24 lutego 2022 roku nasz świat zmienił się radykalnie. Przez kilkadziesiąt lat żyliśmy w przekonaniu, że wojna w naszej części świata zdarzyć się już nie może. Słyszeliśmy o konfliktach na Bliskim Wschodzie czy w Afryce, ale Europa wydawała się nam miejscem wolnym od takiego zagrożenia, zaś agresja jednego państwa na drugie reliktem historii. Wojna za miedzą brutalnie wybudziła nas z tego letargu. Wojny wciąż istnieją i będą istnieć aż do końca ludzkości. Jaką więc postawę powinien zająć katolik wobec tego problemu?
Każda wojna oznacza śmierć wielu ludzi. Jest to najstarsza i nigdy niedezaktualizująca się prawda o świecie. Nieważne, jakimi narzędziami jest toczona wojna, zawsze giną w niej ludzie. Przez ostatnie dwa tysiące lat w setkach wojen uczestniczyły również państwa chrześcijańskie. Tymczasem jedno z przykazań Bożych, najważniejszego prawa obowiązującego wszystkich chrześcijan, a konkretnie piąte, w najpopularniejszym polskim przekładzie mówi: Nie zabijaj. Jak się odnaleźć w tej pozornej sprzeczności?
Tutaj poczynić należy bardzo ważną uwagę. W wielu językach świata, także w naszym, istnieje rozróżnienie pomiędzy zabiciem a zamordowaniem. Zabija się w walce, gdzie obie strony, przynajmniej teoretycznie, mają szansę na obronę, albo przez przypadek, np. na skutek wypadku. Morduje się z premedytacją, czyli z zamiarem odebrania życia i z niskich pobudek. W oryginale hebrajskim słowa Boga przekazane przez Mojżesza Lo tircach oznaczają precyzyjnie nie morduj, a nie nie zabijaj. A zatem Dekalog nie zakazuje katolikowi uczestniczenia w konfliktach zbrojnych i odbierania życia żołnierzom przeciwnika w uczciwej walce.
Oczywiście rozumienie „uczciwej walki” zmieniało się wraz z epoką. W średniowieczu nie do pomyślenia było atakowanie z zaskoczenia, a strony umawiały się na bitwę w określonym miejscu i czasie. Tamta epoka jest już jednak dawno za nami, a współczesne konflikty na przekór naszemu przekonaniu o „oświeceniu” i „moralnym wzroście” ludzkości coraz bardziej się barbaryzują i nie powstrzymują tego kolejne traktaty ani trybunały karne. Do pierwszej połowy XX wieku w wojnach ginęli przede wszystkim żołnierze. Od czasów II wojny światowej większość ich ofiar to bezbronni cywile. A świat bez Boga miał być – w założeniu ateuszy – taki piękny…
BRONIĆ SIĘ CZY NIE?
Piotr Apostoł, próbując bronić Jezusa w dniu pojmania, usłyszał: Schowaj miecz swój do pochwy, bo wszyscy, którzy za miecz chwytają, od miecza giną (Mt 26,51). Jednakże zaraz po tym Zbawiciel dodał: Czy myślisz, że nie mógłbym poprosić Ojca mojego, a zaraz wystawiłby Mi więcej niż dwanaście zastępów aniołów? Jakże więc spełnią się Pisma, że tak się stać musi? (Mt 26,53–54). Ofiara Pana Jezusa musiała się dokonać, aby dokonało się nasze Zbawienie. Dlatego Piotr, choć działał w dobrej wierze, nie mógł po ludzku uratować swojego Mistrza. Był to przypadek szczególny, jedyny taki w całej historii świata. Nie można go stosować do wszystkich sytuacji użycia siły wobec napastnika, jak to czynią np. niektóre wspólnoty protestanckie, zakazujące noszenia broni. Jest to całkowite wypaczenie sensu słów Chrystusa i świadczy o zupełnym niezrozumieniu historii naszego Odkupienia.
Nigdy w swoich dziejach Kościół nie zabraniał swoim wiernym obrony. Św. Tomasz z Akwinu pisał: Z samoobrony może wyniknąć dwojaki skutek: zachowanie własnego życia oraz zabójstwo napastnika. Pierwszy zamierzony, a drugi niezamierzony. Oczywiste jest wszakże dla każdego, kto kiedykolwiek brał udział w prawdziwej walce na froncie, że nie da się jej skuteczne prowadzić w taki sposób, aby nie zadawać śmierci. W sytuacji zagrożenia własnego życia strzela się po to, aby zabić przeciwnika. Jednak żołnierz nie przychodzi na pole bitwy z zamiarem odebrania życia konkretnemu człowiekowi, a zabijanie nie jest zasadniczym celem jego tam obecności. Ma on przede wszystkim wykonać zadanie powierzone mu przez dowódców, a śmierć nieprzyjaciół jest efektem ubocznym tego działania. A zatem przesłanka niezamierzonego skutku jest tutaj spełniona.
Katechizm Kościoła Katolickiego mówi wyraźnie, znów powołując się na świętego: Miłość samego siebie pozostaje podstawową zasadą moralności. Jest zatem uprawnione domaganie się przestrzegania własnego prawa do życia. Kto broni swojego życia, nie jest winny zabójstwa, nawet jeśli jest zmuszony zadać swemu napastnikowi śmiertelny cios. Jeśli ktoś w obronie własnego życia używa większej siły, niż potrzeba, będzie to niegodziwe. Dozwolona jest natomiast samoobrona, w której ktoś w sposób umiarkowany odpiera przemoc. Nie jest natomiast konieczne do zbawienia, by ktoś celem uniknięcia śmierci napastnika zaniechał czynności potrzebnej do należnej samoobrony, gdyż „człowiek powinien bardziej troszczyć się o własne życie niż o życie cudze” (św. Tomasz z Akwinu) (KKK 2264). Co więcej: Uprawniona obrona może być nie tylko prawem, ale poważnym obowiązkiem tego, kto jest odpowiedzialny za życie drugiej osoby. Obrona dobra wspólnego wymaga, aby niesprawiedliwy napastnik został pozbawiony możliwości wyrządzania szkody. Z tej racji prawowita władza ma obowiązek uciec się nawet do broni, aby odeprzeć napadających na wspólnotę cywilną powierzoną jej odpowiedzialności (KKK 2265). Władze publiczne mają w tym przypadku prawo i obowiązek nałożyć na obywateli zobowiązania konieczne dla obrony narodowej. Ci, którzy poświęcają się sprawie ojczyzny, służąc w wojsku, są sługami bezpieczeństwa i wolności narodów. Jeżeli wywiązują się należycie ze swojego zadania, prawdziwie przyczyniają się do dobra wspólnego narodu i utrwalenia pokoju (KKK 2310).
WOJNA SPRAWIEDLIWA, CZYLI JAKA?
To oczywiste, że wojnę samą w sobie należy zakwalifikować jako zło. Odbiera przecież ludziom życie w sposób nagły, kiedy mogą nie być przygotowani na odejście w jedności z Bogiem. Wojna zawsze jest okazją i wielką pokusą do czynienia zła, zwiększa anarchię, ogranicza możliwości działania organów zajmujących się strzeżeniem porządku. Niszczy dorobek ludzkiego życia, zabytki kultury i dziedzictwo materialne budowane przez pokolenia. Dlatego w Suplikacji Święty Boże… śpiewamy: Od powietrza, głodu, ognia i wojny wybaw nas Panie!, a Kościół naucza w Katechizmie: Z powodu zła i niesprawiedliwości, jakie pociąga za sobą wszelka wojna, Kościół usilnie wzywa wszystkich do modlitwy i działania, by dobroć Boża uwolniła nas od odwiecznego zniewolenia przez wojnę (KKK 2307).
Ale co czynić, kiedy napastnik przychodzi do naszego domu? Pozwolić mu się ograbić i ryzykować życiem swoim oraz rodziny? Logiczne rozumowanie prowadzi nas do wniosku, że przecież w takim wypadku bandyta może poczynić większe szkody, niż kiedy odpędzimy go strzałami z broni, nawet zadając mu przy tym ranę lub śmierć. Odnosi się to nie tylko do wymiaru indywidualnego czy rodzinnego, ale także narodowego. Takim też rozumowaniem kierowali się pierwsi chrześcijanie, wstępując w szeregi legionów, kiedy Rzym był zagrożony przez barbarzyńców. I tak narodziła się koncepcja wojny sprawiedliwej.
Najprościej tłumacząc, wojna sprawiedliwa to taka, która zapobiega większemu złu niż to, jakie dokonuje się przez nią samą. Katechizm wyjaśnia to w sposób bardziej szczegółowy: Należy ściśle wziąć pod uwagę dokładne warunki usprawiedliwiające uprawnioną obronę z użyciem siły militarnej. Powaga takiej decyzji jest podporządkowana ścisłym warunkom uprawnienia moralnego. Potrzeba jednocześnie w tym przypadku:
• aby szkoda wyrządzana przez napastnika narodowi lub wspólnocie narodów była długotrwała, poważna i niezaprzeczalna;
• aby wszystkie pozostałe środki zmierzające do położenia jej kresu okazały się nierealne lub nieskuteczne;
• aby były uzasadnione warunki powodzenia;
• aby użycie broni nie pociągnęło za sobą jeszcze poważniejszego zła i zamętu niż zło, które należy usunąć. W ocenie tego warunku należy uwzględnić potęgę współczesnych środków niszczenia.
Są to elementy tradycyjnie wymieniane w teorii tzw. wojny sprawiedliwej. Ocena warunków uprawnienia moralnego należy do roztropnego osądu tych, którzy ponoszą odpowiedzialność za dobro wspólne (KKK 2309).
Klasycznym przykładem wojny sprawiedliwej jest oczywiście walka w obronie własnego kraju przeciwko zewnętrznemu agresorowi. W tej sytuacji jako Polacy znajdowaliśmy się wielokrotnie, np. w 1920 roku i 1939 roku, taką samą wojnę toczą dziś Ukraińcy. Ale czy tylko wojna obronna może być sprawiedliwa? Czy np. wiedząc o ludobójstwie dokonywanym w sąsiednim kraju, nie mamy prawa rozpocząć interwencji zbrojnej, aby je powstrzymać? Oczywiście mamy i będzie to również wojna sprawiedliwa, mimo że w tej sytuacji bylibyśmy stroną atakującą. Tak należy traktować także krucjaty organizowane w celu powstrzymania profanacji miejsc świętych i prześladowania chrześcijan przez muzułmanów.
Co więcej, w niektórych przypadkach nawet wystąpienie przeciwko własnemu krajowi może być uznane za wojnę sprawiedliwą! Takim wydarzeniem była np. meksykańska Cristiada. Kiedy w latach 20. poprzedniego stulecia lewicowy rząd w imię „republikańskich wartości” zakazał używania dzwonów kościelnych, organizowania procesji, publicznego noszenia stroju kapłańskiego i jakichkolwiek praktyk religijnych poza świątyniami, katolicy zbuntowali się, najpierw wyczerpując wszelkie możliwe pokojowe środki rozwiązania konfliktu (jak petycje, protesty, strajki itd.). Kiedy jednak okazało się to bezskuteczne, a władza nasiliła represje, rozpoczęli zbrojne powstanie, postępując zgodnie z Dekalogiem i nauczaniem Kościoła.
W opozycji do wojny sprawiedliwej pozostaje wojna niesprawiedliwa. Należą do niej wojny napastnicze, toczone w celu rozwiązywania siłą problemów politycznych i gospodarczych, napadanie na słabsze państwa niestwarzające zagrożenia dla własnego kraju czy tłumienie słusznych aspiracji niepodległościowych podbitych narodów. Obecnie za naszą wschodnią granicą nie mamy do czynienia z niczym innym, jak z wojną sprawiedliwą toczoną przez Ukraińców i wojną niesprawiedliwą rozpętaną przez putinowską Rosję.
Na koniec warto poczynić jeszcze uwagę, że współczesnym elementem wojny sprawiedliwej jest prawo konfliktów zbrojnych, z konwencjami genewskimi na czele (nie przez przypadek zresztą pomysł na nie narodził się w państwach chrześcijańskich). Chyba każdy katolik intuicyjnie zgodzi się z tym, że regulacje takie, jak zakaz mordowania jeńców, rannych żołnierzy wroga i bezbronnej ludności cywilnej czy nietykalność personelu medycznego są jak najbardziej zgodne z chrześcijańską moralnością i koncepcją wojny sprawiedliwej. A na ile są dziś przestrzegane, to już kwestia tego, w jakim stopniu współczesny świat pozostał chrześcijański.
CO ROBIĆ?
Żaden katolik nie może dążyć do wojny z niskich pobudek, zdając sobie sprawę z wyrządzanego przez nią zła. Ale brak gotowości do podjęcia walki i powszechne rozbrojenie możne spowodować, że nie będziemy w stanie dać odporu agresorowi i pozwolimy mu na popełnienie znacznie większego zła. Człowiek jest skażony grzechem pierworodnym, więc musimy być stale czujni i gotowi do odparcia zagrożeń powodowanych przez cudzy grzech. Każdy zdrowy, dojrzały mężczyzna jest zobowiązany do obrony wspólnego dobra, jakim jest ojczyzna, do tego, by po rycersku chronić słabszych, kobiety i dzieci, w razie konieczności nawet własnym życiem. Jeśli państwo nie zapewnia mu odpowiedniego przygotowania w formie obowiązkowej służby wojskowej, to ma wiele innych możliwości uzyskania choć części potrzebnej wiedzy i umiejętności choćby w organizacjach proobronnych czy na strzelnicach. Świętym powołaniem i godnością kobiety jest zaś przekazanie życia przyszłym rekrutom, żeby kiedyś mogli stanąć również w jej obronie.
Si vis pacem, para bellum – Jeśli chcesz pokoju, szykuj się do wojny, jak mawiali starożytni Rzymianie. Nic się od ich czasów nie zmieniło.
Wszystko ma swój czas i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem (Koh 3,1). Po raz kolejny mogłam się o tym przekonać, kiedy dostałam możliwość towarzyszenia jako opiekun naszym Przyjaciołom – Apostołom Fatimy w pielgrzymce do miejsc, gdzie Matka Boża objawiła się trojgu pastuszkom.
Odkąd pamiętam, maj gra melodię „łąk umajonych”. Wszystko dzięki mojemu tacie, który od najmłodszych lat zabierał mnie na nabożeństwa majowe. Uczciwie trzeba przyznać, że z biegiem lat, wśród natłoku codziennych spraw i zmartwień, zdarza się zaniedbywać w sprawach Nieba, ale Matka Najświętsza o swoich dzieciach nie zapomina nigdy. Najlepszy dowód stanowi dla mnie ta możliwość, by miesiąc po ślubie móc razem z mężem zawierzyć nasze małżeństwo i rodzinę bezpośrednio Fatimskiej Pani.
Jestem przekonana, że choć nasza grupa pielgrzymów została wyłoniona na drodze losowania, nikt z nas nie znalazł się tutaj przypadkiem. I tak z sercami przepełnionymi wdzięcznością za ten niespodziewany dar, o trzeciej nad ranem 16 maja 2024 roku wyruszyliśmy w podróż do miejsca, gdzie Niebo dotknęło ziemi.
Fatima przywitała nas pochmurnym niebem i deszczem. Nie popsuło nam to bynajmniej radości z faktu, że dotarliśmy do naszej ukochanej Matki. Co ciekawe podobna pogoda towarzyszyła nam w ciągu całego wyjazdu. Szare i posępne poranki zamieniały się w słoneczne, ciepłe popołudnia. Całkiem jak w życiu, kiedy co dzień splatają się chwile radosne i smutne.
Po pierwsze: Fatima
Każdy dzień rozpoczynaliśmy od Mszy Świętej w Kaplicy Objawień, a kończyliśmy wspólnym Różańcem i procesją z figurą Matki Bożej. Niesamowity był to widok na wielki plac wypełniony modlitwą i śpiewem tysięcy ludzi, rozświetlony światłem tysięcy świec.
Jeden dzień naszej pielgrzymki poświęciliśmy, by poznać miejsca i historię związaną z objawieniami. Odwiedziliśmy muzeum, w którym przechowywane są wota ofiarowane w podzięce Matce Bożej. Przeszliśmy Drogę Krzyżową, wędrując ścieżkami, którymi chodzili Łucja, Hiacynta i Franciszek. Zobaczyliśmy miejsca, w których mieszkali. Mogliśmy wyobrazić sobie, jak wyglądało ich codzienne życie. Zwiedziliśmy również przepiękną bazylikę Matki Bożej Różańcowej, gdzie pochowani są pastuszkowie z Fatimy. Niestety, majestat tego miejsca objawień niszczy brzydota wybudowanej naprzeciwko bazyliki poświęconej Trójcy Przenajświętszej…
Po drugie: zachwyt
Pielgrzymka do Fatimy, oprócz uczty dla duszy, była okazją do zobaczenia perełek architektury portugalskiej. Klasztor hieronimitów w Lizbonie, zamek templariuszy w Tomar, klasztor cystersów w Alcobaça, klasztor Matki Bożej Zwycięskiej w Batalha… aż trudno uwierzyć, że te majestatyczne budowle zostały zbudowane przez ludzi, którzy do dyspozycji mieli tylko „sznurek i młotek”. Przez, zdawałoby się, zwykłe mury tchnie duch ad maiorem Dei gloriam i przypomina o czasach, kiedy ludzie w większości potrafili wyrzec się korzyści dla siebie, bo wiedzieli, po co i dla Kogo na tym świecie żyją. Może jeszcze wrócą czasy dzieł Bogu na chwałę i ludziom na pożytek…
W czasie pielgrzymowania mieliśmy także okazję odwiedzić małe, urocze miasteczko Obidos. Pełne wąskich uliczek, białych domów, gdzie czas płynie zdecydowanie wolniej i przypomina o tym, jak ważne jest dobre przeżywanie tu i teraz. Ogromne wrażenie zrobiła też na nas pięknie położona nadmorska miejscowość Nazaré, z przepiękną plażą i oceanem, którego ogrom jednocześnie przeraża i zachwyca. Tutaj także znajduje się najstarsze portugalskie sanktuarium Maryjne, gdzie przechowywana jest figurka Matki Bożej z Dzieciątkiem, którą – jak głoszą legendy – wyrzeźbił sam św. Józef!
Po trzecie: ludzie
Jednak te wszystkie miejsca, widoki, przeżycia nie byłyby takie same, gdyby nie towarzystwo. Wielką wartością było dla mnie poznanie naszych drogich Apostołów. Nieoceniona była również rola pani pilot, która swoimi barwnymi opowieściami ożywiała wszystkie odwiedzane przez nas miejsca.
Z dalekiej Fatimy…
To były cztery dni wypełnione modlitwą, zwiedzaniem, rozmowami… Intensywne, ale warte włożonego wysiłku. Odwiedzenie miejsca, do którego z Nieba osobiście przybyła Matka Najświętsza, to wielki przywilej i łaska. Nie można jednak zapominać, że najważniejsza jest prośba, którą kieruje Ona codziennie do każdego z nas – by chwycić za różaniec i zapraszać Ją do naszych zwyczajnych spraw i obowiązków!
Szanowna Redakcjo!
Dziękuję za wszystkie „Przymierza z Maryją”. To jest moja lektura, na którą czekam i którą czytam „od deski do deski”. Wciąż odnajduję w niej coś nowego i pożytecznego. Składam serdeczne podziękowania i życzę całej Redakcji dużo zdrowia i wytrwałości w tym, co robicie. Jest to dla wielu ludzi olbrzymim wsparciem!
Anna z Podkarpacia
Szczęść Boże!
Bardzo szlachetna i potrzebna jest Wasza kampania poświęcona Matce Bożej Rozwiązującej Węzły. Różne węzły-problemy dotykają bardzo wielu Polaków. Jestem również zaniepokojony, że coraz więcej dzieci i młodzieży zmaga się z depresją i zaburzeniami lękowymi, jak również z wszelkimi uzależnieniami, czy to od alkoholu, czy innych używek. To bardzo niepokojące, gdyż problem ten nasila się i jest bardzo trudny do rozwiązania. Myślę jednak, że uda się rozwiązać większość węzłów za sprawą Matki Najświętszej.
Wojciech z Buska-Zdroju
Szanowny Panie Prezesie!
Na Pana ręce składam najserdeczniejsze podziękowania za nadesłane mi piękne i budujące życzenia urodzinowe. Pamiętam w moich modlitwach zanoszonych do Bożej Opatrzności o wszystkich pracownikach Stowarzyszenia na czele z Panem. Modlę się o Boże błogosławieństwo w życiu osobistym i zawodowym.
Zofia z Mielca
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Jako Apostołka Fatimy, na temat kampanii „Maryja rozwiąże każdy Twój problem” wypowiadam się z wielką ufnością do Matki Bożej, która pomoże rozwiązać każdy problem, gdy Ją o to prosimy. Wierzę w to głęboko. Jestem wzruszona, gdy czytam, jakie ludzie mają ciężkie sytuacje życiowe. Szanowny Panie Prezesie! Serdecznie dziękuję za wielkie dzieła, jakie tworzycie w Waszym Stowarzyszeniu. Dziękuję za poświęcony piękny obrazek, za książeczkę Maryjo, rozwiąż nasze węzły!, kartę, na której zapisałam problemy rodzinne. W modlitwie polecam Bogu i Matce Najświętszej całe Stowarzyszenie Ks. Piotra Skargi. Szczęść Wam Boże na dalsze lata. Z Panem Bogiem!
Irena z Bielska-Białej
Szczęść Boże!
Serdecznie dziękuję za przesłanie książki Św. Rita z Cascii. Dla niej nie ma rzeczy niemożliwych. Już czytamy, modlimy się. Za jej wstawiennictwem wypraszamy potrzebne łaski i opiekę nad rodziną i naszą Ojczyzną. Co roku pielgrzymujemy z parafii do sanktuarium w Nowym Sączu. Od dawna modlę się codziennie, aby za jej wstawiennictwem otrzymać łaski nieraz w trudnych sytuacjach. Życzę Wam błogosławieństwa Bożego i obfitych łask w działalności. Szczęść Wam Boże!
Józefa z Małopolskiego