
Kościół w czasie wojny 1920 roku
– Przez trupa Białej Polski prowadzi droga ku ogólnoświatowej pożodze. Na naszych bagnetach przyniesiemy szczęście i pokój masom pracującym. Na zachód! – grzmiał komandarm Michaił Tuchaczewski równo sto lat temu, w rozkazie do żołnierzy sowieckiego Frontu Zachodniego. Po tym, jak marszałek Józef Piłsudski podjął próbę stworzenia na wschodzie federacji państw sojuszniczych z Ukrainą na czele i wiosną 1920 roku wyzwolił Kijów, kierownictwo bolszewickiej Rosji zarządziło na początek lipca potężną, letnią ofensywę. Zmasowane uderzenie sowieckiej piechoty i konnicy w ciągu mniej niż dwóch miesięcy doprowadziło Armię Czerwoną spod Kijowa do bram Warszawy. W sierpniowej bitwie u wrót polskiej stolicy rozstrzygnęły się losy nie tylko Drugiej Rzeczypospolitej, ale całej Europy i chrześcijańskiej cywilizacji.
Choć wojna potrwała jeszcze do jesieni, a o jej ostatecznym wyniku zadecydowała dopiero październikowa bitwa nad Niemnem, to już latem, w okolicach święta Wniebowzięcia, Lenin i Trocki zrozumieli, że ich próba podpalenia świata nie powiodła się…
Księża wzywają do broni
Latem 1920 roku w całej Polsce rozgrywały się podobne sceny: w wiejskim kościele, pośród zapachu świeżo skoszonego zboża i przekwitającego lnu, gromadzili się tłumnie wierni – od najmłodszych do najstarszych mieszkańców wsi. Z różańcami w rękach, wznosząc swoje oczy ku Niebu, błagali Boga przez Najświętszą Panienkę, aby odwrócił od Polski koszmar bolszewizmu nadciagającego ze Wschodu. Na ambonę w drewnianej świątyni wychodził ksiądz odziany w zdobiony ornat rzymski i zwracał się do chłopów w lnianych koszulach, często bez butów, do tych właśnie, którym bolszewicy obiecywali gruszki na wierzbie. Tłumaczył, że oto nadciąga Antychryst, którego trzeba powstrzymać za wszelką cenę. Zachęcał do wstępowania w szeregi Armii Ochotniczej. Obiecywał, że ci, którzy wrócą, dostaną od państwa ziemię, a ktokolwiek z nich zginie za Ojczyznę, będzie miał zasługę w Niebie.
Żadne państwowe instytucje, plakaty, ogłoszenia w prasie ani nawoływania władz nie przyczyniły się do tak skutecznej kampanii rekrutacyjnej, jak ta, którą przeprowadził Kościół katolicki ustami swoich kapłanów. To nie tylko ludność wielkich miast, ale także wsi ocaliła Polskę w 1920 roku. Synowie chłopów, często niepiśmienni, stanowili lwią część żołnierzy Armii Ochotniczej i to oni własną piersią ochronili Warszawę, a potem przystąpili do kontrofensywy, docierając aż na wschodnie rubieże odrodzonego państwa polskiego. Często tuż pod kościołem, gdzie po skończonej Mszy Świętej czekała komisja poborowa, młodzi mężczyźni zapisywali się do wojska. Ojcowie rodzin dążyli zwykle do tego, aby zachować przy sobie przynajmniej jednego syna, żeby było komu przekazać gospodarstwo. Jednak bojowe nastawienie było tak wysokie, że często bracia nie umieli porozumieć się co do tego, który z nich zostanie i zgłaszali się wszyscy. Zdarzało się, że nie wracał ani jeden. Takich rodzin były setki, a nawet tysiące. Była to straszna ofiara, lecz konieczna.
Obowiązkowy pobór sześciu roczników do Wojska Polskiego w 1919 okazał się niewystarczający rok później dla zatrzymania bolszewickiej nawały i gdyby nie ochotnicy – pobożni polscy chłopi niewyobrażający sobie kołchozów i pozamykanych kościołów – latem 1920 roku nie miałby po prostu kto bronić kraju. A o skutkach takiej sytuacji strach pomyśleć, nawet teraz, po stu latach.
Armia bohaterów – kapelania wojskowa
Księża nie tylko zachęcali chłopów do walki, ale poszli w bój razem z nimi, dzieląc trudy pola walki aż do końca wojny. Na mocy porozumienia biskupów polskich z lipca 1920 roku każda diecezja oddała 5 procent swoich księży dla wojska. Chłopi, przywiązani do wiary potrzebowali kapłana, spowiedzi i modlitwy. Dlatego razem ze 105 tysiącami żołnierzy Armii Ochotniczej poszła na front również armia kapelanów, którzy po wojnie wrócili do swoich parafii. Blisko 90 z nich zostało później uhonorowanych przez władze kościelne różnymi przywilejami i orderami. Ośmiu otrzymało najwyższe państwowe odznaczenie wojskowe – Order Virtuti Militari.
W czasie wojny polsko-bolszewickiej za ofiary działań bojowych uznano pięciu kapelanów. Trzech z nich: ks. Emeryk Borysowicz (kapelan 85 Pułku Piechoty), ks. Wilhelm Kroczek (ze szpitala epidemicznego w Krakowie) i ks. Jakub Zdanowicz (kapelan szpitala polowego nr 14) zaraziło się od rannych lub chorych żołnierzy i zmarło na tyfus. Dwóch zginęło od bolszewickich kul – zrządzeniem losu obaj służyli w tym samym pułku. Ks. Stanisław Rozumkiewicz, kapelan 36 Pułku Piechoty Legii Akademickiej, został zaskoczony w drodze do szpitala, w którym posługiwał i pojmany przez bolszewicki patrol w Lidzie, a następnie wyprowadzony poza miasto i rozstrzelany. Stało się to 16 lub 17 lipca 1920 roku. Natomiast jeden z najsłynniejszych uczestników wojny polsko-bolszewickiej, ks. Ignacy Skorupka, poległ w boju pod Ossowem 14 sierpnia.
Jest to postać, której należy poświęcić specjalne miejsce. Urodził się w 1893 roku w Warszawie w rodzinie szlacheckiej herbu Ślepowron; jego dziadek był powstańcem styczniowym. Powołanie kapłańskie odczuwał tak silnie, że nie skończywszy nawet gimnazjum, jako szesnastolatek wstąpił do warszawskiego seminarium duchownego. Po wybuchu I wojny światowej, wskutek zagrożenia niemiecką ofensywą, został odesłany wraz z innymi klerykami do Piotrogrodu, gdzie kontynuował naukę w Rzymskokatolickiej Akademii Duchownej, jednocześnie konspirując przeciwko władzom rosyjskim. W 1916 roku przyjął święcenia kapłańskie. W toku bardzo skomplikowanych dziejów militarno-politycznych Wielkiej Wojny ks. Skorupka trafił na Ukrainę, a we wrześniu 1918 roku wrócił na ziemie polskie, gdzie posługiwał w świeckiej parafii w Łodzi. Tam zastała go niepodległość. W lipcu 1920 roku na ochotnika zgłosił się jako kapelan do Armii Ochotniczej. Został wcielony do 36 Pułku Piechoty Legii Akademickiej, złożonego ze studentów warszawskich uczelni, naprędce przeszkolonych, niejednorodnie umundurowanych i często słabo uzbrojonych – ale mających niesamowite „parcie na wroga”, nie do zatrzymania w ataku. 14 sierpnia, w czasie bitwy warszawskiej, pułk kontratakował na obrzeżach wsi Ossów w powiecie wołomińskim. Ksiądz Skorupka zginął trafiony w głowę. Istnieją jednak dwie, sprzeczne wersje opisu okoliczności śmierci kapelana: jedna mówi o poprowadzeniu przez niego ataku z krzyżem w ręce, a druga o tym, że kapłan oddał ducha, udzielając ostatniego namaszczenia śmiertelnie rannemu żołnierzowi. W 90. rocznicę bitwy warszawskiej w 2010 roku ks. Skorupka został pośmiertnie odznaczony Orderem Orła Białego, najwyższym polskim odznaczeniem państwowym.
Męczeństwo duchowieństwa diecezjalnego
Choć może wydawać się to zaskakujące, straty wśród polskiego duchowieństwa diecezjalnego na terenach wschodniej i centralnej Polski okupowanych przez wojska sowieckie w 1920 roku były stosunkowo niewielkie. Jednak stało się tak tylko dlatego, że bolszewicy zajęci ofensywą na zachód, po prostu nie mieli czasu zajmować się osobami duchownymi i zostawili sobie to „zadanie” na później.
Historycy uważają, że w trakcie ofensywy bolszewickiej i odwrotu Armii Czerwonej z Polski zginęło kilkunastu księży. Oto kilka przykładów: w nocy z 5 na 6 sierpnia w parafii Krzemienica w diecezji wileńskiej bolszewicy rozstrzelali ks. Władysława Klamma. W parafii Żuprany, także na Wileńszczyźnie, jej proboszcz i dziekan dekanatu Oszmiana, ks. Ryszard Knobelsdorf (prywatnie kuzyn Piłsudskiego) został przywiązany do wozu i był ciągnięty pieszo kilkaset kilometrów z Oszmiany do Białegostoku, gdzie 22 sierpnia zakopano go żywcem. Według niektórych relacji, wcześniej oprawcy wycięli mu bagnetem skórę na plecach w kształt krzyża i obcięli palec z prałackim pierścieniem. W czasie odwrotu wojsk bolszewickich spod Warszawy, 20 sierpnia został porwany z plebanii w Ostrołęce ks. Stanisław Pędzich. Dwa dni później zakłuto go bagnetami w Szczuczynie.
Na ziemiach II Rzeczypospolitej, która skutecznie obroniła się przed bolszewizmem, to były tylko pojedyncze przypadki, ale prawdziwą gehennę przeszło duchowieństwo katolickie na terenach położonych na wschód od granicy ryskiej. Tam bolszewicki potwór pokazał, co działoby się w Polsce, gdyby przegrała tę wojnę. Tylko w latach 1918–1938 sowieckie sądy i trybunały rewolucyjne oficjalnie skazały na śmierć 170 kapłanów. Liczba zamordowanych bez jakiegokolwiek wyroku jest obecnie niemożliwa do ustalenia. Pierwszym męczennikiem za wiarę w państwie bolszewickim był Polak, ks. Eugeniusz Świętopełk-Mirski z Mohylewa, skazany na śmierć 23 marca 1918 roku. Czekiści wykonali wyrok kilka godzin po jego ogłoszeniu, a księdza przed zabiciem sadystycznie torturowano.
Ostatni sojusznik Polski
Zawsze w momentach trudnych dla narodu hierarchowie polskiego Kościoła wydawali specjalne akty zawierzenia, aby wyprosić w Niebiosach pomoc dla śmiertelnie zagrożonego kraju. W przypadku wojny polsko-bolszewickiej trzeba wspomnieć szczególnie o dwóch bardzo wzruszających działaniach. Pierwszym z nich był list biskupów polskich do papieża Benedykta XV z 7 lipca 1920 roku. Oto fragment:
Ojcze Święty! Ojczyzna nasza od dwóch lat walczy z wrogiem Krzyża Chrystusowego, z bolszewikami. Odradzająca się Polska, wyczerpana czteroletnimi zmaganiami się ościennych państw na jej ziemiach, wyniszczona obecną wojną, zdobywa się na ostateczny wysiłek. Jeżeli Polska ulegnie nawale bolszewickiej, klęska grozi całemu światu, nowy potop ją zaleje, potop mordów, nienawiści, pożogi, bezczeszczenia Krzyża. Ojcze Święty, w tej ciężkiej chwili prosimy Cię, módl się za Ojczyznę naszą!
Papież odpowiedział za pośrednictwem Wikariusza Generalnego Stolicy Apostolskiej, kard. Bazylego Pompilego: Gdy wszystkie narody cywilizowane korzyły się w milczeniu przed przewagą siły nad prawem, jedynie Stolica Święta protestowała przeciw bezprawnemu podziałowi Polski i przeciw nie mniej niesprawiedliwemu uciskowi ludu polskiego. Obecnie wszakże chodzi o rzeczy o wiele poważniejsze: obecnie jest w niebezpieczeństwie nie tylko istnienie narodowe Polski, lecz całej Europie grożą okropności nowej wojny. Nie tylko więc miłość dla Polski, ale miłość dla Europy całej każe nam pragnąć połączenia się z nami wszystkich wiernych w błaganiu Najwyższego, aby za orędownictwem Najświętszej Dziewicy Opiekunki Polski zechciał oszczędzić Narodowi Polskiemu tej ostatecznej klęski, oraz by raczył odwrócić tę nową plagę od wycieńczonej przez upływ krwi Europy.
Odnośnie do roli papiestwa w wojnie 1920 roku należy koniecznie wspomnieć jeszcze o tym, że kiedy wszystkie państwa uznające Polskę ewakuowały swoje placówki dyplomatyczne z Warszawy w obliczu bolszewickiej ofensywy, pozostał tam tylko nuncjusz apostolski kard. Achille Ratti, który dwa lata później został papieżem Piusem XI (za swoją postawę otrzymał od władz polskich Order Orła Białego).
Drugim bardzo ważnym posunięciem polskich hierarchów w okresie wojny z bolszewią było złożenie 27 lipca 1920 r. na Jasnej Górze podwójnego aktu zawierzenia: poświęcenia narodu i kraju Najświętszemu Sercu Jezusa oraz ponownego obrania Matki Bożej Królową Polski.
Marcin Więckowski
Kilka miesięcy temu moja starsza córka – Kinga – zapytała: Tato, ilu masz przyjaciół? Moja odpowiedź brzmiała: Jednego – wujka Kacpra, na co Kinga zareagowała słowami: Uuuuu… To bardzo mało. Podejrzewam, że nie zrozumiała nic z mojego miniwykładu, iż nie liczy się ilość, tylko jakość… Kacper nigdy mnie nie zawiódł; gdy tylko może, służy mi pomocną dłonią; nie wstydzi się odmawiać ze mną publicznie Różańca; zawsze potrafi mnie wysłuchać, gdy trzeba – pocieszyć lub przywołać do porządku…
Na pewno każda z osób czytających ten tekst ma teraz przed oczami swojego przyjaciela lub przyjaciółkę, którzy czasem potrafią być bliżsi niż rodzeństwo. Jak zareagowalibyście, Drodzy Państwo, gdybym poinformował, że pewnego wrześniowego, deszczowego tygodnia miałem zaszczyt i przyjemność poznać kilkanaście osób, których tak jak Kacpra mógłbym nazwać moimi przyjaciółmi? Tak, tak… Spotkałem takich ludzi i – co ciekawe – wszyscy znajdowali się w jednym miejscu, czyli Centrum Szkoleniowo-Konferencyjnym im. Ks. Piotra Skargi w Zawoi. Tak, proszę Państwa, chodzi o Apostołów Fatimy i ich bliskich, którymi dane mi było opiekować się podczas wyjazdu pielgrzymkowego po Małopolsce.
Pięć dni…
W ciągu trwającego pięć dni wyjazdu wysłuchałem dziesiątek przeróżnych – czasem smutnych, niekiedy poruszających, często zabawnych, ale zawsze opowiedzianych z pasją – historii, rozmawiałem na setki różnych tematów i odmówiłem niezliczoną liczbę przepięknych modlitw, litanii i koronek, ale o tym za moment…
Wszystko zaczęło się w poniedziałek od mojej… nadmiernej pewności siebie. Na niebie pięknie świeciło słońce, chmury znajdowały się gdzieś hen, daleko, a temperatura zdawała się z każdą minutą rosnąć. Mając to wszystko na uwadze, powiedziałem sam do siebie: Niemożliwe, żeby z dnia na dzień pogoda zmieniła się tak jak to zapowiadają. A prognozy głosiły, że nadchodzi tydzień deszczu, a temperatura spadnie o niemal 20 stopni. Ja jednak nie wziąłem ani kurtki, ani żadnego okrycia przeciwdeszczowego…
W Krakowie i Kalwarii…
I tak oto nastał wtorek. Bardzo szybko przekonałem się, że prognozy tym razem się sprawdziły. Apostołowie Fatimy patrzyli na mnie z lekko zażenowanym uśmiechem – jakby prawie wszyscy chcieli mi powiedzieć: A nie mówiliśmy?…
No nic… Trzeba ruszać w drogę. Pierwszym punktem na naszej pielgrzymkowej mapie było Sanktuarium św. Jana Pawła II w Krakowie. Równo w południe wzięliśmy udział we Mszy Świętej, po której odmówiliśmy Koronkę do Bożego Miłosierdzia wraz z Litanią do Najświętszego Serca Pana Jezusa, a następnie mieliśmy możliwość zwiedzania wraz z przewodnikiem miejscowego muzeum i całego sanktuarium. Dla mnie osobiście najważniejszym punktem tegoż zwiedzania była kaplica Świętej Kingi. Kto nie wie dlaczego, tego odsyłam do początku czytanego właśnie teraz tekstu.
Kolejnym punktem naszej trasy była Kalwaria Zebrzydowska i… czy trzeba pisać coś więcej? Napisać, że jest to jedno z najwspanialszych miejsc na duchowej mapie Polski, to nic nie napisać. Powiedzieć, że Apostołowie Fatimy, mimo nieustannie padającego deszczu, byli zachwyceni zarówno, jeśli idzie o doznania turystyczne oraz przede wszystkim religijne, to jakby nic nie powiedzieć.
Ze św. Charbelem…
Niezwykle wzruszającym momentem był dla mnie środowy poranek, kiedy to każdy z obecnych na naszej pielgrzymce zapytał mnie: czy weźmiemy udział we Mszy Świętej. Tak się stało i to pomimo faktu, że musieliśmy przejść pieszo półtora kilometra w nieustających strugach deszczu.
Środa w ogóle była „dniem na odpoczynek”. Apostołowie Fatimy mogli przeżyć ten dzień w dowolny sposób. Zdecydowali jednak, że spędzą go na wspólnej modlitwie i wysłuchaniu kilku przesłań duchowych, jakie dla nich przygotowałem. Na koniec dnia odwiedził nas Jacek Kotula. Wygłosił on poruszający wykład o św. Charbelu Makhloufie, podczas którego mogliśmy uczcić jego relikwie. Następnie odśpiewaliśmy Apel Jasnogórski.
Fatimskie Sanktuarium na Krzeptówkach
Czwartek z kolei był dniem kulminacji złych warunków atmosferycznych. Tego dnia mieliśmy się udać do Zakopanego do Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej na Krzeptówkach. Nie dość, że deszcz padał i padał, to jeszcze – jak to w Zakopanem – mocno dawał o sobie znać porywisty wiatr. Apostołowie dzielnie to przetrwali…. Po Mszy Świętej zapytałem jednego z kapłanów, czy możemy wspólnie odmówić Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Duchowny oczywiście się zgodził, ale nie to było najbardziej poruszające, tylko to, że do naszej kilkunastoosobowej modlącej się grupy dołączyło kilkadziesiąt osób.
Tak jak wcześniej poinformowałem – starałem się wraz z Apostołami Fatimy odmawiać nie tylko Różaniec i Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Wielu z nich powiedziało, że nie znało wcześniej np. Koronki do Ducha Świętego, Koronki Anielskiej czy też koronek wstawienniczych m. in. do świętego Gerarda, świętego Peregryna czy świętego Franciszka. Odmawialiśmy również litanie, których ja sam nie znałem, jak Litania do Ducha Świętego, po odmówieniu której wywiązała się bardzo ciekawa dyskusja dotycząca wezwania: Duchu Święty, który nas umocniłeś w sakramencie bierzmowania, zmiłuj się nad nami. Apostołowie Fatimy zwrócili uwagę, że tak wielu dziś zapomina, czym jest sakrament bierzmowania i ubolewali, że równie wielu nie chce przyjąć darów Ducha Świętego.
Piękny czas
Cóż więcej mogę napisać? To był naprawdę przepiękny czas. Ludzie, których miałem przyjemność poznać, z którymi rozmawiałem, wspólnie modliłem się i posilałem, są skarbem Kościoła, Polski i naszego Stowarzyszenia. Ja osobiście czułem się, jakbym znał ich od zawsze i jednocześnie mógłbym powiedzieć im o wszystkim, co dobre i co złe. Każdy z Apostołów Fatimy miał swoją własną historię wzlotów i upadków, radości i cierpień, przy których moje problemy są zwykłą błahostką. Każdy jednak przetrwał dobry i trudny czas dzięki wierze w Chrystusa – naszego Pana i Zbawiciela!
Szanowni Państwo!
Cieszę się ze wszystkich kampanii, jakie prowadzicie. Jako osoba wierząca uważam, że jest to wspaniała uczta duchowa. Oglądałam jubileusz Stowarzyszenia ks. Piotra Skargi i życzę Wam wszelkiego dobra. Bóg Wam zapłać za wszystkie lata. Zostańcie z Bogiem!
Barbara ze Środy Śląskiej
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Jestem pełna podziwu za to, co Stowarzyszenie Ks. Piotra Skargi robi na rzecz rodzin. Ja prawdziwie wierzę, że rodzina jest podstawą ładu i porządku społecznego oraz istotnych wartości dla funkcjonowania społeczeństwa. Jestem bardzo wdzięczna Panu Prezesowi za tę kampanię, dzięki której ludzie mogą zrozumieć, co to znaczy być prawdziwym chrześcijaninem. Bardzo pragnę, by nasza polska rodzina stała się miejscem modlitwy, pokoju i chrześcijańskich wartości, na wzór Świętej Rodziny z Nazaretu.
Najświętsza Rodzino, bądź naszą obroną! Tego bardzo pragnie polskie społeczeństwo!
Janina z Lubelskiego
Szczęść Boże!
Jako Apostołka Fatimy jestem bardzo zadowolona z akcji na rzecz rodziny, ponieważ właśnie rodzina jest najważniejsza. W naszym kraju niestety niszczy się ją najbardziej, jak tylko się da. Mam nadzieję, że Matka Boża pomoże Wam ją obronić. Bez rodzin jesteśmy skończeni. Cieszę się, że są takie akcje jak Wasza. Bardzo proszę o modlitwę – o to żebym wyszła z nowotworu.
Bóg zapłać!
Helena z Krakowa
Szczęść Boże!
Bardzo dziękuję za przepiękne materiały z niedawnej kampanii, a w szczególności za piękną tabliczkę z wizerunkiem Świętej Rodziny. Uważam, że jest to najpiękniejsza akcja z dotychczasowych, które znam. Gratuluję kreatywności! Niech Duch Święty prowadzi Was każdego dnia.
Roman ze Rzgowa
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Od kilku lat moje życie toczy się w cieniu trudnych doświadczeń, które jednak zbliżyły mnie do Jezusa i Maryi. Przez długi czas zmagałam się z problemami rodzinnymi – mąż był chorobliwie zazdrosny, atmosfera w domu była pełna napięcia, a ja nie miałam siły, by się bronić. Do tego doszły obowiązki wobec dzieci, chora siostra i matka w szpitalu. Czułam się przytłoczona, rozważałam rozwód, ale modlitwa dawała mi nadzieję. Prosiłam Boga, by pomógł mi przetrwać albo zakończyć to, co mnie niszczyło. W 2023 roku moje zdrowie załamało się. Trafiłam do szpitala z hemoglobiną na poziomie 6. Przeszłam transfuzję, badania wykazały guzy, zapalenia jelit, wątroby, nadżerki. Lekarze podejrzewali nowotwór. Byłam słaba, nie mogłam jeść ani się modlić. Mimo to ofiarowałam swoje cierpienie za grzeszników. W styczniu 2024, w święto Matki Bożej Gromnicznej, miałam trafić do szpitala, ale mnie nie przyjęto. Oddałam wszystko Bogu, prosząc o siłę i prowadzenie. W kwietniu usłyszałam wewnętrzny głos: „26 kwietnia otrzymasz dobrą wiadomość”. I rzeczywiście – hematolog powiedziała, że przeszczep szpiku nie będzie konieczny. W czerwcu przeszłam operację, podczas której miałam mistyczne doświadczenie. To wydarzenie umocniło moją wiarę. Wróciłam do zdrowia, choć ZUS odmówił mi świadczeń, a sąd pracy nie uwzględnił mojej sytuacji. Mimo to wróciłam do pracy w DPS. Zaangażowałam się w modlitwę za kapłanów w ramach Apostolatu Margaretka i Róż Różańcowych. Mam 14 kapłanów pod opieką modlitewną i 8 róż. Codzienna modlitwa daje mi siłę. W styczniu uczestniczyłam w Dniu Skupienia w Licheniu. To głęboko poruszyło moje serce. Doświadczyłam też duchowych ataków – nocą pojawiały się dziwne światła, cienie, głosy. Modliłam się, odpędzałam je, czułam obecność Pana Jezusa, który mnie chronił. Wierzę, że to była próba. Dziś wiem, że Bóg prowadzi mnie przez wszystko. Moje życie się odmieniło. Po latach wróciłam do spowiedzi, przyjęłam Komunię Świętą… Widzę, jak świat się zmienia, jak ludzie oddalają się od Boga, a ja chcę być świadkiem Jego miłości. Dziękuję Bogu za uzdrowienie, za siłę, za prowadzenie. Moje świadectwo to dowód, że nawet w najciemniejszych chwilach można odnaleźć światło – jeśli tylko otworzy się serce na Bożą obecność.
Marzena
Szczęść Boże!
Wasza kampania o Aniele Stróżu jest bardzo potrzebna, aby ludzie w niego uwierzyli, prosili go o potrzebne łaski i modlili się do niego. Wszystkie Wasze akcje są bardzo pożyteczne i potrzebne!
Daniela z Włocławka
Szanowni Państwo!
Dziękuję! Wielkich dzieł dokonujecie. Cieszę się, że należę do Apostolatu Fatimy, że otrzymuję „Przymierze z Maryją”. Bardzo mnie to raduje. Niestety, ogólny kryzys jest odczuwalny. Dzisiaj to wszystko mnie stresuje. Istnieje realne zagrożenie, a społeczeństwo potrzebuje informacji; niestety jest jej mało. Ludzie nadal milczą i stresują się, a władza chce wprowadzać programy deprawujące dzieci i młodzież. Musimy więc uciekać się pod opiekę Świętej Rodziny! Brawo za tę akcję! To jest Boże prawo – proszę nie ustawać!
Mieczysława z Przemyśla
Szczęść Boże!
Bardzo się cieszę, że powstała akcja dotycząca obrony rodziny. Jestem ojcem piątki dzieci, dzięki którym jestem dumny i szczęśliwy. Dziękuję Bogu za ten wspaniały dar. Proszę o Jego błogosławieństwo dla wszystkich rodzin w naszej Ojczyźnie! Święty Józefie, módl się za nami!
Jan z Lubelskiego
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Bardzo dziękuję całemu Stowarzyszeniu za wszystkie akcje i za „Przymierze z Maryją”. Wasze kampanie prowadzą do szczęścia Bożego na tym świecie i pięknego życia w Niebie. Bóg zapłać, że przyjmujecie to potrzebne natchnienie od Ducha Świętego.
Apostołka Agnieszka z Łódzkiego