Wielki mistrz życia duchowego, św. Franciszek Salezy, poucza nas, że człowiek ma na tej ziemi trzy rodzaje życia. Najważniejszym z nich żyje dusza znajdująca się w stanie łaski. Jest to życie duchowe, owo „jedynie konieczne”, o którym Pan Jezus mówi Marcie i Marii (Łk 10,42). Życie to człowiek otrzymuje w chrzcie świętym, traci je dopuszczając się grzechu śmiertelnego, może jednak odzyskać je poprzez spowiedź.
Jakkolwiek życie duchowe – stanowiące zaczątek życia wiecznego – jest najważniejsze, to nie jest ono naszym jedynym życiem. Nie moglibyśmy wszak zostać ochrzczeni, gdybyśmy najpierw nie mieli naszego życia doczesnego, trwającego od poczęcia do śmierci. Życie to jest nie tylko bardzo ważne, ale także bardzo delikatne.
Jakkolwiek każdy z nas powinien raczej umrzeć tysiąc razy, aniżeli popełnić jeden tylko grzech śmiertelny, to w praktyce wiemy dobrze, że dużo łatwiej jest zgrzeszyć niż umrzeć. Nieczęsto stajemy wszak twarzą w twarz ze śmiercią – często zaś, nawet jeśli nie grzeszymy, nękają nas śmiertelnie niebezpieczne pokusy. O ile jednak łatwiej jest utracić życie łaski, o tyle życia doczesnego raz utraconego nie możemy już odzyskać: Postanowione ludziom raz umrzeć, a potem sąd (Hbr 9,27). Owszem, nasze ciała wstaną z martwych – ale nie będzie to już drugie życie doczesne, w którym można się jeszcze poprawić i uświęcić. Toteż także życiu doczesnemu, jakkolwiek jest ono mniej ważne od życia duchowego, należy się ogromna troska i szacunek.
Obok duchowego i doczesnego, człowiek posiada także jeszcze jedno życie, które możemy nazwać życiem społecznym i które zasadza się na dobrym imieniu. Traci się je poprzez niesławę. Podobnie jak życie doczesne, także życie społeczne można stracić w sposób zawiniony albo niezawiniony. Ktoś może wszak zginąć w wypadku z winy własnej lub cudzej. Ktoś może zostać zamordowany, a ktoś – choć dziś to już rzadkość – sprawiedliwie skazany na śmierć. Tak też zdarza się, że ktoś ciężko sobie pracuje na utratę dobrego imienia. Bywa jednak i tak, że człowiek jest go pozbawiony niegodziwie: obmową, oszczerstwem, fałszywym oskarżeniem…
Trzymając się swojego wywodu, św. Franciszek Salezy nie waha się nazwać oszczercy mordercą. Co więcej, zauważa, że „jednym cięciem popełnia on trzy zabójstwa”, ponieważ pozbawia siebie samego oraz swoich słuchaczy życia duchowego, a ofiarę życia społecznego.
Każdy z nas ma absolutny obowiązek dbania o własne życie duchowe, a także obowiązek dbania o życie doczesne, które jednak można narazić albo wręcz poświęcić dla sprawy proporcjonalnie ważnej (jak wiara, ojczyzna, życie bliźnich).
Podobnie rzecz ma się z naszym życiem społecznym. Jest ono wielkim skarbem i trzeba o nie dbać. Zresztą, jest to łatwiejsze aniżeli dbanie o zdrowie cielesne. Codzienne praktykowanie cnót, na których opierają się nasze relacje z bliźnimi (jak rzetelność, słowność, uczciwość) generalnie rzecz ujmując zapewnia nam ich szacunek.
Niekiedy jednak nasze dobre imię przestaje zależeć od nas samych. Dzieje się tak, kiedy padamy ofiarą oszczerstwa i fałszywych oskarżeń. Co czynić w takiej sytuacji?
Po pierwsze – tak samo, jak kiedy ktoś nastaje na nasze życie doczesne – można się bronić. Owszem, obrona przed oszczerstwem nie jest łatwa. Św. Filip Nereusz ilustrując tę prawdę, polecił pewnej plotkarce rozpruć na jednym z rzymskich placów poduszkę, a następnie pozbierać rozsypane pierze. Daremny wysiłek! Wiatr rozniósł już leciutkie piórka po całym mieście. Podobnie dzieje się z lekkimi jak piórka, ale morderczymi jak pociski oszczerstwami. Tak czy owak, mamy prawo do obrony, oczywiście proporcjonalnej do sytuacji. Tak jak przecież nie pozbawimy życia kogoś, kto nam nadepnął na nogę, tak też nie będziemy angażować sztabu adwokatów czy dziennikarzy przeciw komuś, kto sobie z nas zażartował.
Obowiązek dbania o dobre imię nie jest jednak absolutny, a prawo obrony nie stanowi bezwarunkowego nakazu. Podobnie jak w przypadku napaści „można” nie przeradza się w „trzeba”. W przypadku obrony życia doczesnego, jeśli nie ma innej możliwości ratunku, mamy prawo zabić napastnika. Generalnie jednak nie jest to obowiązkiem – można też zdecydować się na poświęcenie własnego życia, na przykład z myślą o tym, aby znajdującemu się w stanie grzechu śmiertelnego napastnikowi nie odebrać szansy nawrócenia. Są jednak sytuacje, w których powinność obrony nie dopuszcza takiego wyboru. Jest tak na przykład wtedy, kiedy od naszego życia zależy życie innych ludzi. Jedyny żywiciel rodziny ma obowiązek ocaleć: nie tyle dla siebie samego, co dla tych, którym jest potrzebny.
Analogicznie rzecz ma się z obroną życia społecznego. Niektórzy mogą, za przykładem samego Zbawiciela, milczeć wobec fałszywych oskarżeń – czyniło tak wielu świętych (np. św. Gerard Maiella i św. Dominik Savio). Jest to wybór heroiczny – i skądinąd, zanim go podejmiemy, warto zastanowić się, czy mamy nań dostatecznie dużo duchowych sił. Inaczej jest jednak, kiedy od naszego dobrego imienia zależy dobro publiczne, a zwłaszcza zbawienie dusz. Wówczas obrona nie jest tylko prawem, ale także obowiązkiem. O ile bowiem wolno nam nadstawić własny drugi policzek, o tyle nie możemy pozwalać na to, żeby policzkowano Kościół i mordowano dusze.
Obrona przed niesławą nie może jednak nigdy przerodzić się w nienawiść. Co więcej – zwłaszcza, jeśli spotyka nas zaszczyt cierpienia dla imienia Jezusa (Dz 5,41) – trzeba miłować naszych prześladowców: błogosławcie tym, którzy was przeklinają, i módlcie się za tych, którzy was oczerniają (Łk 6,28).
Niezależnie od tego, czy bronimy się, czy też milczymy, warto to trudne i bolesne doświadczenie odarcia z dobrego imienia wykorzystać dla wzrostu w cnocie – umacniając nasze „jedynie konieczne” życie duchowe.
Nieczęsto zdarza się, abyśmy byli traktowani naprawdę niesprawiedliwie. Owszem, niesprawiedliwy jest ten, co nas oczernia. Ale… Mówią o nas: „złodzieje”? – czyż rzeczywiście wiele razy nie okradliśmy naszego Boga z należnej Mu chwały? Mówią: „mordercy”? – czyż naszymi grzechami nie przybiliśmy do krzyża Pana Jezusa? Mówią: „malwersanci”? – czy rzeczywiście nie zdefraudowaliśmy nieprzebranych skarbów łaski? Tak czynili święci, z pokorą dostrzegając prawdę nawet w fałszywych oskarżeniach.
Od pragnienia bycia szanowanym, wybaw mnie, Panie! – modlił się Sługa Boży kardynał Merry del Val, autor przepięknej Litanii pokory. Jest to modlitwa niełatwa, modlitwa, która z trudem przechodzi przez gardło. Mimo to warto pochylić się nad nią, zwłaszcza pośród tego rodzaju prób.
Od lęku przed upokorzeniem… Od lęku przed wzgardą… przed odtrąceniem… przed oszczerstwami… przed podejrzeniami… przed obelgami… wybaw mnie, Panie!
br. Wawrzyniec Maria Waszkiewicz
Nieco innej pogody spodziewaliśmy się po celu naszej podróży. Wyrwawszy się na moment z naszej jesiennej słoty, liczyliśmy choć na te kilka dni południowego słońca. Niestety, już przez okna lądującego samolotu widzimy, że upragniona Portugalia przywitała nas niskimi chmurami i deszczem. Ale nic to. Przynajmniej jest trochę cieplej niż w Polsce.
Po wylądowaniu i krótkim zwiedzaniu Lizbony pośród co chwilę odchodzącej i znów powracającej nadmorskiej mżawki, o zmroku wsiadamy do autobusu, który zawozi nas prosto do Fatimy – celu pielgrzymki naszego Apostolatu. Wpatrując się w strugi deszczu uderzające w szyby naszego pojazdu, odmawiamy pierwszy z wielu Różańców w czasie tej niesamowitej podróży. Padać przestaje dopiero, gdy zbliżamy się już do głównego celu naszego pielgrzymowania.
W Fatimie zakwaterowujemy się w hotelu, jemy kolację i udajemy się do Sanktuarium Matki Bożej Różańcowej. Witamy się z Fatimską Panią w kaplicy objawień, gdzie przed codziennym wieczornym nabożeństwem gromadzą się już pielgrzymi z całego świata. Słuchać ciche modlitwy w różnych językach. Wiele osób ma ze sobą flagi – tak dobrze widać tu powszechność Kościoła i to, jak Matka Boża przygarnia do Siebie wszystkie Swoje dzieci. Niektórzy obchodzą na kolanach figurę Maryi ustawioną w miejscu dębu, na którym ukazywała się fatimskim dzieciom. Inni idą do Niej na klęczkach przez cały plac…
Drugiego dnia udajemy się do Aljustrel – niegdyś małej wsi, a teraz osady położonej na obrzeżach miasta Fatima. To tutaj urodziła się trójka pastuszków – święci Franciszek i Hiacynta Marto oraz Służebnica Boża Łucja Dos Santos. Zanim jednak tam dotrzemy, wcześniej przejdziemy Drogą Krzyżową, którą ufundowali znajdującą się w pobliskim gaju oliwnym katoliccy uchodźcy z Węgier, uciekający przed komunistycznymi prześladowaniami. Przez całą drogę towarzyszy nam poranny, drobny deszczyk i lekki wiatr, dość typowy dla klimatu morskiego. Pani pilot przypomina nam, że pastuszkowie też często chodzili do Cova da Iria przy takiej właśnie pogodzie. Wtedy dociera do nas wartość tej z pozoru niezbyt sprzyjającej nam aury – zaczynamy rozumieć, że to specyficzne doświadczenie duchowe jest o wiele cenniejsze od wymarzonej przez nas słonecznej pogody.
Pod nieobecność kapłana, który niestety zachorował i nie mógł z nami polecieć, modlitwę prowadzi jeden z uczestników pielgrzymki, pan Jacek. Właśnie w tym momencie przekonujemy się, co znaczy nasza duchowa rodzina: wzajemne wspieranie się i prowadzenie na ścieżce zbawienia. Muszę przyznać, że dawno nie słyszałem tak pięknych, głębokich i pobożnych rozważań, jak te wygłoszone niemal na poczekaniu, bez przygotowania, przez osobę świecką. Do jego nietuzinkowej postaci jeszcze wrócimy…
Po przejściu Drogi Krzyżowej docieramy do Aljustrel. W tych okolicach doskonale zachowała się tradycyjna, portugalska architektura. Każdy dom ma pobielane ściany i spadzisty dach z pomarańczowej dachówki. Ponadto na bardzo wielu domostwach widnieją tradycyjne, porcelanowe obrazy z wizerunkiem Matki Bożej lub świętych. Właśnie dzięki takim detalom widać, że Portugalia jest naprawdę krajem katolickim, a jego mieszkańcy z dumą prezentują przywiązanie do swojej wiary. Odwiedzamy domy fatimskich dzieci. W nich spoglądamy na krzyże, przed którymi modlili się święci, czy kołyski, w których spali jako maleńkie dzieci. Odwiedzamy także miejsca objawień Anioła Portugalii, który przygotowywał fatimskich pastuszków na niełatwe w odbiorze Orędzie Matki Bożej.
Jak nie samym chlebem człowiek żyje, tak i nie samą modlitwą żyje pielgrzym. Dlatego trzeciego dnia, po pysznym śniadaniu w hotelu w Fatimie, udajemy się do pobliskiego miasta Tomar, nad którym góruje jeden z największych w Portugalii zamków, niegdyś główna siedziba słynnego zakonu templariuszy. Budowla oszałamia swoim rozmachem i starannością wykonania. Zwłaszcza w klasztornej kaplicy można by spędzić całe godziny, kontemplując każdy fresk, śledząc oczami każdy łuk, sklepienie, każde zdobienie i wyrzeźbiony w kamieniu wzorek. To również ważne doświadczenie formacyjne, móc zobaczyć, jak niesamowite dzieła stworzyła wspaniała cywilizacja chrześcijańska, której i my, Polacy, jesteśmy częścią!
Na koniec dnia wracamy do Fatimy. Przed wieczornym nabożeństwem okazuje się, że brakuje osób do niesienia drugiej figury Matki Bożej – tej, która okrąża plac przed sanktuarium na czele procesji. Szybka decyzja i z kilkoma Apostołami oraz pracownikami Stowarzyszenia idziemy za kaplicę, gdzie formuje się czoło procesji. Mam szczęście i zaszczyt wyjść wraz z pierwszą grupą. Jako nieco niższy wzrostem nie czuję na sobie aż tak bardzo ciężaru figury. Ale gdy przejmuje ją druga grupa, złożona z kobiet, szybko okazuje się, że idąca z przodu Hiszpanka nie daje rady jej utrzymać. Panowie ze służby sanktuarium podbiegają do mnie i proszą mnie o zastępstwo. Oczywiście nie mogę odmówić. Wtedy, jako trochę wyższy od niosących figurę pań, nagle biorę większość jej ciężaru na siebie. Aby temu sprostać, trzymam belkę obiema rękami, ale i tak sprawia mi to spory ból. Później, już w czasie drogi na lotnisko, wspomniany już pan Jacek będzie opowiadać o św. Rafce z Libanu, której kult propaguje w Polsce. Mniszka Rafka poprosiła Boga o cierpienia, bo wiedziała, że nie czując bólu Krzyża Chrystusa, nie da się wejść do Jego Królestwa…
Pisząc teraz to krótkie wspomnienie z pielgrzymki do Fatimy, wciąż czuję ciężar belki na moim lewym ramieniu…
Szanowni Państwo!
Życzę błogosławieństwa Bożego z okazji 25-lecia istnienia Stowarzyszenia Ks. Piotra Skargi. Serdecznie dziękuję Panu Prezesowi i całej Redakcji za modlitwę w mojej intencji. Jednocześnie pragnę podziękować za „Przymierze z Maryją”, które otrzymuję regularnie i czytam z wielkim zainteresowaniem. W miarę możliwości staram się wspierać dystrybucję tegoż pisma. Oczekuję go zawsze z wielką niecierpliwością.
Maria z Jarosławia
Szczęść Boże!
Jestem bardzo szczęśliwa, że prowadzicie takie akcje i kampanie, by coraz więcej ludzi znało i kochało Maryję z Guadalupe, naszą najukochańszą Mamę. W jej ramach pozwolę sobie wpisać imię swojej córki wraz z moim, ponieważ została zawierzona Matce Bożej z Guadalupe. 13 lat temu byłam w ciąży bardzo zagrożonej i według lekarzy nie miała szans na przeżycie. Mateńka z Guadalupe pomogła!
Kinga z Małopolski
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Pragnę serdecznie podziękować Panu za życzenia urodzinowe i za pamięć. Pozdrawiam wszystkich pracowników Stowarzyszenia i bardzo dziękuję za Wasz wkład w krzewienie prawd wiary, za otrzymywane od Was „Przymierze z Maryją”, które utwierdza mnie w wierze, za wszystkie przesyłki, a zwłaszcza za pakiet z obrazkiem „Maryjo, rozwiąż nasze węzły!”. Jestem przekonany, że Ona pomoże mi rozwiązać co najmniej większość z moich złych węzłów. Pragnę również podziękować za otrzymane materiały edukacyjne, które poszerzają moją wiedzę związaną z wiarą. Dziękuję także za otrzymywany magazyn „Polonia Christiana”, który czytam z wielką uwagą, często podkreślając to, co zwróciło moją uwagę i zainteresowanie. Pragnę wspierać finansowo Wasze i nasze Stowarzyszenie w miarę posiadanych przeze mnie środków. Zapewniam również całe Stowarzyszenie o swojej modlitwie w Waszej intencji, a także w intencji Apostołów Fatimy z ich rodzinami. Kończąc, pragnę złożyć na ręce Pana Prezesa i całej Redakcji moje pozdrowienia i podziękowania dla wszystkich pracowników Stowarzyszenia zaangażowanych w to zbożne dzieło. Niech Was Bóg i Matka Boża błogosławią i wspierają w każdy dzień.
Bronisław
Szanowni Państwo!
Wspieram wszystkie akcje Stowarzyszenia i dziękuję za wszelkie otrzymywane materiały, które pogłębiają moją wiarę, za wszystkie wizerunki Matki Bożej, z których w swoim sercu zrobiłam sobie „ołtarzyk”, do których modlę się na różańcu codziennie, za moje dzieci, wnuki i za męża alkoholika. Polecam swoje problemy Matce Najświętszej. Szczęść Boże!
Wiesława z Lubelskiego
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Pragnę podzielić się świadectwem… Koniec października 2020 roku. Leżę na łóżku. W pokoju panuje półmrok. Nie mogę zasnąć. Mój mąż jest chory i leży w drugim pokoju. Zamykam i otwieram oczy kilkukrotnie. Spoglądam w nogi łóżka i widzę stojącego młodzieńca (zakonnika) jakoś mi znajomego, który patrzy na mnie. Jego twarz robi wrażenie, jakby chciał mi coś powiedzieć. Ponownie zamknęłam oczy i otworzyłam z ciekawości, czy dalej będę go widzieć. Niestety, już go nie było. Znajoma postać nie dawała mi spokoju. Byłam jednak pewna, że to osoba święta. Na drugi dzień rano szukałam tej postaci w modlitewniku. I co się okazuje: to był święty Antoni z Padwy. Już wiele razy przychodził mi z pomocą w odnalezieniu zagubionych rzeczy. Widocznie chciał mi powiedzieć, że znów będę potrzebować jego pomocy. Od tej chwili postanowiłam obrać Go za swojego patrona. Za kilka dni znalazłam się w szpitalu w Kielcach na oddziale neurologicznym. I wtedy o pomoc poprosiłam właśnie św. Antoniego. Nie do wiary, że w tak trudnym czasie, drugiej fali pandemicznej, byłam znakomicie obsłużona przez lekarzy. Błyskawicznie miałam wykonane wszystkie badania okulistyczne, tomograf, rezonans magnetyczny. W szpitalu jednak nie zostałam. Wypisano mi zastrzyki. Dwa pierwsze otrzymałam już w szpitalu. Po przyjęciu całej serii opadnięta powieka wróciła do normy. Tak oto właśnie pomógł mi św. Antoni, za co dziękowałam mu modlitwą. Od tamtej pory we wszystkich trudnych sytuacjach zwracam się o pomoc do św. Antoniego – jest niezawodny. Dziękuję za Waszą akcję poświęconą temu świętemu!
Emilia
Szczęść Boże!
Uważam, że Wasza kampania „Matko Boża z Guadalupe, przymnóż nam wiary” jest, jak każde Wasze przedsięwzięcie, strzałem w „dziesiątkę”. Bardzo szlachetny cel, ponieważ bardzo dużo ludzi odchodzi od wiary w Boga, nie zdając sobie sprawy ze swojego postępowania. Może są zagubieni i trzeba ich ukierunkować w ich działaniu Być może jest im tak wygodnie, lecz obecna władza sprzyja odchodzeniu od Kościoła. Pamiętajmy bowiem o groźbie „opiłowywania katolików”
Wojciech z Buska-Zdroju
Szanowny Panie Prezesie!
Dziękuję za 137. numer „Przymierza z Maryją”. Zainteresował mnie szczególnie temat „Żal doskonały” ks. Bartłomieja Wajdy. Jest to temat ważny dla naszego zbawienia… Z okazji jubileuszu 25-lecia istnienia Stowarzyszenia Ks. Piotra Skargi życzę Panu Prezesowi i wszystkim pracownikom Stowarzyszenia dużo wytrwałości w działaniu. A nowe inicjatywy niech będą „drogą” otwierającą wiele ludzkich sumień. Z Panem Bogiem!
Maria z Zachodniopomorskiego
Szczęść Boże!
Bardzo kocham Matkę Bożą – pomogła mi rozwiązać tak wiele problemów. W rodzinie mojego syna Mateusza źle się działo, małżeństwo wisiało na włosku. Dzięki różańcowej modlitwie do Matki Bożej udało się uratować jego rodzinę. Syn Łukasz miał wypadek samochodowy, było z nim bardzo źle. Oboje z mężem codziennie odmawialiśmy Różaniec do Matki Bożej, a Ta wysłuchała naszych modlitw. W ramach tej pięknej kampanii „Maryjo, rozwiąż nasze węzły!” też możemy zwracać się do Maryi i tak wiele dla siebie wyprosić, nawet rzeczy, które wydają się niemożliwe.
Anna z Lubelskiego