Z ks. dr. Przemysławem Drągiem, dyrektorem Krajowego Ośrodka Duszpasterstwa Rodzin Konferencji Episkopatu Polski, o związanych z emigracją zagrożeniach dla rodziny rozmawia Marcin Austyn.
– Problem ten jest bardzo widoczny, szczególnie jeśli spojrzymy na niego przez pryzmat katechezy i kontaktu z dziećmi, które mocno przeżywają taką rozłąkę. Niestety takich rodzin jest bardzo wiele. Oczywiście nie można tu generalizować, ale widać wyraźnie, że zupełnie inaczej kształtuje się rodzina, gdy nie ma mamy, inaczej, gdy brakuje taty, a jeszcze inaczej, gdy zabraknie obojga rodziców. Jest wiele takich przypadków, gdy dzieci pozostają pod opieką dziadków, bo rodzice pracują za granicą. Obserwujemy wówczas u dzieci wielkie deficyty emocjonalne. To uczucie porzucenia i związany z tym bunt oraz negacja miłości rodziców.
Bardzo trudno jest pracować z takimi dziećmi. Podam prosty przykład: modlitwa Ojcze Nasz. Trudno mówić o Bogu Ojcu, gdy dziecko kojarzy tatę tylko z przyjazdów świątecznych. Zauważamy wielki problem w postrzeganiu męskości. To zrozumiałe, bo gdy nie ma taty w domu, budowanie właściwych relacji jest bardzo trudne. Jeśli mówimy o chłopcach, to mam tu na myśli budowanie odpowiedzialności za rodzinę, za miłość, za kobietę.
Z tymi problemami spotykamy się także w konfesjonale. Osoby samotnie wychowujące dzieci skarżą się na swój ciężki los. Kobieta wychowująca trzech synów bez pomocy ojca napotyka spore problemy, bo brakuje tych relacji męskich. Widać też, że z problemem nie radzą sobie dziadkowie, którym brakuje sił potrzebnych do wychowania wnuków. Zresztą jest to związane nie tylko z niedoborem sił, ale też z różnicą pokoleniową. Konsekwencje rozłąki widać nie tylko w życiu społecznym, ale także religijnym i duchowym.
Jak emigracyjna rozłąka wpływa na relacje między małżonkami?
– Na ten problem należy spojrzeć od strony tego, co dzieje się na emigracji, jak i w Polsce. Znamy wyniki badań pokazujących, że minimalnym kontaktem (stałym i dłuższym), który należy zachować, by utrzymać małżeństwo, jest wizyta – w przypadku emigracji za ocean – przynajmniej raz w roku. Jeśli idzie o emigrację europejską ten okres skraca się do 6 miesięcy. Badania wykazały, że małżeństwa, które nie utrzymywały przynajmniej takich kontaktów, niestety ulegały rozpadowi i dochodziło do tworzenia nowych, niesakramentalnych związków.
Problemy emigracji zarobkowej są ogólnie dobrze znane. Mieszkanie – dla oszczędności – we wspólnych lokalach, tęsknota za domem i rodziną, która niestety często jest „zabijana” za pomocą alkoholu albo osoby, która „zrozumie i pocieszy”. To prosta droga do rozpadu małżeństwa.
Jeśli idzie o krajowy grunt, to widać u tych osamotnionych osób wielką tęsknotę: Nie chcemy tych pieniędzy, niech tylko mama/tata wróci. Dochodzi też do konfliktów dotyczących czasu emigracji.
Częstym problemem są też te chwilowe powroty. Małżonkowie nieżyjący razem nie mają okazji na dotarcie, więc dłuższy wspólny pobyt zaczyna męczyć, staje się źródłem nieporozumień. Bo rodzina wypracowuje swoje mechanizmy działania, a tata czy mama jako gość zaburza je. I tu wcale nie chodzi o brak miłości. Zupełnie inaczej te relacje by wyglądały, gdyby rodzina była cały czas razem.
Czasem jednak bywa tak, że emigracja to jedyne rozwiązanie problemów materialnych…
– Jeśli nie ma możliwości bycia razem w kraju, to w takich wypadkach najlepszy dla rodziny jest wspólny wyjazd – szczególnie jeśli idzie o małżeństwa nieposiadające jeszcze potomstwa. Ale nawet jeśli są małe dzieci, to one nauczą się języka, poradzą sobie w szkole… Dlatego podkreślam: bądźcie razem, bo inaczej będzie wam trudno!
Inną kwestią jest tu sprawa uczestnictwa w liturgii. Bywa, że emigrację zarobkową wybierają osoby bez znajomości języka, które ciężko pracują i właśnie z powodu barier językowych zaniedbują swoje życie duchowe.
Są badania, które pokazują, że już cotygodniowe rodzinne uczestnictwo we Mszy św. znacznie obniża ryzyko rozpadu związku. A każda wspólna modlitwa potęguje jedność. Praktyka to potwierdza?
– Rzeczywiście, zaobserwowano taką zależność. Potwierdza to praktyka duszpasterska. Gdy małżonkowie modlą się razem, uczestniczą w Eucharystii, to wytwarzają silną więź. Tak uczą się przepraszać, odkrywają że znak pokoju nie jest pustym gestem. Zatem te małżeństwa, które wspólnie się modlą, które ze sobą rozmawiają, czerpią z sakramentów świętych, cieszą się stabilnym związkiem małżeńskim. W takich związkach rozwody to wielka rzadkość.
Są wypracowane modele pracy duszpasterskiej z emigrantami oraz tutaj w kraju?
– Wydaje się, że duszpasterstwo emigracyjne – jeśli idzie o ten temat – jest dużo lepiej zorganizowane niż krajowe. Jest to spowodowane tym, że duszpasterze spotykają się z Polakami na emigracji już od wielu lat i wypracowali sposoby działania w takim środowisku. Oni wiedzą, że pracują tylko z emigrantami i cały ich wysiłek jest ukierunkowany na tę grupę docelową.
W Polsce w tym zakresie jest jeszcze wiele do zrobienia. Oczywiście mówię tu o moim doświadczeniu, ale np. nie słyszałem o parafii, w której proponowane są spotkania dla osób, których małżonek przebywa na emigracji. Należałoby organizować – przy okazji na przykład świąt – spotkania takich rodzin.
Rzeczywiście przy okazji świąt wiele się mówi o osobach bezdomnych, samotnych, ale osoby żyjące w emigracyjnej rozłące są pomijane, a przecież ich także dotyka ta samotność…
– Z jednej strony socjologowie opisują zjawisko „eurosierot”, z drugiej na poziomie duszpasterskim nieco zaniedbujemy problem. Chciałbym, aby ta luka została wypełniona, byśmy docierali do tych ludzi, pracowali z nimi, wspierali ich. Bo ci pozostający w kraju mają swoje chwile słabości i trzeba ich zachęcać do wierności i wytrwałości w radzeniu sobie z problemami.
Słyszałem, że pojawiają się pewne oddolne inicjatywy wychodzące naprzeciw takim osobom. Tematy emigracji, radzenia sobie z rozłąką pojawiają się też „na ambonie”, ale brakuje nam takich „systemowych” metod duszpasterskich. A wydaje mi się, że potrzeby są naprawdę duże.
To zdaje się zadanie nie tylko dla księży, ale i wspólnot zrzeszających rodziny?
– Myślę, że takie rozwiązanie ma przed sobą przyszłość. Jest to marzenie papieży – Pawła VI i Jana Pawła II, kładących nacisk na to, by formować kapłanów, którzy będą pracowali z rodzinami. Ale kolejnym krokiem było to, by te uformowane rodziny wychodziły do tych potrzebujących pomocy. Mowa tu o przekazie realizowanym na różnych płaszczyznach, chodzi nie tylko o małżonków, ale i dzieci, młodzież. Chodzi o taki praktyczny przekaz wiary. Moim celem jest to, by formować kapłanów właśnie do takiej pracy duszpasterskiej.
Możemy mówić tu już o jakichś sukcesach czy też rozpoczętych inicjatywach?
– Chcemy, by w każdym seminarium mocno funkcjonował praktyczny przedmiot „duszpasterstwo rodzin”. Od kilkunastu lat wzrasta też liczba osób zaangażowanych w różne ruchy o charyzmacie rodzinnym. Tych grup jest wiele, często o lokalnym zasięgu, stąd też trudno ująć je w jakieś statystyki. Taka aktywność jednak bardzo cieszy. Wiele z tych inicjatyw powstało oddolnie, z potrzeby serca, a wiemy, że takie dzieła zwykle odnoszą sukces. Osobiście jestem bardzo zadowolony, że takie grupy powstają i działają na rzecz rodzin.
Nieco innej pogody spodziewaliśmy się po celu naszej podróży. Wyrwawszy się na moment z naszej jesiennej słoty, liczyliśmy choć na te kilka dni południowego słońca. Niestety, już przez okna lądującego samolotu widzimy, że upragniona Portugalia przywitała nas niskimi chmurami i deszczem. Ale nic to. Przynajmniej jest trochę cieplej niż w Polsce.
Po wylądowaniu i krótkim zwiedzaniu Lizbony pośród co chwilę odchodzącej i znów powracającej nadmorskiej mżawki, o zmroku wsiadamy do autobusu, który zawozi nas prosto do Fatimy – celu pielgrzymki naszego Apostolatu. Wpatrując się w strugi deszczu uderzające w szyby naszego pojazdu, odmawiamy pierwszy z wielu Różańców w czasie tej niesamowitej podróży. Padać przestaje dopiero, gdy zbliżamy się już do głównego celu naszego pielgrzymowania.
W Fatimie zakwaterowujemy się w hotelu, jemy kolację i udajemy się do Sanktuarium Matki Bożej Różańcowej. Witamy się z Fatimską Panią w kaplicy objawień, gdzie przed codziennym wieczornym nabożeństwem gromadzą się już pielgrzymi z całego świata. Słuchać ciche modlitwy w różnych językach. Wiele osób ma ze sobą flagi – tak dobrze widać tu powszechność Kościoła i to, jak Matka Boża przygarnia do Siebie wszystkie Swoje dzieci. Niektórzy obchodzą na kolanach figurę Maryi ustawioną w miejscu dębu, na którym ukazywała się fatimskim dzieciom. Inni idą do Niej na klęczkach przez cały plac…
Drugiego dnia udajemy się do Aljustrel – niegdyś małej wsi, a teraz osady położonej na obrzeżach miasta Fatima. To tutaj urodziła się trójka pastuszków – święci Franciszek i Hiacynta Marto oraz Służebnica Boża Łucja Dos Santos. Zanim jednak tam dotrzemy, wcześniej przejdziemy Drogą Krzyżową, którą ufundowali znajdującą się w pobliskim gaju oliwnym katoliccy uchodźcy z Węgier, uciekający przed komunistycznymi prześladowaniami. Przez całą drogę towarzyszy nam poranny, drobny deszczyk i lekki wiatr, dość typowy dla klimatu morskiego. Pani pilot przypomina nam, że pastuszkowie też często chodzili do Cova da Iria przy takiej właśnie pogodzie. Wtedy dociera do nas wartość tej z pozoru niezbyt sprzyjającej nam aury – zaczynamy rozumieć, że to specyficzne doświadczenie duchowe jest o wiele cenniejsze od wymarzonej przez nas słonecznej pogody.
Pod nieobecność kapłana, który niestety zachorował i nie mógł z nami polecieć, modlitwę prowadzi jeden z uczestników pielgrzymki, pan Jacek. Właśnie w tym momencie przekonujemy się, co znaczy nasza duchowa rodzina: wzajemne wspieranie się i prowadzenie na ścieżce zbawienia. Muszę przyznać, że dawno nie słyszałem tak pięknych, głębokich i pobożnych rozważań, jak te wygłoszone niemal na poczekaniu, bez przygotowania, przez osobę świecką. Do jego nietuzinkowej postaci jeszcze wrócimy…
Po przejściu Drogi Krzyżowej docieramy do Aljustrel. W tych okolicach doskonale zachowała się tradycyjna, portugalska architektura. Każdy dom ma pobielane ściany i spadzisty dach z pomarańczowej dachówki. Ponadto na bardzo wielu domostwach widnieją tradycyjne, porcelanowe obrazy z wizerunkiem Matki Bożej lub świętych. Właśnie dzięki takim detalom widać, że Portugalia jest naprawdę krajem katolickim, a jego mieszkańcy z dumą prezentują przywiązanie do swojej wiary. Odwiedzamy domy fatimskich dzieci. W nich spoglądamy na krzyże, przed którymi modlili się święci, czy kołyski, w których spali jako maleńkie dzieci. Odwiedzamy także miejsca objawień Anioła Portugalii, który przygotowywał fatimskich pastuszków na niełatwe w odbiorze Orędzie Matki Bożej.
Jak nie samym chlebem człowiek żyje, tak i nie samą modlitwą żyje pielgrzym. Dlatego trzeciego dnia, po pysznym śniadaniu w hotelu w Fatimie, udajemy się do pobliskiego miasta Tomar, nad którym góruje jeden z największych w Portugalii zamków, niegdyś główna siedziba słynnego zakonu templariuszy. Budowla oszałamia swoim rozmachem i starannością wykonania. Zwłaszcza w klasztornej kaplicy można by spędzić całe godziny, kontemplując każdy fresk, śledząc oczami każdy łuk, sklepienie, każde zdobienie i wyrzeźbiony w kamieniu wzorek. To również ważne doświadczenie formacyjne, móc zobaczyć, jak niesamowite dzieła stworzyła wspaniała cywilizacja chrześcijańska, której i my, Polacy, jesteśmy częścią!
Na koniec dnia wracamy do Fatimy. Przed wieczornym nabożeństwem okazuje się, że brakuje osób do niesienia drugiej figury Matki Bożej – tej, która okrąża plac przed sanktuarium na czele procesji. Szybka decyzja i z kilkoma Apostołami oraz pracownikami Stowarzyszenia idziemy za kaplicę, gdzie formuje się czoło procesji. Mam szczęście i zaszczyt wyjść wraz z pierwszą grupą. Jako nieco niższy wzrostem nie czuję na sobie aż tak bardzo ciężaru figury. Ale gdy przejmuje ją druga grupa, złożona z kobiet, szybko okazuje się, że idąca z przodu Hiszpanka nie daje rady jej utrzymać. Panowie ze służby sanktuarium podbiegają do mnie i proszą mnie o zastępstwo. Oczywiście nie mogę odmówić. Wtedy, jako trochę wyższy od niosących figurę pań, nagle biorę większość jej ciężaru na siebie. Aby temu sprostać, trzymam belkę obiema rękami, ale i tak sprawia mi to spory ból. Później, już w czasie drogi na lotnisko, wspomniany już pan Jacek będzie opowiadać o św. Rafce z Libanu, której kult propaguje w Polsce. Mniszka Rafka poprosiła Boga o cierpienia, bo wiedziała, że nie czując bólu Krzyża Chrystusa, nie da się wejść do Jego Królestwa…
Pisząc teraz to krótkie wspomnienie z pielgrzymki do Fatimy, wciąż czuję ciężar belki na moim lewym ramieniu…
Szanowni Państwo!
Życzę błogosławieństwa Bożego z okazji 25-lecia istnienia Stowarzyszenia Ks. Piotra Skargi. Serdecznie dziękuję Panu Prezesowi i całej Redakcji za modlitwę w mojej intencji. Jednocześnie pragnę podziękować za „Przymierze z Maryją”, które otrzymuję regularnie i czytam z wielkim zainteresowaniem. W miarę możliwości staram się wspierać dystrybucję tegoż pisma. Oczekuję go zawsze z wielką niecierpliwością.
Maria z Jarosławia
Szczęść Boże!
Jestem bardzo szczęśliwa, że prowadzicie takie akcje i kampanie, by coraz więcej ludzi znało i kochało Maryję z Guadalupe, naszą najukochańszą Mamę. W jej ramach pozwolę sobie wpisać imię swojej córki wraz z moim, ponieważ została zawierzona Matce Bożej z Guadalupe. 13 lat temu byłam w ciąży bardzo zagrożonej i według lekarzy nie miała szans na przeżycie. Mateńka z Guadalupe pomogła!
Kinga z Małopolski
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Pragnę serdecznie podziękować Panu za życzenia urodzinowe i za pamięć. Pozdrawiam wszystkich pracowników Stowarzyszenia i bardzo dziękuję za Wasz wkład w krzewienie prawd wiary, za otrzymywane od Was „Przymierze z Maryją”, które utwierdza mnie w wierze, za wszystkie przesyłki, a zwłaszcza za pakiet z obrazkiem „Maryjo, rozwiąż nasze węzły!”. Jestem przekonany, że Ona pomoże mi rozwiązać co najmniej większość z moich złych węzłów. Pragnę również podziękować za otrzymane materiały edukacyjne, które poszerzają moją wiedzę związaną z wiarą. Dziękuję także za otrzymywany magazyn „Polonia Christiana”, który czytam z wielką uwagą, często podkreślając to, co zwróciło moją uwagę i zainteresowanie. Pragnę wspierać finansowo Wasze i nasze Stowarzyszenie w miarę posiadanych przeze mnie środków. Zapewniam również całe Stowarzyszenie o swojej modlitwie w Waszej intencji, a także w intencji Apostołów Fatimy z ich rodzinami. Kończąc, pragnę złożyć na ręce Pana Prezesa i całej Redakcji moje pozdrowienia i podziękowania dla wszystkich pracowników Stowarzyszenia zaangażowanych w to zbożne dzieło. Niech Was Bóg i Matka Boża błogosławią i wspierają w każdy dzień.
Bronisław
Szanowni Państwo!
Wspieram wszystkie akcje Stowarzyszenia i dziękuję za wszelkie otrzymywane materiały, które pogłębiają moją wiarę, za wszystkie wizerunki Matki Bożej, z których w swoim sercu zrobiłam sobie „ołtarzyk”, do których modlę się na różańcu codziennie, za moje dzieci, wnuki i za męża alkoholika. Polecam swoje problemy Matce Najświętszej. Szczęść Boże!
Wiesława z Lubelskiego
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Pragnę podzielić się świadectwem… Koniec października 2020 roku. Leżę na łóżku. W pokoju panuje półmrok. Nie mogę zasnąć. Mój mąż jest chory i leży w drugim pokoju. Zamykam i otwieram oczy kilkukrotnie. Spoglądam w nogi łóżka i widzę stojącego młodzieńca (zakonnika) jakoś mi znajomego, który patrzy na mnie. Jego twarz robi wrażenie, jakby chciał mi coś powiedzieć. Ponownie zamknęłam oczy i otworzyłam z ciekawości, czy dalej będę go widzieć. Niestety, już go nie było. Znajoma postać nie dawała mi spokoju. Byłam jednak pewna, że to osoba święta. Na drugi dzień rano szukałam tej postaci w modlitewniku. I co się okazuje: to był święty Antoni z Padwy. Już wiele razy przychodził mi z pomocą w odnalezieniu zagubionych rzeczy. Widocznie chciał mi powiedzieć, że znów będę potrzebować jego pomocy. Od tej chwili postanowiłam obrać Go za swojego patrona. Za kilka dni znalazłam się w szpitalu w Kielcach na oddziale neurologicznym. I wtedy o pomoc poprosiłam właśnie św. Antoniego. Nie do wiary, że w tak trudnym czasie, drugiej fali pandemicznej, byłam znakomicie obsłużona przez lekarzy. Błyskawicznie miałam wykonane wszystkie badania okulistyczne, tomograf, rezonans magnetyczny. W szpitalu jednak nie zostałam. Wypisano mi zastrzyki. Dwa pierwsze otrzymałam już w szpitalu. Po przyjęciu całej serii opadnięta powieka wróciła do normy. Tak oto właśnie pomógł mi św. Antoni, za co dziękowałam mu modlitwą. Od tamtej pory we wszystkich trudnych sytuacjach zwracam się o pomoc do św. Antoniego – jest niezawodny. Dziękuję za Waszą akcję poświęconą temu świętemu!
Emilia
Szczęść Boże!
Uważam, że Wasza kampania „Matko Boża z Guadalupe, przymnóż nam wiary” jest, jak każde Wasze przedsięwzięcie, strzałem w „dziesiątkę”. Bardzo szlachetny cel, ponieważ bardzo dużo ludzi odchodzi od wiary w Boga, nie zdając sobie sprawy ze swojego postępowania. Może są zagubieni i trzeba ich ukierunkować w ich działaniu Być może jest im tak wygodnie, lecz obecna władza sprzyja odchodzeniu od Kościoła. Pamiętajmy bowiem o groźbie „opiłowywania katolików”
Wojciech z Buska-Zdroju
Szanowny Panie Prezesie!
Dziękuję za 137. numer „Przymierza z Maryją”. Zainteresował mnie szczególnie temat „Żal doskonały” ks. Bartłomieja Wajdy. Jest to temat ważny dla naszego zbawienia… Z okazji jubileuszu 25-lecia istnienia Stowarzyszenia Ks. Piotra Skargi życzę Panu Prezesowi i wszystkim pracownikom Stowarzyszenia dużo wytrwałości w działaniu. A nowe inicjatywy niech będą „drogą” otwierającą wiele ludzkich sumień. Z Panem Bogiem!
Maria z Zachodniopomorskiego
Szczęść Boże!
Bardzo kocham Matkę Bożą – pomogła mi rozwiązać tak wiele problemów. W rodzinie mojego syna Mateusza źle się działo, małżeństwo wisiało na włosku. Dzięki różańcowej modlitwie do Matki Bożej udało się uratować jego rodzinę. Syn Łukasz miał wypadek samochodowy, było z nim bardzo źle. Oboje z mężem codziennie odmawialiśmy Różaniec do Matki Bożej, a Ta wysłuchała naszych modlitw. W ramach tej pięknej kampanii „Maryjo, rozwiąż nasze węzły!” też możemy zwracać się do Maryi i tak wiele dla siebie wyprosić, nawet rzeczy, które wydają się niemożliwe.
Anna z Lubelskiego