze z wielką niecierpliwością.

Maria z Jarosławia

 

 

Szczęść Boże!

Jestem bardzo szczęśliwa, że prowadzicie takie akcje i kampanie, by coraz więcej ludzi znało i kochało Maryję z Guadalupe, naszą najukochańszą Mamę. W jej ramach pozwolę sobie wpisać imię swojej córki wraz z moim, ponieważ została zawierzona Matce Bożej z Guadalupe. 13 lat temu byłam w ciąży bardzo zagrożonej i według lekarzy nie miała szans na przeżycie. Mateńka z Guadalupe pomogła!

Kinga z Małopolski

 

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Pragnę serdecznie podziękować Panu za życzenia urodzinowe i za pamięć. Pozdrawiam wszystkich pracowników Stowarzyszenia i bardzo dziękuję za Wasz wkład w krzewienie prawd wiary, za otrzymywane od Was „Przymierze z Maryją”, które utwierdza mnie w wierze, za wszystkie przesyłki, a zwłaszcza za pakiet z obrazkiem „Maryjo, rozwiąż nasze węzły!”. Jestem przekonany, że Ona pomoże mi rozwiązać co najmniej większość z moich złych węzłów. Pragnę również podziękować za otrzymane materiały edukacyjne, które poszerzają moją wiedzę związaną z wiarą. Dziękuję także za otrzymywany magazyn „Polonia Christiana”, który czytam z wielką uwagą, często podkreślając to, co zwróciło moją uwagę i zainteresowanie. Pragnę wspierać finansowo Wasze i nasze Stowarzyszenie w miarę posiadanych przeze mnie środków. Zapewniam również całe Stowarzyszenie o swojej modlitwie w Waszej intencji, a także w intencji Apostołów Fatimy z ich rodzinami. Kończąc, pragnę złożyć na ręce Pana Prezesa i całej Redakcji moje pozdrowienia i podziękowania dla wszystkich pracowników Stowarzyszenia zaangażowanych w to zbożne dzieło. Niech Was Bóg i Matka Boża błogosławią i wspierają w każdy dzień.

Bronisław

 

 

Szanowni Państwo!

Wspieram wszystkie akcje Stowarzyszenia i dziękuję za wszelkie otrzymywane materiały, które pogłębiają moją wiarę, za wszystkie wizerunki Matki Bożej, z których w swoim sercu zrobiłam sobie „ołtarzyk”, do których modlę się na różańcu codziennie, za moje dzieci, wnuki i za męża alkoholika. Polecam swoje problemy Matce Najświętszej. Szczęść Boże!

Wiesława z Lubelskiego

 

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Pragnę podzielić się świadectwem… Koniec października 2020 roku. Leżę na łóżku. W pokoju panuje półmrok. Nie mogę zasnąć. Mój mąż jest chory i leży w drugim pokoju. Zamykam i otwieram oczy kilkukrotnie. Spoglądam w nogi łóżka i widzę stojącego młodzieńca (zakonnika) jakoś mi znajomego, który patrzy na mnie. Jego twarz robi wrażenie, jakby chciał mi coś powiedzieć. Ponownie zamknęłam oczy i otworzyłam z ciekawości, czy dalej będę go widzieć. Niestety, już go nie było. Znajoma postać nie dawała mi spokoju. Byłam jednak pewna, że to osoba święta. Na drugi dzień rano szukałam tej postaci w modlitewniku. I co się okazuje: to był święty Antoni z Padwy. Już wiele razy przychodził mi z pomocą w odnalezieniu zagubionych rzeczy. Widocznie chciał mi powiedzieć, że znów będę potrzebować jego pomocy. Od tej chwili postanowiłam obrać Go za swojego patrona. Za kilka dni znalazłam się w szpitalu w Kielcach na oddziale neurologicznym. I wtedy o pomoc poprosiłam właśnie św. Antoniego. Nie do wiary, że w tak trudnym czasie, drugiej fali pandemicznej, byłam znakomicie obsłużona przez lekarzy. Błyskawicznie miałam wykonane wszystkie badania okulistyczne, tomograf, rezonans magnetyczny. W szpitalu jednak nie zostałam. Wypisano mi zastrzyki. Dwa pierwsze otrzymałam już w szpitalu. Po przyjęciu całej serii opadnięta powieka wróciła do normy. Tak oto właśnie pomógł mi św. Antoni, za co dziękowałam mu modlitwą. Od tamtej pory we wszystkich trudnych sytuacjach zwracam się o pomoc do św. Antoniego – jest niezawodny. Dziękuję za Waszą akcję poświęconą temu świętemu!

Emilia

 

 

Szczęść Boże!

Uważam, że Wasza kampania „Matko Boża z Guadalupe, przymnóż nam wiary” jest, jak każde Wasze przedsięwzięcie, strzałem w „dziesiątkę”. Bardzo szlachetny cel, ponieważ bardzo dużo ludzi odchodzi od wiary w Boga, nie zdając sobie sprawy ze swojego postępowania. Może są zagubieni i trzeba ich ukierunkować w ich działaniu Być może jest im tak wygodnie, lecz obecna władza sprzyja odchodzeniu od Kościoła. Pamiętajmy bowiem o groźbie „opiłowywania katolików”

Wojciech z Buska-Zdroju


Szanowny Panie Prezesie!

Dziękuję za 137. numer „Przymierza z Maryją”. Zainteresował mnie szczególnie temat „Żal doskonały” ks. Bartłomieja Wajdy. Jest to temat ważny dla naszego zbawienia… Z okazji jubileuszu 25-lecia istnienia Stowarzyszenia Ks. Piotra Skargi życzę Panu Prezesowi i wszystkim pracownikom Stowarzyszenia dużo wytrwałości w działaniu. A nowe inicjatywy niech będą „drogą” otwierającą wiele ludzkich sumień. Z Panem Bogiem!

Maria z Zachodniopomorskiego

 

 

Szczęść Boże!

Bardzo kocham Matkę Bożą – pomogła mi rozwiązać tak wiele problemów. W rodzinie mojego syna Mateusza źle się działo, małżeństwo wisiało na włosku. Dzięki różańcowej modlitwie do Matki Bożej udało się uratować jego rodzinę. Syn Łukasz miał wypadek samochodowy, było z nim bardzo źle. Oboje z mężem codziennie odmawialiśmy Różaniec do Matki Bożej, a Ta wysłuchała naszych modlitw. W ramach tej pięknej kampanii „Maryjo, rozwiąż nasze węzły!” też możemy zwracać się do Maryi i tak wiele dla siebie wyprosić, nawet rzeczy, które wydają się niemożliwe.

Anna z Lubelskiego