Podczas I wojny światowej Boże Narodzenie wypadło cztery razy, podczas drugiej pięć razy. Niezależnie od intensywności walk, dramatycznych scen, wszechobecnej śmierci, obchodzono święta, które były wspomnieniem domu rodzinnego, pokoju i bliskich, za którymi tak bardzo tęsknili szczególnie zwykli żołnierze, trafiający do wojennego piekła z poboru, wbrew własnej woli. Boże Narodzenie było także czasem, w którym objawiała się obecność Boga, w którą tak wielu zdążyło zwątpić…
Rozejm bożonarodzeniowy
Wigilia, 24 grudnia 1914 roku. Zbliża się południe. Porucznik Alfred Dougan Chater z brytyjskiego drugiego pułku Gordon Highlanders tkwi ze swoimi żołnierzami w okopie. Jest potwornie zimno, ręce grabieją w oczekiwaniu na kolejne wezwanie do ataku, na gwizdek, który poderwie żołnierzy do biegu prosto pod koszący ogień karabinów maszynowych. Ale tego dnia gwizdka nie było.
Cesarz niemiecki Wilhelm II wysyłając swoje wojska na front I wojny światowej, obiecywał żołnierzom, że wrócą do domów, zanim nastanie Boże Narodzenie. Jednak grudzień powitał ich w okopach, które rozciągnęły się na linii o długości 720 kilometrów. Pisała o tym amerykańska dziennikarka Barbara Tuchman w książce Sierpniowe salwy, nagrodzonej Pulitzerem: Okopy, przebiegając jak zgangrenowana rana od Szwajcarii po Kanał, przez terytoria francuskie i belgijskie, narzuciły wojnę pozycyjną obliczoną na wyczerpanie przeciwnika, brutalny, przesiąknięty błotem morderczy obłęd, znany jako front zachodni, który miał jeszcze trwać cztery lata.
Jednak w tym morderczym obłędzie nastąpiła przerwa – rozejm bożonarodzeniowy. Nawoływał do niego wcześniej papież Benedykt XV, ale dowódcy zignorowali apel. Jednak prawie na całej długości frontu dochodziło do spontanicznego bratania się walczących ze sobą żołnierzy. Ogromna tęsknota do rodzinnego domu, cudownej, błogosławionej atmosfery świąt i człowieczeństwo okazały się silniejsze niż propaganda wojenna. Dobro zwyciężało. Porucznik Chater pisał w liście do swojej matki:
Nie wiem jak długo to potrwa – chyba miało się to skończyć wczoraj, ale na całym odcinku frontu nie słychać strzałów poza jakimiś odgłosami z daleka. My w każdym razie będziemy mieli kolejny rozejm na Nowy Rok, bo Niemcy chcą zobaczyć, jak wyszły nasze wspólne zdjęcia.
Murdoch M. Wood, inny żołnierz z oddziału Gordon Higlanders, a późniejszy polityk, podczas przemówienia przed brytyjskim parlamentem w 1930 roku stwierdził, że oddolny rozejm wpłynął na walczących w tak znacznym stopniu, że jeśli by to od nich zależało, to na froncie Wielkiej Wojny nie padłby już ani jeden strzał.
Niestety – nie od nich to zależało. Dowódcy prędko ukrócili pokojowe inicjatywy. Często zmieniali położenie oddziałów, by żołnierze nie zdążyli się zaprzyjaźnić z wrogiem, wzmacniali propagandę i wmówili rekrutom, że za ich nieszczęśliwą rozłąkę z domem odpowiada wyłącznie wróg. Jeden z dowódców, brytyjski kapitan Billy Congreve napisał w swoim pamiętniku: Wydaliśmy surowe rozkazy, aby nie pozwolić na jakiekolwiek próby rozejmu, gdyż słyszeliśmy pogłoski, że Niemcy będą próbowali zawieszenia broni. I przyszli do nas, śpiewając. Więc otworzyliśmy szybki ogień w ich kierunku, gdyż tylko na taki rozejm zasługiwali.
29 lat po tych wydarzeniach, ponad 3000 kilometrów na wschód od linii frontu poprzedniej wojny rozegrał się jeden z najstraszniejszych dramatów II wojny światowej – 6 Armia Wehrmachtu pod dowództwem generała Friedricha Paulusa została zamknięta w mroźnym kotle Stalingradu.
Kochana Helgo! Wiesz dobrze, że bałem się Wschodu. Padamy tu jak muchy. Nikogo to nie obchodzi, poległych się nie grzebie. Bez rąk, bez nóg, bez oczu, z rozwalonymi brzuchami, leżą wszędzie wokoło – pisał w liście jeden z niemieckich żołnierzy.
Grudzień 1942 roku był przedostatnim miesiącem walk. Żołnierzom niemieckim, skazanym na walkę „do ostatniego naboju” (a nawet tego już nie mieli) brakowało dosłownie wszystkiego. Racja żywnościowa wynosiła 10–20 dag chleba dziennie, wielu walczyło w letnich mundurach, nie było lekarstw i warunków do leczenia.
Mimo to Niemcy próbowali przygotować jakąś namiastkę świąt. W batalionie zaopatrzenia 16 Dywizji pancernej służył lekarz, a jednocześnie pastor, Kurt Reuber, który trafił na Ostfront prawdopodobnie z powodu głoszonych kazań. Chcąc sprawić towarzyszom broni niespodziankę, na odwrocie rosyjskiej mapy wojskowej – on, ewangelik! – namalował węglem wizerunek Maryi jako dziewczyny otulonej za krótkim kocem, zziębniętej, z gołymi stopami, próbującej ochronić przed mrozem Boże Dziecię. Reuber pisał:
Starym zwyczajem otworzyłem drewniane drzwi naszego bunkra, zapraszając kolegów do wnętrza. Weszli i milcząco stanęli, jakby skrępowani w nabożnym zachwyceniu przed obrazem na glinianej ścianie. Na wbitym w nią pod obrazem polanie płonęło światełko. Żołnierze w zamyśleniu czytali słowa umieszczone na obrazie: światło – życie – miłość.
Oprócz tego na obrazie Reuber napisał: „Boże Narodzenie w kotle. Twierdza Stalingrad”. Wizerunek udało się uratować – opuścił stalingradzką zakrwawioną ziemię ostatnim samolotem. To pokazuje, jak wielką czcią i szacunkiem musiał cieszyć się pośród żołnierzy i jak wielkie miał znaczenie. Jego autor trafił do niewoli i zmarł w 1944 roku w obozie jenieckim Jełabuga nad rzeką Kamą. Tam namalował drugi wizerunek Maryi – Madonnę Jeniecką. Wierzył do samego końca, że miłość i wiara pokona mroczne wojenne dni.
Niedługo zasiądziemy do stołów wigilijnych zapełnionych przysmakami, w ogrzanych domach z pięknie przystrojonymi choinkami i prezentami. Udamy się na pasterkę ciepło ubrani, zaśpiewamy kolędy, witając Boże Dziecię. Powinniśmy w tym cudownym czasie złożyć ręce do modlitwy i podziękować Bogu, jak tylko najlepiej potrafimy, że zachowuje nas od powietrza, głodu, ognia i wojny. Niech z mrocznych, minionych dni pozostanie nadzieja, która towarzyszyła walczącym, że Bóg nie zapomniał o swoich dzieciach, przelewających krew na wszystkich frontach świata:
W Nim było życie, a życie było światłością ludzi, a światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła. (J 1,4–5)
Wszystko ma swój czas i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem (Koh 3,1). Po raz kolejny mogłam się o tym przekonać, kiedy dostałam możliwość towarzyszenia jako opiekun naszym Przyjaciołom – Apostołom Fatimy w pielgrzymce do miejsc, gdzie Matka Boża objawiła się trojgu pastuszkom.
Odkąd pamiętam, maj gra melodię „łąk umajonych”. Wszystko dzięki mojemu tacie, który od najmłodszych lat zabierał mnie na nabożeństwa majowe. Uczciwie trzeba przyznać, że z biegiem lat, wśród natłoku codziennych spraw i zmartwień, zdarza się zaniedbywać w sprawach Nieba, ale Matka Najświętsza o swoich dzieciach nie zapomina nigdy. Najlepszy dowód stanowi dla mnie ta możliwość, by miesiąc po ślubie móc razem z mężem zawierzyć nasze małżeństwo i rodzinę bezpośrednio Fatimskiej Pani.
Jestem przekonana, że choć nasza grupa pielgrzymów została wyłoniona na drodze losowania, nikt z nas nie znalazł się tutaj przypadkiem. I tak z sercami przepełnionymi wdzięcznością za ten niespodziewany dar, o trzeciej nad ranem 16 maja 2024 roku wyruszyliśmy w podróż do miejsca, gdzie Niebo dotknęło ziemi.
Fatima przywitała nas pochmurnym niebem i deszczem. Nie popsuło nam to bynajmniej radości z faktu, że dotarliśmy do naszej ukochanej Matki. Co ciekawe podobna pogoda towarzyszyła nam w ciągu całego wyjazdu. Szare i posępne poranki zamieniały się w słoneczne, ciepłe popołudnia. Całkiem jak w życiu, kiedy co dzień splatają się chwile radosne i smutne.
Po pierwsze: Fatima
Każdy dzień rozpoczynaliśmy od Mszy Świętej w Kaplicy Objawień, a kończyliśmy wspólnym Różańcem i procesją z figurą Matki Bożej. Niesamowity był to widok na wielki plac wypełniony modlitwą i śpiewem tysięcy ludzi, rozświetlony światłem tysięcy świec.
Jeden dzień naszej pielgrzymki poświęciliśmy, by poznać miejsca i historię związaną z objawieniami. Odwiedziliśmy muzeum, w którym przechowywane są wota ofiarowane w podzięce Matce Bożej. Przeszliśmy Drogę Krzyżową, wędrując ścieżkami, którymi chodzili Łucja, Hiacynta i Franciszek. Zobaczyliśmy miejsca, w których mieszkali. Mogliśmy wyobrazić sobie, jak wyglądało ich codzienne życie. Zwiedziliśmy również przepiękną bazylikę Matki Bożej Różańcowej, gdzie pochowani są pastuszkowie z Fatimy. Niestety, majestat tego miejsca objawień niszczy brzydota wybudowanej naprzeciwko bazyliki poświęconej Trójcy Przenajświętszej…
Po drugie: zachwyt
Pielgrzymka do Fatimy, oprócz uczty dla duszy, była okazją do zobaczenia perełek architektury portugalskiej. Klasztor hieronimitów w Lizbonie, zamek templariuszy w Tomar, klasztor cystersów w Alcobaça, klasztor Matki Bożej Zwycięskiej w Batalha… aż trudno uwierzyć, że te majestatyczne budowle zostały zbudowane przez ludzi, którzy do dyspozycji mieli tylko „sznurek i młotek”. Przez, zdawałoby się, zwykłe mury tchnie duch ad maiorem Dei gloriam i przypomina o czasach, kiedy ludzie w większości potrafili wyrzec się korzyści dla siebie, bo wiedzieli, po co i dla Kogo na tym świecie żyją. Może jeszcze wrócą czasy dzieł Bogu na chwałę i ludziom na pożytek…
W czasie pielgrzymowania mieliśmy także okazję odwiedzić małe, urocze miasteczko Obidos. Pełne wąskich uliczek, białych domów, gdzie czas płynie zdecydowanie wolniej i przypomina o tym, jak ważne jest dobre przeżywanie tu i teraz. Ogromne wrażenie zrobiła też na nas pięknie położona nadmorska miejscowość Nazaré, z przepiękną plażą i oceanem, którego ogrom jednocześnie przeraża i zachwyca. Tutaj także znajduje się najstarsze portugalskie sanktuarium Maryjne, gdzie przechowywana jest figurka Matki Bożej z Dzieciątkiem, którą – jak głoszą legendy – wyrzeźbił sam św. Józef!
Po trzecie: ludzie
Jednak te wszystkie miejsca, widoki, przeżycia nie byłyby takie same, gdyby nie towarzystwo. Wielką wartością było dla mnie poznanie naszych drogich Apostołów. Nieoceniona była również rola pani pilot, która swoimi barwnymi opowieściami ożywiała wszystkie odwiedzane przez nas miejsca.
Z dalekiej Fatimy…
To były cztery dni wypełnione modlitwą, zwiedzaniem, rozmowami… Intensywne, ale warte włożonego wysiłku. Odwiedzenie miejsca, do którego z Nieba osobiście przybyła Matka Najświętsza, to wielki przywilej i łaska. Nie można jednak zapominać, że najważniejsza jest prośba, którą kieruje Ona codziennie do każdego z nas – by chwycić za różaniec i zapraszać Ją do naszych zwyczajnych spraw i obowiązków!
Szanowna Redakcjo!
Dziękuję za wszystkie „Przymierza z Maryją”. To jest moja lektura, na którą czekam i którą czytam „od deski do deski”. Wciąż odnajduję w niej coś nowego i pożytecznego. Składam serdeczne podziękowania i życzę całej Redakcji dużo zdrowia i wytrwałości w tym, co robicie. Jest to dla wielu ludzi olbrzymim wsparciem!
Anna z Podkarpacia
Szczęść Boże!
Bardzo szlachetna i potrzebna jest Wasza kampania poświęcona Matce Bożej Rozwiązującej Węzły. Różne węzły-problemy dotykają bardzo wielu Polaków. Jestem również zaniepokojony, że coraz więcej dzieci i młodzieży zmaga się z depresją i zaburzeniami lękowymi, jak również z wszelkimi uzależnieniami, czy to od alkoholu, czy innych używek. To bardzo niepokojące, gdyż problem ten nasila się i jest bardzo trudny do rozwiązania. Myślę jednak, że uda się rozwiązać większość węzłów za sprawą Matki Najświętszej.
Wojciech z Buska-Zdroju
Szanowny Panie Prezesie!
Na Pana ręce składam najserdeczniejsze podziękowania za nadesłane mi piękne i budujące życzenia urodzinowe. Pamiętam w moich modlitwach zanoszonych do Bożej Opatrzności o wszystkich pracownikach Stowarzyszenia na czele z Panem. Modlę się o Boże błogosławieństwo w życiu osobistym i zawodowym.
Zofia z Mielca
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Jako Apostołka Fatimy, na temat kampanii „Maryja rozwiąże każdy Twój problem” wypowiadam się z wielką ufnością do Matki Bożej, która pomoże rozwiązać każdy problem, gdy Ją o to prosimy. Wierzę w to głęboko. Jestem wzruszona, gdy czytam, jakie ludzie mają ciężkie sytuacje życiowe. Szanowny Panie Prezesie! Serdecznie dziękuję za wielkie dzieła, jakie tworzycie w Waszym Stowarzyszeniu. Dziękuję za poświęcony piękny obrazek, za książeczkę Maryjo, rozwiąż nasze węzły!, kartę, na której zapisałam problemy rodzinne. W modlitwie polecam Bogu i Matce Najświętszej całe Stowarzyszenie Ks. Piotra Skargi. Szczęść Wam Boże na dalsze lata. Z Panem Bogiem!
Irena z Bielska-Białej
Szczęść Boże!
Serdecznie dziękuję za przesłanie książki Św. Rita z Cascii. Dla niej nie ma rzeczy niemożliwych. Już czytamy, modlimy się. Za jej wstawiennictwem wypraszamy potrzebne łaski i opiekę nad rodziną i naszą Ojczyzną. Co roku pielgrzymujemy z parafii do sanktuarium w Nowym Sączu. Od dawna modlę się codziennie, aby za jej wstawiennictwem otrzymać łaski nieraz w trudnych sytuacjach. Życzę Wam błogosławieństwa Bożego i obfitych łask w działalności. Szczęść Wam Boże!
Józefa z Małopolskiego