Temat numeru
 
Ugandyjscy męczennicy – ofiary króla-homoseksualisty
Agnieszka Stelmach

Św. Karol Lwanga i Towarzysze, należący do królewskiego dworu i do straży przybocznej króla Bugandy (dzisiejszej Ugandy), Mwangi – byli neofitami i żarliwymi zwolennikami wiary katolickiej. Rozwiązły władca chciał ich wykorzystać do aktów homoseksualnych! Nie zgodzili się na spełnienie nikczemnych żądań władcy, więc z jego rozkazu zostali spaleni żywcem na wzgórzu Namugongo.

 

Pierwsi misjonarze w Bugandzie

 

Pierwsi misjonarze chrześcijańscy na tereny dzisiejszej Ugandy przybyli stosunkowo późno, bo dopiero pod koniec XIX wieku, za panowania króla Mutesa, który traktował ich neutralnie.

 

Po śmierci władcy na tron wstąpił jego osiemnastoletni syn Mwanga II. Wtedy też stosunek do misjonarzy uległ gwałtownej zmianie. Religia chrześcijańska, przyjmowana z entuzjazmem przez mieszkańców Bugandy wymagała od nich zerwania z bałwochwalstwem, wielożeństwem i barbarzyńskimi praktykami. Kiedy zaczęli kategorycznie odmawiać kontaktów homoseksualnych z królem – w których ten się lubował, władca uznał ich za „buntowników” i „zdrajców”.

 

Zaledwie w ciągu roku od wstąpienia na tron (czyli w 1885 roku) król skazał na karę śmierci trzech pierwszych protestanckich wyznawców Chrystusa. 15 listopada 1885 roku został ścięty w Nakivubo katolicki doradca władcy, Józef Mukasa Balikuddembe, stając się tym samym pierwszym katolickim męczennikiem Ugandy. W okresie od grudnia 1885 roku do maja 1886 król zamordował kilkudziesięciu innych wyznawców Chrystusa z powodu rzekomego nieposłuszeństwa. Mwanga domagał się od konwertytów wyrzeczenia wiary i bezwzględnego podporządkowania swoim rozkazom, także tym dotyczącym kontaktów seksualnych. Neofici powszechnie zaczęli wybierać śmierć. Wierni wyznawcy Chrystusa ginęli wskutek poćwiartowania ciał, kastracji, spalenia i ścięcia albo rzucani byli na pożarcie dzikiej zwierzynie.

 

Prześladowania bynajmniej nie powstrzymały rozwoju chrześcijaństwa. Męczeństwo tych pierwszych wierzących stało się zarzewiem wiary. Od tego czasu stale przybywało nowych wyznawców. Jednym z nich był św. Karol Lwanga…

 

Za parę chwil spotkamy się w raju!

 

Karol pełnił na dworze Mwangi II funkcję przełożonego czterystu dworzan królewskich i elitarnych oficerów. Do głębi poruszony wiadomością o postawie umierającego Józefa Mukasy Balikuddembe, nawrócił się. Józef miał powiedzieć swojemu katowi: Mwanga potępił mnie bez powodu, ale powiedz mu, że wybaczam mu z całego serca.

 

Lwanga poprosił o chrzest i został przyjęty do Kościoła. Natychmiast też zaczął przekazywać naukę Chrystusa także innym dworzanom, którzy coraz powszechniej zaczęli odmawiać kontaktów homoseksualnych swojemu władcy. Znaczna część nawróciła się. I to wywołało wściekłość króla.

Pewnego dnia Mwanga oburzony odmową dworzanina, nakazał zamknąć drzwi pałacu i stanąć z boku wszystkim paziom, którzy modlili się. Jako pierwszy wystąpił z szeregu Karol Lwanga, a następnie 22 inne osoby. Lwanga mówił:

– Niemożliwe jest nie wyznać tego, w co z całego serca się wierzy.

 

Król zażądał, by wyrzekli się chrześcijaństwa. Gdy tego nie uczynili, wszystkich skazał na śmierć przez spalenie na stosie.

Dwudziestopięcioletni Karol został pierwszy wrzucony do ognia. Chrzest przyjął zaledwie kilka miesięcy wcześniej. Tuż przed śmiercią zawołał w stronę braci w wierze: – Za parę chwil spotkamy się w raju! Do oprawcy powiedział zaś: – Wierzysz, że dręczysz mnie ogniem, podczas gdy to, co robisz, jest obmywaniem moich nóg źródlaną wodą. Pomyśl raczej o sobie: żeby Bóg, którego obrażasz, nie wrzucił cię w ogień piekielny. Kiedy ogień doszedł do serca, tuż przed śmiercią Karol westchnął: – Boże mój, Boże mój. I skonał. Razem z nim spłonęło żywcem 13 innych chrześcijan. Stało się to w uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego, 3 czerwca 1886 roku. Zginęli Poncjan Ngondwe – patron żołnierzy, Mugagga – patron włókienników, Matthias Mulumba – patron urzędników, Łukasz Banabakintu – patron rybaków i żeglarzy, Jan Maria Muzeyi – opiekun chorych i cierpiących, Gyavira – patron posłańców i listonoszy, Denis (Dionizy) Ssebuggwawo – patron nauczycieli, Atanazy Bazzekuketta – patron kupców i biznesmenów, Anatol Kiriggwajjo – patron krawców, Adolf Mukasa Ludigo – patron rolników, Noe Mawaggali – patron garncarzy i rzemieślników, MbagaTuzinde – patron ludzi niezachwianej wiary, Kizito – patron młodzieży, Jakub Buzabaliawo, Gonzaga Gonza, Andrzej Kaggwa – patron muzyków, Ambroży Kibuka, Achilles Kiwanuka – patron urzędników i Bruno Serunkuma Kiriwawanvu – patron gospodarzy. Męczennicy zostali kanonizowani w 1964 roku przez papieża Pawła VI.

 

„Barbarzyńcy” z serca Afryki?

 

Wszyscy ci święci zasługują na osobną uwagę. Zadziwia ich mądrość i dojrzałość. Ze względu na brak miejsca, wspomnimy jedynie o kilku, aby Czytelnik miał wyobrażenie, jaką mądrością i głęboką wiarą, a także odwagą odznaczali się nawróceni „barbarzyńcy” z serca Afryki.

 

Poncjan Ngondwe miał trudny, choleryczny charakter. Był mściwy. Pod wpływem swoich nawróconych przyjaciół zaczął się zmieniać. 18 listopada 1885 roku przyjął chrzest. Swe trudne obowiązki rekwirowania bydła dla króla spełniał, kierując się sprawiedliwością i bezstronnością. Pewnego razu został wtrącony do więzienia za to, że zabrał – zgodnie z otrzymanymi wcześniej rozkazami – parę zwierząt należących do królewskiego kata. Ten sam kat, z królewskiego rozkazu zabił go później, gdy nie chciał zdradzić Chrystusa.

 

Mugagga był paziem na dworze króla Mwangi. Odznaczał się wielkim posłuszeństwem i uczynnością. Ten radosny nastolatek pełnił funkcję osobistego posłańca króla. Karol Lwanga pouczył go o prawdach wiary chrześcijańskiej i ochrzcił 26 maja 1886 roku. Mugagga parokrotnie nie zgodził się na nieprzyzwoite propozycje króla. Taka postawa ściągnęła na niego nienawiść władcy.

3 czerwca 1886 roku Mugagga dołączył do innych męczenników prowadzonych do Namugongo.

 

Matthias Mulumba (Kalemba) na dwór króla trafił po tym, jak pewien człowiek o imieniu Mugatto kupił go jako niewolnika. Zauroczony jego uprzejmością usynowił go i zmienił nazwisko na Kalemba. Mugatto był człowiekiem wielkiej uczciwości i zwykł powtarzać: Poszukuję prawdy w swym sercu. Przed śmiercią przywołał Matthiasa. Zapowiedział mu, że pewnego dnia przybędą cudzoziemcy, by nauczać drogi dobra i prawdy. Na chłopcu – jak sam później zapewniał – słowa te wywarły niezatarte wrażenie. Matthias początkowo – przed zetknięciem z misjonarzami katolickimi – przyjął islam. Uznał bowiem, że jest to lepsza religia niż plemienne przesądy. Najprawdopodobniej to właśnie wtedy wstąpił na służbę do naczelnika prowincji Singo. Później poznał Noego Mwaggali, garncarza Mukwenda. Szybko zostali przyjaciółmi i Kalemba przyczynił się do tego, że Mwaggali również przyjął islam. Muzułmanie cieszyli się wtedy uprzywilejowaną pozycją.

 

Matthias był inteligentny i odznaczał się rozsądkiem. Jako niezwykle energiczny, odważny człowiek szybko zyskał uznanie wśród urzędników dworskich. Rozstrzygał spory w swojej prowincji.

 

W 1887 w kraju pojawili się pierwsi misjonarze protestanccy. Kiedy później przybyli misjonarze katoliccy, jeden z protestantów poradził Kalembie, by unikał wszelkich kontaktów z katolikami, ponieważ nie znają oni prawdy i czczą Maryję. Matthiasa zaintrygował jednak sposób bycia nowych misjonarzy. Zaczął chodzić na zajęcia prowadzone przez katolików. Nawrócił się. Od momentu konwersji usiłował ze wszystkich sił zapanować nad dumą i opanować impulsywny temperament. Był poligamistą, ale zanim przyjął chrzest, oddalił – poza jedną – wszystkie żony, dając w ten sposób dowód swej głębokiej wiary. Ojciec Livinhac przed udzieleniem mu chrztu powiedział:

Jeśli myślisz o powrocie do protestantyzmu, to będzie lepiej, żebyś nie przyjmował chrztu.

– Nie bój się, ojcze – odparł Matthias. – Już od dwóch lat jestem zdecydowany i nikt nie będzie mógł odwieść mnie od podjętej decyzji. Jestem katolikiem i umrę jako katolik.

 

Matthias przyjął chrzest 28 maja 1882 roku, w dzień Zesłania Ducha Świętego. Bardzo szybko stał się gorącym propagatorem wiary katolickiej. Co tydzień posyłał jednego ze swych ludzi do misji, aby ten wysłuchał poleceń ojców, a następnie powtórzył je wszystkim pozostałym. Matthias był szanowany ze względu na uczciwość. Ludzie dziwili się, ponieważ w czasie wypraw wojennych nigdy nie brał łupów. Cieszył się na myśl, że męczeństwo jest nieuchronne: – Przyjdą niebawem, aby nas pojmać i zabiją z powodu naszej religii. Co za szczęście umrzeć dla Chrystusa!

Aresztowano go rankiem 26 maja. Sędzia pytał:

– Ty jesteś Mulumba?

– Tak, to ja.

– Jesteś wielkim człowiekiem, co cię skłoniło do przyjęcia chrześcijaństwa?

– Moja religia jest moją sprawą!

– Rozstałeś się ze wszystkimi żonami i sam sobie przygotowujesz jedzenie?

– Oskarżasz mnie o to, że jestem szczupły, czy o to, że wyznaję chrześcijaństwo?

– Zabierzcie go i zabijcie – rozkazał sędzia. – Niech cierpi! Obetnijcie mu stopy i nogi, rozerwijcie mu plecy i smażcie kawałki jego ciała na jego oczach! Zobaczymy, czy Bóg przyjdzie i wybawi go!

Mulumba odparł:

– On mnie wyzwoli, ale ty tego nie będziesz mógł oglądać. On zabierze to, co czyni człowieka (duszę) i pozostawi resztę (ciało).

Matthias Mulumba (Kalemba) faktycznie umierał powoli. Najpierw obcięto mu dłonie w nadgarstkach, później ręce do łokci, następnie stopy i nogi aż do kolan. Na koniec wycięto kawałki ciała. Tak okaleczonego pozostawiono leżącego na ziemi. Mężczyzna ani razu nie poskarżył się. Czasami wymawiał słowa: Boże mój, Boże mój!

 

Aby zatrzymać krwotoki i przedłużyć agonię, obwiązano go bandażami Chociaż był okaleczony, dwa dni później wciąż żył. Przypuszcza się, że zmarł w niedzielę 30 maja. Miał około 50 lat.

 

Jan Maria Muzeyi – opiekun chorych i cierpiących

 

Muzeyi był synem handlarza królewskiego. W wieku 13 lat został przedstawiony królowi Mutesowi. Za pośrednictwem urzędnika królewskiego, Muzeyi przyjął islam i otrzymał imię Yamari. Kiedy wybuchła epidemia dżumy w 1881 roku, Yamari schronił się w Mutundwe, gdzie poznał paru chrześcijan. Poczuł się zaintrygowany ich sposobem życia i nauczył się modlić. Po powrocie do pałacu, Muzeyi został przyjęty do grona paziów Mutesa. Król chciał go uwieść, ale mężczyzna energicznie odrzucił jego propozycję. Z tego powodu król Bugandy zdegradował go do roli zwykłego sługi.

 

Chociaż miał około dwudziestu pięciu lat, ze względu na powagę i roztropność nadano mu imię Muzeyi, co znaczy „stary” albo „szanowany”. Odznaczał się trafnością sądów i serdecznością. Posiadał wyjątkową inteligencję i pamięć. Był znakomitym nauczycielem religii. Pomógł Józefowi Mukasa w formacji katechumenów, którzy mieszkali na dworze. Jego chrześcijańskie świadectwo było zawsze szczególne. Oddawał swe dobra, by wspomóc ubogich i troszczył się o chorych, pouczał ich i udzielał chrztu. Po śmierci króla Mutesa opuścił dwór, ale aż do końca życia głosił wiarę chrześcijańską. Przyjął chrzest 1 listopada 1885 roku. Kiedy wybuchło prześladowanie, Myzeyi ukrył się w domu Józefa Mukasa Balikuddembe. Król jednak nie zapomniał o nim. Rozkazał go odnaleźć. Poszukiwania nie przyniosły skutku. Myzeyi zdecydował się jednak osobiście stawić przed władcą. Udał się najpierw do misji, wyspowiadał się i po przyjęciu Komunii Świętej poszedł do pałacu. Król mu powiedział: – Przyprowadź tu swych towarzyszy, a dam wam wszystkim wysokie urzędy. Nie ulegało już żadnej wątpliwości, że król pragnie zabić wszystkich chrześcijan. Jan Maria ostrzegł ich, by mogli się ukryć. Na nowo powrócił na dwór, którego już nie opuścił. Mwanga rozkazał go ściąć 27 stycznia 1887 roku w Mengo. Następnie Muzeyi został wrzucony do bagna. Miał trzydzieści trzy lata.

 

Gyavira należał do wpływowej i bogatej rodziny. Jego ojciec był strażnikiem świątyni bożka Mayanja w Segguku i podobno posiadał 50 żon. Gyawira został przedstawiony królowi Mwanga, gdy miał szesnaście lat. Od razu mianowano go doradcą. W maju 1886 r. nastolatek przyjął chrzest. Król bardzo sobie upodobał tego chłopca. Skazał go na śmierć za odmowę czynów homoseksualnych. Został spalony żywcem 3 czerwca 1886 roku. Miał siedemnaście lat.

 

Kizito był najmłodszym spośród wszystkich męczenników. Jako młody chłopiec trafił na dwór króla Mutesa, gdzie zetknął się z misjonarzami katolickimi. Po śmierci króla został paziem Mwangi. Kizito był czystego serca. Bardzo spodobał się władcy, który ciągle składał mu niemoralne propozycje. Kizito, mimo grożącego niebezpieczeństwa, pozostał niewzruszony. To zagrożenie przyspieszyło jednak jego prośbę o chrzest u misjonarza o. Lourdela. Mówił:

– Ochrzcij mnie! Kabaka (czyli król – przyp. red.) nas zabije!

Jeszcze nie poznałeś dobrze religii i jesteś zbyt młody – odpowiadał duchowny.

Nie jestem zbył młody, by umrzeć! Król nieustannie nam powtarza: zabiję wszystkich, którzy nie przestaną się modlić. Zabije nawet dzieci, zabije wszystkich, jeśli nadal będą się modlili! Chcesz zatem, bym umarł, nie będąc dzieckiem Bożym?

– Przecież już nim jesteś przez chrzest pragnienia! – tłumaczył duchowny.

Kizito niekiedy zostawał całą noc w misji, prosząc duchownego, by podał mu datę chrztu. Wreszcie pewnego razu misjonarz nie mogąc przekonać go, by sobie poszedł, powiedział:

– Sprawuj się tak, jak dotąd. Módl się, poznawaj religię i za miesiąc zostaniesz ochrzczony.

Kizito mu odpowiedział:

– Ale król nie pozwoli mi przyjść do misji!

– Dam ci pewien środek – odpowiedział misjonarz – który sprawi, że będziesz się wydawał chory. W ten sposób spędzisz parę dni w Rubaga, przygotowując się do tego wielkiego wydarzenia.

 

Kizito przyjął wreszcie upragniony chrzest z rąk Karola Lwangi 26 maja 1886 roku. Chłopiec początkowo obawiał się męczeńskiej śmierci. Ale tuż przed nią Bóg okazał mu wielką łaskę. Kizito przed śmiercią i w czasie egzekucji zachował radość, która promieniowała na zewnątrz. Na jego twarzy – jak później zeznawali świadkowie – nie było oznak smutku, a jedynie wielka radość. Kiedy rozpalono stos, zawołał do swoich towarzyszy, że szybko ujrzą Boga. Mówił:

– Przyjaciele, powinniśmy iść do Nieba, modląc się ze złączonymi rękoma, aby Pan dał nam wszystkim łaskę bycia wiernymi.


Chłopiec polecił jednemu z trzech uwolnionych chrześcijan przekazać ojcu Lourdelowi pozdrowienia oraz zapewnienie, że jego radość na myśl o męczeńskiej śmierci była bez miary, gdyż umierał z miłości do Jezusa i Maryi. Z rękoma przywiązanymi do pleców, okręcony słomą spłonął 3 czerwca 1886 roku, mając zaledwie czternaście lub piętnaście lat.



NAJNOWSZE WYDANIE:
Wierzę w Ciebie Boże żywy!
Drodzy Przyjaciele! Przeżywając październik, pamiętajmy o naszej Matce – Królowej Różańca Świętego. Prośmy Ją w tej pięknej modlitwie, by wyjednała nam łaskę mocnej i żywej wiary. Niech nasze przylgnięcie do Prawdy będzie pełne miłości i ufności, wszak wiara chrześcijanina jest spotkaniem z Jezusem Chrystusem – Synem Boga żywego i Bogiem, który zbawia!

UWAGA!
Przymierze z Maryją
WYSYŁAMY
BEZPŁATNIE!
 
Apostolat pomaga w życiu

– Pewnego razu otrzymałam zaproszenie do Apostolatu Fatimy i odpowiedziałam, że oczywiście chcę należeć. W Apostolacie cenię sobie zwłaszcza wspólnotę i modlitwę, bo to pomaga w życiu – mówi pani Brygida Sosna z parafii Matki Bożej Królowej Pokoju w Tarnowskich Górach.

 

Pani Brygida pochodzi z leżących w województwie śląskim Koszwic, a została ochrzczona w kościele pw. św. Jadwigi w Łagiewnikach Małych. Moja wiara jest zasługą wszystkich moich bliskich: dziadków i rodziców. Jestem osobą bardzo wierzącą oraz praktykującą i wiele rzeczy już wymodliłam – opowiada.


Wysłuchane modlitwy


Kilka lat temu pani Brygida poważnie zachorowała. Pełna obaw udała się do specjalisty, który skierował ją na operację. Bardzo się bałam, ale modliłam się cały czas i prosiłam Matkę Bożą o opiekę. Odmawiałam przede wszystkim Różaniec i modliłam się do Pana Jezusa. Operacja się udała – wspomina.

Jako przykład wymodlonej łaski podaje też operację serca swojego męża: Wszystko poszło dobrze, choć były powikłania, ale Pan Bóg i Maryja wysłuchali moich modlitw.


Zaczęło się od Różańca świętego


Pani Brygida zaczęła wspierać Stowarzyszenie Ks. Piotra Skargi wiele lat temu: Kiedyś prenumerowałam „Gościa Niedzielnego” i tam znalazłam informację, że można zamówić różaniec papieski, i to zrobiłam. Od tego momentu otrzymuję „Przymierze z Maryją” i wpłacam datki. Niektóre artykuły z „Przymierza z Maryją” np. o tym, jak są celebrowane Święta Bożego Narodzenia w różnych krajach czy skąd się wzięła choinka wykorzystywałam w szkole, na lekcjach wychowawczych.


Po pewnym czasie pani Brygida dostała też zaproszenie do Apostolatu Fatimy, na które pozytywnie odpowiedziała. Od tego czasu otrzymuje również czasopismo „Apostoł Fatimy” oraz magazyn „Polonia Christiana”, które czyta także jej małżonek, pan Andrzej.


Pielgrzymka do sanktuarium w Fatimie


W końcu nadszedł też dzień, gdy pani Brygida dowiedziała się, że wylosowała udział w pielgrzymce Apostolatu do Sanktuarium Fatimskiej Pani w Portugalii…


Gdy dostałam telefon, że wylosowałam pielgrzymkę do Fatimy, byłam bardzo zaskoczona. Raz już byliśmy z mężem w Fatimie. To był taki objazd po Portugalii. Dla mnie, nauczyciela geografii w szkole średniej jest to bardzo interesujący kraj, który darzę sympatią i zawsze chciałam tam pojechać.


Na pielgrzymce Apostolatu wszystko było wspaniale zorganizowane, zawsze na czas, a ponadto nasza grupa była zdyscyplinowana: nikt się nie spóźniał, nie zgubił, wszystko było perfekt. Zachwyciło mnie to, co zwiedzaliśmy: bazylika Matki Bożej Różańcowej, bazylika Trójcy Przenajświętszej, kaplica Chrystusa Króla, procesja ze świecami, Kaplica Objawień oraz Droga Krzyżowa, i za to bardzo dziękuję.


Zawsze byłam osobą towarzyską, a na pielgrzymce mogłam poznać i porozmawiać z innymi uczestnikami pielgrzymki. Najbliżej poznałam państwa Bożenę i Stanisława z Cieszyna oraz panią Krystynę ze Starego Sącza.


Przysłuchujący się naszej rozmowie mąż pani Brygidy, który towarzyszył jej podczas pielgrzymki, podzielił się także swoją opinią: Obawiałem się tego wyjazdu, bo ja też jestem po operacji. Jednak sił nie zabrakło i poradziliśmy sobie. Chcę podkreślić życzliwość pracowników Stowarzyszenia, którzy z nami byli. W wyjeździe do Fatimy najbardziej oprócz zabytków i wycieczek podobały nam się aspekty religijne: Droga Krzyżowa, Msze Święte, procesje, wspólny Różaniec.


A pani Brygida dodaje: Po powrocie z Fatimy mój mąż poszedł na pieszą pielgrzymkę do Sanktuarium Matki Bożej Sprawiedliwości i Miłości Społecznej w Piekarach Śląskich. W jedną stronę idzie się 14 km i małżonek, po tak ciężkiej operacji, przeszedł ten dystans w obie strony. Uważam, że to jest zasługa Matki Bożej Fatimskiej, że to Ona mu pozwoliła i nie wrócił taki zmęczony.


Pani Brygidzie dziękujemy za wspieranie Stowarzyszenia, za miłe słowa pod adresem naszych pracowników i życzymy jeszcze wielu łask Bożych otrzymanych za pośrednictwem Najświętszej Maryi Panny.


oprac. Janusz Komenda

 


Listy od Przyjaciół
 
Listy

Szczęść Boże!

Pragnę podziękować za przesłanie pięknego prezentu na okazję Chrztu Świętego. Zależało mi, aby podarunek podkreślał katolicki wymiar przyjęcia tego sakramentu. Bardzo doceniam Państwa akcje oraz ciekawe artykuły religijne, patriotyczne i historyczne, odwołujące się również do pięknego okresu w historii, jakim było Średniowiecze.

Mariusz

 

 

Szczęść Boże!

Z całego serca dziękuję za list i bardzo ciekawy folder o św. Ojcu Pio, obrazek z relikwią, a także za poświęcony różaniec na palec. Cieszę się niezmiernie. Dziękuję za otrzymane dary, a szczególnie za ciepłe i mądre słowa, przenikające do głębi mojej duszy. Jestem bardzo wdzięczna za ten kontakt. Jednocześnie przepraszam za moje dłuższe milczenie. Miałam wiele problemów, kłopotów rodzinnych, a przede wszystkim trudności z poruszaniem się. Mieszkam 7 kilometrów od najbliższej poczty. Nie jest łatwo skończyłam 81 lat. Liczy się każda pomoc w dowiezieniu do kościoła, lekarza itd. Ale… nie chcę narzekać! Mam przecież za co dziękować Panu Bogu i Matce Najświętszej. Gorąco Was pozdrawiam i dziękuję za pamięć.

Teresa z Mazowieckiego

 

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Serdecznie dziękuję za „Przymierze z Maryją”, które dostałam leżąc w szpitalu i walcząc o życie i to w same święta wielkanocne! To była trudna i niebezpieczna operacja. Rozległa przepuklina pępkowa, leżałam w tym szpitalu prawie trzy tygodnie, żywiona wyłącznie kroplówką podtrzymującą funkcje życiowe. Przez ten czas, mimo ostrego bólu, nie rozstawałam się z różańcem. Cały czas, gdy tylko otworzyłam oczy, modliłam się do Matki Najświętszej o ocalenie. Tak bardzo chciałam żyć! Teraz jestem po pobycie w szpitalu, dzieci się mną opiekują, bo sama niewiele mogę. Jestem ogromnie wdzięczna za wszystkie książeczki, które tak wiele dobrego wniosły do mojego życia. Najbardziej zaś za to, że istnieje taka organizacja, jak Stowarzyszenie Ks. Piotra Skargi. Bez Waszego Stowarzyszenia nie doświadczyłabym tego, czego teraz mam okazję doświadczyć. Dziękuję serdecznie, że jesteście i działacie tak prężnie!

Janina z Lubelskiego

 

 

Szczęść Boże!

Na początku bardzo serdecznie dziękuję za Waszą przesyłkę. Broszurę czytam z wielką radością, bo są to bardzo ciekawe wiadomości, nad którymi można się zastanowić. Pyta Pan, co dla mnie jest ważne w tym „Przymierzu z Maryją”? Dla mnie wszystko jest ważne, a ludzie powinni czytać to pismo i zastanowić się nad sobą. Przede wszystkim podziwiam tych, którzy prowadzą to wielkie dzieło, że są tak zaangażowani i wychodzą z pismem do ludzi. Trzeba dbać o to, aby wiara nie wygasła. Starsi ludzie na pewno chętnie, podobnie jak ja, czytają „Przymierze…”. Ja wiary nie straciłam. W tym roku kończę 88 lat, też nie mam wiele siły i zdrowia, ale dziękuję Panu Bogu za wszystko. Nie jestem sama, mieszkam z dziećmi, mam malutką prawnusię – ma 14 miesięcy. Jest bardzo kochana, taki śmieszek, aniołeczek. Pozdrawiam wszystkich Przyjaciół „Przymierza z Maryją”, nadal będę się za Was modlić i proszę o modlitwę. Pozostańcie z Panem Bogiem, Panem Jezusem Chrystusem i Maryją Matką naszą na wieki.

Helena ze Strzegomia

 

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Utrzymuję z Państwem kontakt od wielu lat i uważam, że otrzymane materiały dotyczące św. Antoniego są jednymi z najlepszych – są najciekawsze z dotychczas przesłanych. Jest to bardzo ważny święty w moim życiu, mój patron (podczas chrztu św. w 1941 roku, w bardzo ciężkich czasach, dostałem na drugie imię Antoni). Często się do niego modlę i moje prośby są wysłuchiwane.

Wiesław z Warszawy

 

 

Szanowny Panie Prezesie!

Każdy Pana list czytam z wielkim zainteresowaniem, bo jest jakby zwierciadłem naszego życia, aktualności, ducha Maryjnego, niestety też smutnej sytuacji tzn. „rządów” obecnych! Obserwuję to wszystko. Dlatego pragniemy zwracać się do naszej Matki Bożej Rozwiązującej Węzły o rozwiązanie węzłów naszych własnych, naszych bliźnich i naszej Ojczyzny. Panie Prezesie, dziękuję za wszystkie prezenty. Na kartce powierzyłam węzły przed cudowny obraz Maryi w Augsburgu z moją obecnością duchową 15 sierpnia. Obrazek oprawiłam w pracowni w piękną ramkę.

Jolanta

 

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Bardzo się cieszę, że należę do Apostolatu Fatimy i bardzo jestem wdzięczna za przesyłanie mi „Przymierza z Maryją” oraz wszystkie dotychczas otrzymane przesyłki. W obecnym czasie dotyka nas niepewność o jutro, czy zdołamy ocalić siebie w trudnej sytuacji życiowej, w jakiej przyszło nam żyć. Niekończąca się wojna na Ukrainie i Bliskim Wschodzie, susza, głód, pożary, brak perspektyw na spokojne i szczęśliwe życie. Walka człowieka z Bogiem, Kościołem i Krzyżem. A to często doprowadza osoby starsze i młodych ludzi do depresji, a w ostateczności do samobójstwa. Często młodzi ludzie nie posiadają dobrych wzorców, opartych na głębokiej wierze i decydują się, niestety, nawet na ten drastyczny krok. Niech Matka Najświętsza otacza nas na co dzień płaszczem dobroci i miłości. O to proszę codziennie w modlitwie za siebie, rodzinę, kraj i Apostolat Fatimy. Pozdrawiam Was, Kochani, ciepło i serdecznie.

Alina z Gliwic

 

 

Szczęść Boże!

Bardzo dziękuję za przesłanie mi pakietu poświęconego Matce Bożej Rozwiązującej Węzły, w tym Jej przepięknego wizerunku. Z tego powodu jest mi ogromnie miło. Tak w ogóle bardzo sobie cenię Państwa działalność, w tym przesyłane do mnie piękne sakramentalia. Jest mi szczególnie miło, że pamiętacie Państwo o corocznym Maryjnym kalendarzu. Każdego roku z niego korzystam i sprawia mi to ogromną radość. Życzę Państwu samych dobrych dzieł, pomysłów i wytrwałości w pracy na rzecz Dobra. Bóg zapłać!

Z wyrazami poważania i szacunku

Stała Czytelniczka