Idźcie na cały świat i nauczajcie wszystkie narody – nakazał Swym uczniom Pan Jezus. Wierny temu przesłaniu Kościół od wieków wysyła swych najlepszych synów, by głosili Ewangelię wśród pogan. Niejeden oddał w tej misji życie. Do grona misjonarzy-męczenników należy między innymi św. Jan Gabriel Perboyre.
W uroczystość Objawienia Pańskiego, 6 stycznia 1802 roku, w niewielkiej miejscowości Puech, na południu Francji, przyszedł na świat Jan Gabriel Perboyre (czyt. perbłar). Jego rodzice, Piotr i Maria Rigal, gospodarowali na roli. Bóg pobłogosławił im ośmiorgiem dzieci. Sami głęboko wierzący, swoje ideały zaszczepili potomstwu. Trzech synów wstąpiło do Zgromadzenia Misjonarzy św. Wincentego a Paulo (zwanych we Francji lazarystami), a dwie córki zostały siostrami miłosierdzia.
Już od szóstego roku życia Jan Gabriel pomagał rodzicom w gospodarstwie – pasł owce. Dwa lata później rozpoczął naukę w szkole ludowej w Montgesty. Zajęcia odbywały się tylko w sezonie zimowym, by nie kolidowały z obowiązkami domowymi. Chłopiec bardzo dobrze się uczył i był nad swój wiek dojrzały. W związku z tym miejscowy proboszcz dopuścił go do Pierwszej Komunii Świętej na rok przed rówieśnikami.
Rodzina Perboyre co wieczór gromadziła się na wspólnej modlitwie. Zadaniem Jana Gabriela było wtedy czytanie na głos tekstów religijnych, przede wszystkim żywotów świętych. Bywało, że podczas zabaw głosił w gronie rówieśników „kazanie” zasłyszane w kościele.
Początkowo wszystko wskazywało, że zgodnie z planami ojca, Jan Gabriel zostanie rolnikiem i przejmie rodzinne gospodarstwo. Bóg miał jednak wobec chłopca inne plany.
Droga do kapłaństwa
W 1817 roku państwo Perboyre postanowili wysłać młodszego, 9-letniego syna Ludwika do szkoły. Było to małe seminarium prowadzone przez księży misjonarzy w Montauban. Mimo że pracował w nim brat ojca, ks. Jakub, chłopiec ciężko znosił rozłąkę z rodziną. By temu zaradzić, Piotr Perboyre zawiózł do niego na kilka miesięcy starszego brata. Jan Gabriel, który również uczestniczył w zajęciach, zrobił na wychowawcach bardzo dobre wrażenie. Zauważyli u niego oznaki powołania. Gdy więc w maju ojciec przyjechał po starszego syna, przekonali go, by zostawił chłopca w szkole.
Przewidywania stryja i jego współpracowników okazały się słuszne. Pod koniec 1818 roku Jan Gabriel złożył prośbę o przyjęcie do Zgromadzenia Księży Misjonarzy. Nowicjat odbył na miejscu, w Montauban, po czym 28 grudnia 1820 roku złożył pierwsze śluby.
Na studia teologiczne wyjechał do Paryża. Po ukończeniu w ciągu niespełna trzech lat kursu teologii, przełożeni powierzyli mu obowiązki wykładowcy filozofii i wychowawcy młodszych roczników w prowadzonej przez zgromadzenie szkole z internatem w Montdidier (diecezja Amiens). Wszyscy byli pod wrażeniem jego mądrości i dobroci, a także ogromnego zapału do pracy.
Pierwszy okres życia ukoronowały święcenia kapłańskie, które otrzymał 23 września 1826 roku w paryskiej kaplicy Sióstr Miłosierdzia przy ulicy du Bac1 z rąk biskupa Ludwika Dubourga. Wówczas znajdowały się tam jeszcze relikwie św. Wincentego a Paulo.
Wychowawca
Wielkim marzeniem Jana Gabriela był wyjazd na misje do Chin. Podziwiał starszych współbraci, którzy pracowali w Kraju Środka. Ogromne wrażenie wywarła na nim męczeńska śmierć św. Franciszka Regis Cleta. Niestety, prośba jaką w tej sprawie wystosował do przełożonych, została odrzucona ze względu na słabe zdrowie młodego kapłana. Zamiast do Azji, pojechał więc do Saint Flour. Objął tam obowiązki wykładowcy w prowadzonym przez misjonarzy seminarium diecezjalnym. Alumnom wpajał zasadę, że nie ma nic bardziej wstydliwego od tego, kiedy innym wskazuje się drogi doskonałości, a samemu po nich się nie kroczy.
Świetna opinia jaką sobie wypracował, skłoniła przełożonych do powierzenia mu opieki nad internatem dla chłopców pragnących wstąpić do seminarium duchownego. Pod jego zarządem konwikt rozwinął się, potrajając liczbę wychowanków. Gdy po pięciu latach zwierzchnicy przenieśli go do Paryża, wszyscy żegnali go z żalem.
W stolicy Francji miał wspomagać sędziwego dyrektora nowicjatu Zgromadzenia Księży Misjonarzy. I tu nie zawiódł pokładanych w nim nadziei. Taktowny, całym sercem oddany swemu posłannictwu, pobożny, stanowił dla podopiecznych wzór do naśladowania. Już wtedy wielu uważało go za świętego.
W listopadzie 1830 roku ks. Ludwik Perboyre, który także wstąpił do Zgromadzenia Księży Misjonarzy, wyjechał na misje do Chin. Niestety, w drodze rozchorował się i zmarł. Jan Gabriel ze wzruszeniem przyjął smutną wiadomość o śmierci brata i z jeszcze większą determinacją kontynuował zabiegi, by wyjechać do Państwa Środka. Wreszcie marzenia gorliwego kapłana spełniły się. Opierając się na pozytywnej opinii lekarza, przełożeni wyrazili zgodę na jego wyjazd do Azji.
W Chinach
21 marca 1835 roku port Le Havre opuścił statek „Edmond”, na którego pokładzie rozpoczął swą męczeńską misję ks. Jan Gabriel Perboyre. 29 sierpnia znalazł się na terenie portugalskiej kolonii Makao. Tam rozpoczął naukę języka chińskiego. Już 19 grudnia 1835 roku wyruszył do miejsca przeznaczenia – chińskiej prowincji Ho‑Nan (rozciągającej się na południe od Żółtej Rzeki).
Chiny w XIX wieku były krajem pogańskim, separującym się od świata zewnętrznego. Prawo nie pozwalało na wyznawanie, a tym bardziej propagowanie religii chrześcijańskiej. Co pewien czas wybuchały krwawe prześladowania. Z tego powodu ks. Jan Gabriel Perboyre musiał wędrować w przebraniu Chińczyka.
Gdy przybył na miejsce posługi, okazało się, że panuje tam epidemia grypy. Misjonarz zaraził się i ciężko zachorował. Po powrocie do zdrowia kontynuował naukę języka chińskiego. Pod koniec 1836 roku był już w stanie głosić kazania i spowiadać wiernych. Wraz z młodym chińskim misjonarzem ks. Janem Pe rozpoczął wędrówkę po wioskach regionu, by nieść posługę duchową tamtejszym wspólnotom. Dodajmy, że misjonarz przywiózł ze sobą z Francji i z ogromnym zapałem rozpowszechniał Cudowny Medalik, objawiony św. Katarzynie niespełna dekadę wcześniej.
W 1838 roku ks. Jan Gabriel przechodził noc duchową – próbę, poprzez którą Bóg doskonali świątobliwe osoby. W wielkiej udręce ukojenie znajdował w kontemplacji Pana Jezusa ukrzyżowanego.
Śladami Jezusa umęczonego
We wrześniu następnego roku misjonarz został aresztowany. Wymowne są okoliczności tego wydarzenia. Stało się to trzy lata po rozpoczęciu posługi wśród Chińczyków. Wydał go syn jednego z katechistów za cenę 30 srebrnych monet. Towarzyszący kapłanowi chrześcijanin posiadał przy sobie broń. Na prośbę zakonnika poniechał jednak walki.
Skutego kapłana zaprowadzono do wioski Kouaning Tang. Tam odbyło się pierwsze przesłuchanie. Bity przez strażników, obciążony wbijającymi się w ciało kajdanami ks. Perboyre cierpiał w milczeniu. Ujęty jego postawą, wpływowy Chińczyk na własny koszt przetransportował go do stolicy prowincji, by w ten sposób oszczędzić mu cierpień związanych z podróżą w okowach.
W Kou‑Tcheng misjonarz stanął przed dwoma sądami: wojskowym i cywilnym. Potem trafił do oddalonego o dwa dni drogi Siang‑Yang‑Fou. Skuty kajdanami, bity skórzanym pejczem po twarzy i innych partiach ciała, wieszany na słupie, zmuszany do klęczenia na łańcuchach, cierpliwie słuchał niedorzecznych oskarżeń o szpiegostwo na rzecz państw zachodnich, spiskowanie przeciwko cesarzowi, itp.
Pod koniec listopada 1839 roku misjonarza wraz z innymi aresztowanymi chrześcijanami przetransportowano do miasta Wuchang – stolicy prowincji Hubei. Podróż odbywała się w nieludzkich warunkach na pokładzie statku. Stłoczeni pod pokładem więźniowie cierpieli głód. Ks. Jan Gabriel oddawał się medytacji i niósł pociechę duchową towarzyszom niedoli.
Po przybyciu na miejsce wtrącono ich do więzienia Sądu Karnego, w którym panowały straszliwe warunki higieniczne. Po cuchnącej ziemi biegały skorpiony. Więźniowie skuci byli ze sobą w taki sposób, by nawzajem ranili się pętami. Postawionego przed sądem kapłana zmuszono do uklęknięcia i trzymania nad sobą ciężkiej belki, która co pewien czas opadała mu na głowę, raniąc ją. Jeszcze kilkakrotnie prowadzono go na przesłuchanie, co łączyło się z kolejnymi torturami. Wreszcie sprawą zajął się inicjator prześladowań wicekról Tchow‑Thien‑Tsio.
Ten próbował odwieść ks. Perboyre od wiary i zmusić do podeptania rzuconego na ziemię krzyża. Męczennik ukląkł jednak przy Znaku Zbawienia i ucałował go ze czcią. Wobec tego poddano go kolejnym torturom, m.in. klęczeniu na potłuczonej porcelanie, biczowaniu, przypiekaniu gorącym żelazem, rzucaniu z wysokości na ziemię itd. Wszystko na darmo. Ks. Jan Gabriel pozostał wierny Chrystusowi. W związku z tym wicekról skazał go na śmierć przez uduszenie.
Chwalebna śmierć
Nim nadeszło zatwierdzenie wyroku przez cesarza, kontakt ze skazańcem nawiązali współwyznawcy. Przekupili strażników, dzięki czemu męczennik mógł przystąpić do sakramentu spowiedzi. Dostarczono mu także ubranie i trochę jedzenia. Na prośbę wikariusza apostolskiego ks. Józefa Rizzolatiego misjonarz skreślił list, w którym zrelacjonował w kilku zdaniach swoje przeżycia w śledztwie.
W piątek 11 września 1840 roku, natychmiast po nadejściu potwierdzającego wyrok dekretu cesarskiego, strażnicy wyprowadzili ks. Perboyre za miasto. Za skrępowane na plecach ręce zatknęli kij z powiewającą jak sztandar informacją o wyroku. Wraz z męczennikiem na egzekucję popędzono pięciu złoczyńców. Ks. Jan Gabriel umierał jako ostatni. Gdy przyszła jego kolej, ukląkł i modlił się gorąco. Następnie oprawcy przywiązali mu ręce do poziomej belki szubienicy, która kształtem przypominała krzyż, a na szyję założyli pętlę. Zgodnie z wyrokiem kaźń przebiegała powoli. Dwukrotnie kat za pomocą bambusowego kija zaciskał i rozluźniał pętlę, nim za trzecim razem docisnął ją ostatecznie. Drgające ciało świętego jeden z żołnierzy kopnął w brzuch, by się upewnić, że jest ono martwe. Było południe…
Ciało zakonnika udało się Kościołowi wykupić. Zaledwie kilkanaście lat później, tzn. w 1843 roku, rozpoczął się proces beatyfikacyjny. Uroczystego wyniesienia ks. Jana Gabriela Perboyre na ołtarze dokonał papież Leon XIII. Stało się to 10 października 1889 roku. Ponad wiek później, 2 czerwca 1996 roku, Ojciec Święty Jan Paweł II ogłosił go świętym.
Adam Kowalik
1 To słynna kaplica Cudownego Medalika, miejsce objawień NMP.
Nieco innej pogody spodziewaliśmy się po celu naszej podróży. Wyrwawszy się na moment z naszej jesiennej słoty, liczyliśmy choć na te kilka dni południowego słońca. Niestety, już przez okna lądującego samolotu widzimy, że upragniona Portugalia przywitała nas niskimi chmurami i deszczem. Ale nic to. Przynajmniej jest trochę cieplej niż w Polsce.
Po wylądowaniu i krótkim zwiedzaniu Lizbony pośród co chwilę odchodzącej i znów powracającej nadmorskiej mżawki, o zmroku wsiadamy do autobusu, który zawozi nas prosto do Fatimy – celu pielgrzymki naszego Apostolatu. Wpatrując się w strugi deszczu uderzające w szyby naszego pojazdu, odmawiamy pierwszy z wielu Różańców w czasie tej niesamowitej podróży. Padać przestaje dopiero, gdy zbliżamy się już do głównego celu naszego pielgrzymowania.
W Fatimie zakwaterowujemy się w hotelu, jemy kolację i udajemy się do Sanktuarium Matki Bożej Różańcowej. Witamy się z Fatimską Panią w kaplicy objawień, gdzie przed codziennym wieczornym nabożeństwem gromadzą się już pielgrzymi z całego świata. Słuchać ciche modlitwy w różnych językach. Wiele osób ma ze sobą flagi – tak dobrze widać tu powszechność Kościoła i to, jak Matka Boża przygarnia do Siebie wszystkie Swoje dzieci. Niektórzy obchodzą na kolanach figurę Maryi ustawioną w miejscu dębu, na którym ukazywała się fatimskim dzieciom. Inni idą do Niej na klęczkach przez cały plac…
Drugiego dnia udajemy się do Aljustrel – niegdyś małej wsi, a teraz osady położonej na obrzeżach miasta Fatima. To tutaj urodziła się trójka pastuszków – święci Franciszek i Hiacynta Marto oraz Służebnica Boża Łucja Dos Santos. Zanim jednak tam dotrzemy, wcześniej przejdziemy Drogą Krzyżową, którą ufundowali znajdującą się w pobliskim gaju oliwnym katoliccy uchodźcy z Węgier, uciekający przed komunistycznymi prześladowaniami. Przez całą drogę towarzyszy nam poranny, drobny deszczyk i lekki wiatr, dość typowy dla klimatu morskiego. Pani pilot przypomina nam, że pastuszkowie też często chodzili do Cova da Iria przy takiej właśnie pogodzie. Wtedy dociera do nas wartość tej z pozoru niezbyt sprzyjającej nam aury – zaczynamy rozumieć, że to specyficzne doświadczenie duchowe jest o wiele cenniejsze od wymarzonej przez nas słonecznej pogody.
Pod nieobecność kapłana, który niestety zachorował i nie mógł z nami polecieć, modlitwę prowadzi jeden z uczestników pielgrzymki, pan Jacek. Właśnie w tym momencie przekonujemy się, co znaczy nasza duchowa rodzina: wzajemne wspieranie się i prowadzenie na ścieżce zbawienia. Muszę przyznać, że dawno nie słyszałem tak pięknych, głębokich i pobożnych rozważań, jak te wygłoszone niemal na poczekaniu, bez przygotowania, przez osobę świecką. Do jego nietuzinkowej postaci jeszcze wrócimy…
Po przejściu Drogi Krzyżowej docieramy do Aljustrel. W tych okolicach doskonale zachowała się tradycyjna, portugalska architektura. Każdy dom ma pobielane ściany i spadzisty dach z pomarańczowej dachówki. Ponadto na bardzo wielu domostwach widnieją tradycyjne, porcelanowe obrazy z wizerunkiem Matki Bożej lub świętych. Właśnie dzięki takim detalom widać, że Portugalia jest naprawdę krajem katolickim, a jego mieszkańcy z dumą prezentują przywiązanie do swojej wiary. Odwiedzamy domy fatimskich dzieci. W nich spoglądamy na krzyże, przed którymi modlili się święci, czy kołyski, w których spali jako maleńkie dzieci. Odwiedzamy także miejsca objawień Anioła Portugalii, który przygotowywał fatimskich pastuszków na niełatwe w odbiorze Orędzie Matki Bożej.
Jak nie samym chlebem człowiek żyje, tak i nie samą modlitwą żyje pielgrzym. Dlatego trzeciego dnia, po pysznym śniadaniu w hotelu w Fatimie, udajemy się do pobliskiego miasta Tomar, nad którym góruje jeden z największych w Portugalii zamków, niegdyś główna siedziba słynnego zakonu templariuszy. Budowla oszałamia swoim rozmachem i starannością wykonania. Zwłaszcza w klasztornej kaplicy można by spędzić całe godziny, kontemplując każdy fresk, śledząc oczami każdy łuk, sklepienie, każde zdobienie i wyrzeźbiony w kamieniu wzorek. To również ważne doświadczenie formacyjne, móc zobaczyć, jak niesamowite dzieła stworzyła wspaniała cywilizacja chrześcijańska, której i my, Polacy, jesteśmy częścią!
Na koniec dnia wracamy do Fatimy. Przed wieczornym nabożeństwem okazuje się, że brakuje osób do niesienia drugiej figury Matki Bożej – tej, która okrąża plac przed sanktuarium na czele procesji. Szybka decyzja i z kilkoma Apostołami oraz pracownikami Stowarzyszenia idziemy za kaplicę, gdzie formuje się czoło procesji. Mam szczęście i zaszczyt wyjść wraz z pierwszą grupą. Jako nieco niższy wzrostem nie czuję na sobie aż tak bardzo ciężaru figury. Ale gdy przejmuje ją druga grupa, złożona z kobiet, szybko okazuje się, że idąca z przodu Hiszpanka nie daje rady jej utrzymać. Panowie ze służby sanktuarium podbiegają do mnie i proszą mnie o zastępstwo. Oczywiście nie mogę odmówić. Wtedy, jako trochę wyższy od niosących figurę pań, nagle biorę większość jej ciężaru na siebie. Aby temu sprostać, trzymam belkę obiema rękami, ale i tak sprawia mi to spory ból. Później, już w czasie drogi na lotnisko, wspomniany już pan Jacek będzie opowiadać o św. Rafce z Libanu, której kult propaguje w Polsce. Mniszka Rafka poprosiła Boga o cierpienia, bo wiedziała, że nie czując bólu Krzyża Chrystusa, nie da się wejść do Jego Królestwa…
Pisząc teraz to krótkie wspomnienie z pielgrzymki do Fatimy, wciąż czuję ciężar belki na moim lewym ramieniu…
Szanowni Państwo!
Życzę błogosławieństwa Bożego z okazji 25-lecia istnienia Stowarzyszenia Ks. Piotra Skargi. Serdecznie dziękuję Panu Prezesowi i całej Redakcji za modlitwę w mojej intencji. Jednocześnie pragnę podziękować za „Przymierze z Maryją”, które otrzymuję regularnie i czytam z wielkim zainteresowaniem. W miarę możliwości staram się wspierać dystrybucję tegoż pisma. Oczekuję go zawsze z wielką niecierpliwością.
Maria z Jarosławia
Szczęść Boże!
Jestem bardzo szczęśliwa, że prowadzicie takie akcje i kampanie, by coraz więcej ludzi znało i kochało Maryję z Guadalupe, naszą najukochańszą Mamę. W jej ramach pozwolę sobie wpisać imię swojej córki wraz z moim, ponieważ została zawierzona Matce Bożej z Guadalupe. 13 lat temu byłam w ciąży bardzo zagrożonej i według lekarzy nie miała szans na przeżycie. Mateńka z Guadalupe pomogła!
Kinga z Małopolski
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Pragnę serdecznie podziękować Panu za życzenia urodzinowe i za pamięć. Pozdrawiam wszystkich pracowników Stowarzyszenia i bardzo dziękuję za Wasz wkład w krzewienie prawd wiary, za otrzymywane od Was „Przymierze z Maryją”, które utwierdza mnie w wierze, za wszystkie przesyłki, a zwłaszcza za pakiet z obrazkiem „Maryjo, rozwiąż nasze węzły!”. Jestem przekonany, że Ona pomoże mi rozwiązać co najmniej większość z moich złych węzłów. Pragnę również podziękować za otrzymane materiały edukacyjne, które poszerzają moją wiedzę związaną z wiarą. Dziękuję także za otrzymywany magazyn „Polonia Christiana”, który czytam z wielką uwagą, często podkreślając to, co zwróciło moją uwagę i zainteresowanie. Pragnę wspierać finansowo Wasze i nasze Stowarzyszenie w miarę posiadanych przeze mnie środków. Zapewniam również całe Stowarzyszenie o swojej modlitwie w Waszej intencji, a także w intencji Apostołów Fatimy z ich rodzinami. Kończąc, pragnę złożyć na ręce Pana Prezesa i całej Redakcji moje pozdrowienia i podziękowania dla wszystkich pracowników Stowarzyszenia zaangażowanych w to zbożne dzieło. Niech Was Bóg i Matka Boża błogosławią i wspierają w każdy dzień.
Bronisław
Szanowni Państwo!
Wspieram wszystkie akcje Stowarzyszenia i dziękuję za wszelkie otrzymywane materiały, które pogłębiają moją wiarę, za wszystkie wizerunki Matki Bożej, z których w swoim sercu zrobiłam sobie „ołtarzyk”, do których modlę się na różańcu codziennie, za moje dzieci, wnuki i za męża alkoholika. Polecam swoje problemy Matce Najświętszej. Szczęść Boże!
Wiesława z Lubelskiego
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Pragnę podzielić się świadectwem… Koniec października 2020 roku. Leżę na łóżku. W pokoju panuje półmrok. Nie mogę zasnąć. Mój mąż jest chory i leży w drugim pokoju. Zamykam i otwieram oczy kilkukrotnie. Spoglądam w nogi łóżka i widzę stojącego młodzieńca (zakonnika) jakoś mi znajomego, który patrzy na mnie. Jego twarz robi wrażenie, jakby chciał mi coś powiedzieć. Ponownie zamknęłam oczy i otworzyłam z ciekawości, czy dalej będę go widzieć. Niestety, już go nie było. Znajoma postać nie dawała mi spokoju. Byłam jednak pewna, że to osoba święta. Na drugi dzień rano szukałam tej postaci w modlitewniku. I co się okazuje: to był święty Antoni z Padwy. Już wiele razy przychodził mi z pomocą w odnalezieniu zagubionych rzeczy. Widocznie chciał mi powiedzieć, że znów będę potrzebować jego pomocy. Od tej chwili postanowiłam obrać Go za swojego patrona. Za kilka dni znalazłam się w szpitalu w Kielcach na oddziale neurologicznym. I wtedy o pomoc poprosiłam właśnie św. Antoniego. Nie do wiary, że w tak trudnym czasie, drugiej fali pandemicznej, byłam znakomicie obsłużona przez lekarzy. Błyskawicznie miałam wykonane wszystkie badania okulistyczne, tomograf, rezonans magnetyczny. W szpitalu jednak nie zostałam. Wypisano mi zastrzyki. Dwa pierwsze otrzymałam już w szpitalu. Po przyjęciu całej serii opadnięta powieka wróciła do normy. Tak oto właśnie pomógł mi św. Antoni, za co dziękowałam mu modlitwą. Od tamtej pory we wszystkich trudnych sytuacjach zwracam się o pomoc do św. Antoniego – jest niezawodny. Dziękuję za Waszą akcję poświęconą temu świętemu!
Emilia
Szczęść Boże!
Uważam, że Wasza kampania „Matko Boża z Guadalupe, przymnóż nam wiary” jest, jak każde Wasze przedsięwzięcie, strzałem w „dziesiątkę”. Bardzo szlachetny cel, ponieważ bardzo dużo ludzi odchodzi od wiary w Boga, nie zdając sobie sprawy ze swojego postępowania. Może są zagubieni i trzeba ich ukierunkować w ich działaniu Być może jest im tak wygodnie, lecz obecna władza sprzyja odchodzeniu od Kościoła. Pamiętajmy bowiem o groźbie „opiłowywania katolików”
Wojciech z Buska-Zdroju
Szanowny Panie Prezesie!
Dziękuję za 137. numer „Przymierza z Maryją”. Zainteresował mnie szczególnie temat „Żal doskonały” ks. Bartłomieja Wajdy. Jest to temat ważny dla naszego zbawienia… Z okazji jubileuszu 25-lecia istnienia Stowarzyszenia Ks. Piotra Skargi życzę Panu Prezesowi i wszystkim pracownikom Stowarzyszenia dużo wytrwałości w działaniu. A nowe inicjatywy niech będą „drogą” otwierającą wiele ludzkich sumień. Z Panem Bogiem!
Maria z Zachodniopomorskiego
Szczęść Boże!
Bardzo kocham Matkę Bożą – pomogła mi rozwiązać tak wiele problemów. W rodzinie mojego syna Mateusza źle się działo, małżeństwo wisiało na włosku. Dzięki różańcowej modlitwie do Matki Bożej udało się uratować jego rodzinę. Syn Łukasz miał wypadek samochodowy, było z nim bardzo źle. Oboje z mężem codziennie odmawialiśmy Różaniec do Matki Bożej, a Ta wysłuchała naszych modlitw. W ramach tej pięknej kampanii „Maryjo, rozwiąż nasze węzły!” też możemy zwracać się do Maryi i tak wiele dla siebie wyprosić, nawet rzeczy, które wydają się niemożliwe.
Anna z Lubelskiego