Temat numeru
 
Pamiętne święta Petera McFaddena


Amerykanin Peter McFadden, założyciel Central Europe Institute, który w latach dziewięćdziesiątych XX stulecia pomagał drobnym przedsiębiorcom prowadzić działalność biznesową w krajach byłego bloku sowieckiego, tak wspomina święta Bożego Narodzenia 1992 roku.

To był jeden z najgorszych okresów mojego życia. Organizacja non-profit, którą założyłem trzy lata wcześniej – Central Europe Institute (Instytut Europy Środkowej) była bliska bankructwa. Miałem przed sobą perspektywę zwolnienia pracowników, wśród których było wielu moich przyjaciół: Czechów, Słowaków i Amerykanów, którzy – w Pradze i Bratysławie – doradzali ludziom, jak zacząć pracę na własny rachunek. Praca, którą wykonywaliśmy, była także testem dla nas samych – młodych ludzi, szukających swojego miejsca w życiu. Teraz jednak, po trzech latach działalności, przyszło załamanie. Środki, którymi dysponowałem ledwo starczały mi na własne utrzymanie. Jakby tego było mało, nagle problemy zaczęły się mnożyć. I to tuż przed samym Bożym Narodzeniem. Byłem na skraju wyczerpania. Prawie w ogóle nie spałem...

Perspektywa bankructwa firmy i konieczność zwolnienia przyjaciół była bardzo bolesna. Rozpaczliwie poszukiwałem nowych darczyńców. Postanowiłem wyjechać na pewien czas do Waszyngtonu, by tam spróbować pozyskać pieniądze niezbędne do dalszej działalności. Nie był to jednak najlepszy czas na poszukiwanie darczyńców. Biłem się z myślami, jak sprostać wyzwaniu, przed którym stałem. Na domiar złego, otrzymałem zawiadomienie z urzędu skarbowego, by się rozliczyć z darowizn z poprzednich lat. Bałem się... Rachunkowość to nie prosta matematyka. Przepisy podatkowe są często zawiłe. Co by się stało, gdybym nie rozliczył się z fiskusem poprawnie? Byłem młody, miałem mało doświadczenia i gdyby okazało się, że zrobiłem coś nie tak, to z pewnością wylądowałbym w więzieniu.

Co powiem moim bliskim?

Siedziałem w swoim waszyngtońskim biurze i wpatrywałem się w setki, jeśli nie tysiące stron publikacji podatkowych. Wokół mnie leżały stosy papierów i setki zagranicznych kwitów, potwierdzających wpłaty. Zmagałem się z tym bałaganem bardzo długo. Mieszkałem wtedy w swoim biurze. Znajdowało się w nim jedno duże biurko, jedna kanapa, na której mogłem spać, kilka półek i niewielka łazienka. Nie było kuchni i lodówki. Tam, od razu po przebudzeniu, przystępowałem do pracy. Kładłem się do łóżka bardzo późno. Ale nie mogłem spać. Czułem się okropnie. Mogłem przecież zawieść tych wszystkich, których zatrudniałem. Martwiłem się o własną przyszłość. Mógłbym dostać inną pracę, ale nie tak wspaniałą jak ta, którą wykonywałem i to na własny rachunek. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia, ale wcale się z tego powodu nie cieszyłem. Wręcz przeciwnie, perspektywa tej radosnej atmosfery jeszcze bardziej mnie dobijała. Przerażało mnie to, co mogłem zobaczyć na ulicy.  Szczęśliwi ludzie, przyjemna muzyka dobiegająca zewsząd, dekoracje świąteczne, atrakcyjnie wyglądające pakunki przechodniów... Ich radość tylko przypominała mi o moich zmartwieniach. Nie miałem pieniędzy, aby kupić prezenty dla bliskich. Pochodziłem z licznej rodziny. - Co powiem moim bliskim, gdy wrócę do domu z pustymi rękami? – myślałem z przerażeniem. Do Bożego Narodzenia zostały tylko trzy dni, a ja nie miałem możliwości uciec przed świętami. Dużo pracowałem. Mój mózg stawał się coraz mniej zdolny do działania. Kładłem się coraz później i coraz gorzej spałem. Byłem wyczerpany. Traciłem kontakt z rzeczywistością. W akcie desperacji, przestałem pracować. Siedziałem na kanapie, tępo wpatrując się przed siebie. W końcu wyszedłem na spacer…

 

Bezdomny Robert

Było bardzo późno i bardzo zimno! Silny wiatr hulał po waszyngtońskich ulicach. Paradoksalnie uwielbiałem taką pogodę, kiedy musiałem zmagać się z problemami. Trudne warunki nie dają fałszywego poczucia komfortu. Postanowiłem więc, że odbędę długi spacer, by uporządkować myśli. Jednak, zrobiwszy zaledwie kilka kroków, zaintrygowała mnie postać skulonego z zimna staruszka, którego właśnie minąłem. Uszedłem jeszcze kilka kroków, po czym zdecydowałem się zawrócić. Podszedłem do niego i spytałem: 

Przepraszam Pana, czy ma Pan się gdzie zatrzymać na noc? 
On odpowiedział, że nie. 
– Czy chciałby Pan pójść do mnie? 
Starszy człowiek się zgodził. Gdy szliśmy do mojego biura, ten wynędzniały mężczyzna powiedział mi: 
– Dobrze, że przyszedłeś po mnie, bo już postanowiłem się po prostu zabić. 
Wyjaśnił, że zimno było tak dokuczliwe, iż był zdesperowany targnąć się na swoje życie, podobnie jak to zrobił ubiegłej nocy jego bezdomny przyjaciel. Byłem oszołomiony. Nagle zapomniałem o własnych problemach. Dzięki jednemu aktowi dobroci, uratowałem komuś życie… Wkrótce byliśmy w ciepłym biurze. Robert, bo tak miał na imię mój towarzysz, był wyczerpany. Użyczyłem mu swojej kanapy, dałem mu poduszkę i koc, aby mógł się ogrzać. Sam rozpaczliwie potrzebowałem snu. Owinąłem się więc w swój płaszcz i położyłem na zabrudzonej podłodze ze zwiniętym pod głową ręcznikiem. Obudziłem się następnego ranka. Nigdy nie spałem lepiej. Nigdy też nie czułem się tak bardzo zadowolony, jak wtedy. Robert wciąż nie wstawał. Po krótkim spacerze do pobliskiej restauracji na filiżankę kawy i śniadanie, usiadłem przy biurku, by zabrać się do pracy. Robert nadal spał. Panika, która ogarnęła mnie poprzedniego dnia, gdzieś znikła, chociaż moje problemy pozostały takie same. Jednak przestałem się już nimi zamartwiać. Po prostu przystąpiłem do pracy. Nie miałem żadnego pomysłu na to, jak sobie poradzić z problemami. Jedyne, co mogłem zrobić, to pracować dalej w nadziei, że jakoś ta sytuacja wkrótce zmieni się na lepsze. Robert obudził się dopiero o szóstej wieczorem. Spał osiemnaście godzin. Gdy wstał, był głodny i drżał na całym ciele. Nie kontrolował ruchu rąk. Kiedy szedł, bałem się, że straci równowagę i upadnie. Wziąłem go na obiad do pobliskiej restauracji. Weszliśmy do środka sali wypełnionej modnie ubranymi młodymi ludźmi. Usiedliśmy razem. Ja i ten niechlujny staruszek, który nie kąpał się i nie golił od dawna. Robert zamówił zupę, ale nie mógł utrzymać łyżki. Tak więc, pomagałem mu jeść. Byłem nawet dumny z siebie, że się nim zająłem. Nie zastanawiałem się nad tym, co robię. Po prostu czyniłem to, co wydawało mi się w tym momencie właściwe. Kiedy wróciliśmy do mojego biura, Robert natychmiast położył się na kanapie. Ja znowu spałem na podłodze. Następnego ranka Robert i ja obudziliśmy się o normalnej porze. Robert wyglądał na strasznie zaniedbanego. Duży zarost, rozczochrane siwe włosy nie robiły dobrego wrażenia. Ręce wciąż mu strasznie drżały. Postanowiłem zadbać o jego wygląd… Już wkrótce Robert wyglądał o wiele schludniej. Pomyślałem sobie: Co za dystyngowany pan! i zażartowałem: – Robert, wyglądasz jak milion dolarów – a on zaczął się śmiać. Później dałem mu kilka drobnych, żeby sobie kupił jakieś jedzenie. Po południu wrócił do biura. Zjedliśmy razem kolację.

Nie zostawię go samego!
Zbliżała się Wigilia, a ja wciąż nie podjąłem decyzji, co robić. Czy zostać w Waszyngtonie, czy też jechać do Nowego Jorku, gdzie zawsze na święta gromadziła się cała rodzina. Byłem zakłopotany, nie mając żadnych prezentów dla rodziny. Nie miałem też pieniędzy, by zapłacić za podróż do Nowego Jorku. I jeszcze było tyle do zrobienia… Martwiłem się też o Roberta. Jak mógłbym zostawić go samego? Nawet jeśli dałbym mu klucze do mojego biura, to schodząc po schodach, mógłby się przewrócić... Nie mogłem do tego dopuścić. Podjąłem więc decyzję, że nie jadę. Trzeba to było jednak powiedzieć mamie. A to nie lada problem. Boże Narodzenie było dla nas bardzo ważnym rodzinnym świętem. Jestem szóstym z siedmiorga dzieci, a moi rodzice – szczególnie mama – lubili mieć nas wszystkich w domu. Nigdy nie obchodziłem Bożego Narodzenia poza rodzinnym domem. Miałem nadzieję, że rodzice będą ze mnie dumni, iż zatroszczyłem się o człowieka, który był w wielkiej potrzebie. Powiedziałem więc im przez telefon, że zostałem, by zaopiekować się bezdomnym. Liczyłem, że zrozumieją moje postępowanie. W końcu Jezus Chrystus przyszedł na świat jako człowiek bezdomny. Nie było dla niego miejsca w gospodzie... Rodzice jednak bardzo się zmartwili. Stwierdzili, że osoby bezdomne często są gwałtowne. Niektóre z nich są przestępcami. Ubolewali nad tym, że jestem naiwny i niepotrzebnie narażam się na niebezpieczeństwo. Moje wyjaśnienie, że Robert jest nieszkodliwym staruszkiem, który urodził się w Irlandii i nie potrafił sobie poradzić w dzisiejszym świecie, na nic się zdały. W końcu oznajmiłem, że ktoś musi się nim zaopiekować w te święta i oznajmiłem, że zostaję w Waszyngtonie.

Istota Bożego Narodzenia

Ranek Bożego Narodzenia w domu rodzinnym zwykle był hałaśliwy. Nasz dom zawsze był tak zatłoczony, że wydawało się, iż pęka w szwach, a wiele dzieci biegało i ciągle wołało: Wesołych Świąt! Wesołych Świąt! Ale te święta były inne. W biurze nie było choinki, prezentów, muzyki i dzieci. Byliśmy tylko my dwaj: Robert i ja. Wszystko, co mieliśmy, to poranną ciszę. Piękną ciszę i „spartański” pokój, wypełniony duchem troski jednego człowieka o drugiego. Doświadczaliśmy istoty Bożego Narodzenia.Znów dałem Robertowi kilka dolarów, by kupił sobie coś do jedzenia. Mimo świąt, byłem zmuszony zasiąść do pracy. Było tyle do zrobienia… Ale już się nie martwiłem. W pewnym sensie byłem nawet szczęśliwy.

Tuż po świętach skończyły mi się pieniądze. Miałem mniej niż dziesięć dolarów. Chociaż chciałem dalej się opiekować Robertem, sam już nie mogłem nic dla niego zrobić. Na szczęście znalazłem przy kościele w Georgetown miejsce w schronisku. Dałem mu po raz kolejny parę dolarów, by tak jak zwykle poszedł na lunch i po południu wrócił do biura, skąd mieli go zabrać ludzie ze schroniska. Sam, mając w kieszeni pięć dolarów, wyszedłem, by coś przekąsić. Powiedziałem sobie: – Dziś będziesz jadł obiad, ale nie zjesz kolacji. Byłem zupełnie spokojny. Po prostu przyjąłem to z pokorą. Zastanawiałem się nad losami naszego Instytutu. Przypuszczałem, że jego koniec jest bliski. Zrobiłem wszystko, co mogłem. Pomyślałem sobie, że uratowanie życia Roberta było najlepszym lekarstwem na poczucie osobistej porażki… Tego dnia cieszyłem się z krótkiego spaceru do Cafe Blanca. Wydałem ostatniego dolara, kupując tę samą kanapkę z kurczakiem, którą jadłem codziennie. Kanapkę zrobioną przez mojego przyjaciela Jasona, właściciela kawiarni. On i ja rozmawialiśmy jak zwykle o sporcie. Jason nawet nie przeczuwał, że może to być mój „ostatni obiad”. Gdy wracałem do biura, mając zaledwie kilka monet w kieszeni, odczuwałem zadowolenie. Cieszyłem się z tego, że zrobiłem to, co należało. Uświadomiłem sobie, że lata nauki w katolickich szkołach nie zostały zmarnowane. Znalazłem się w bardzo kiepskiej kondycji. Ale wiedziałem, że jest ktoś, kto był w jeszcze gorszym położeniu. I podzieliłem się z nim, tym co miałem.

Niespodziewany list

Gdy wszedłem do budynku, w którym mieściło się moje biuro, pochyliłem się, aby podnieść listy. Przejrzałem koperty. Byłem zaskoczony, znajdując jedną z adresem Andrew W. Mellon Foundation w Nowym Jorku. Do tej fundacji składałem podanie z prośbą o darowiznę na działalność mojej organizacji, ale nie spodziewałem się tak szybkiej odpowiedzi. Myślałem, że wiadomość przyjdzie od nich najwcześniej za kilka miesięcy. Otworzyłem więc kopertę, a w środku znalazłem powiadomienie, iż przyznano mojemu Instytutowi dotację w wysokości 50 tysięcy dolarów. Oznaczało to, że nie musiałem zwalniać pracowników i że dzieło mogło być kontynuowane. Moje pierwsze doświadczenie głodu musiało jeszcze poczekać...

Robert nie wrócił tego popołudnia do biura. Domyślam się, że bał się życia w schronisku dla bezdomnych, które bywa niebezpieczne. Szukałem go wszędzie. Myślałem, że go znajdę, ale nie udało się. Mam nadzieję, że pewnego dnia spotkam go ponownie w Niebie... Ja zaś dziękuję Bogu za to wspaniałe doświadczenie życiowe!

Wydarzenia przedstawione w tej opowieści są prawdziwe i zostały wiernie opisane przez jej autora, Petera McFaddena, który do początku 1998 roku pełnił funkcję prezesa Central Europe Institute.

Na podstawie relacji autora opracowała Agnieszka Stelmach
  


NAJNOWSZE WYDANIE:
Budzimy sumienia Polaków!
Obchodzimy właśnie piękny jubileusz… 25 lat temu w Krakowie grupa młodych katolików powołała do życia Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej im. Ks. Piotra Skargi, by wzorem swego patrona budzić uśpione sumienia Polaków – wzywać do nawrócenia, dbać o duchowe dobro kraju i pielęgnować tradycyjną pobożność.

UWAGA!
Przymierze z Maryją
WYSYŁAMY
BEZPŁATNIE!
 
Pielgrzymka do Fatimy - Maryja nas zaprasza!
Agnieszka Kowalska

Wszystko ma swój czas i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem (Koh 3,1). Po raz kolejny mogłam się o tym przekonać, kiedy dostałam możliwość towarzyszenia jako opiekun naszym Przyjaciołom – Apostołom Fatimy w pielgrzymce do miejsc, gdzie Matka Boża objawiła się trojgu pastuszkom.

 

Odkąd pamiętam, maj gra melodię „łąk umajonych”. Wszystko dzięki mojemu tacie, który od najmłodszych lat zabierał mnie na nabożeństwa majowe. Uczciwie trzeba przyznać, że z biegiem lat, wśród natłoku codziennych spraw i zmartwień, zdarza się zaniedbywać w sprawach Nieba, ale Matka Najświętsza o swoich dzieciach nie zapomina nigdy. Najlepszy dowód stanowi dla mnie ta możliwość, by miesiąc po ślubie móc razem z mężem zawierzyć nasze małżeństwo i rodzinę bezpośrednio Fatimskiej Pani.


Jestem przekonana, że choć nasza grupa pielgrzymów została wyłoniona na drodze losowania, nikt z nas nie znalazł się tutaj przypadkiem. I tak z sercami przepełnionymi wdzięcznością za ten niespodziewany dar, o trzeciej nad ranem 16 maja 2024 roku wyruszyliśmy w podróż do miejsca, gdzie Niebo dotknęło ziemi.


Fatima przywitała nas pochmurnym niebem i deszczem. Nie popsuło nam to bynajmniej radości z faktu, że dotarliśmy do naszej ukochanej Matki. Co ciekawe podobna pogoda towarzyszyła nam w ciągu całego wyjazdu. Szare i posępne poranki zamieniały się w słoneczne, ciepłe popołudnia. Całkiem jak w życiu, kiedy co dzień splatają się chwile radosne i smutne.


Po pierwsze: Fatima


Każdy dzień rozpoczynaliśmy od Mszy Świętej w Kaplicy Objawień, a kończyliśmy wspólnym Różańcem i procesją z figurą Matki Bożej. Niesamowity był to widok na wielki plac wypełniony modlitwą i śpiewem tysięcy ludzi, rozświetlony światłem tysięcy świec.


Jeden dzień naszej pielgrzymki poświęciliśmy, by poznać miejsca i historię związaną z objawieniami. Odwiedziliśmy muzeum, w którym przechowywane są wota ofiarowane w podzięce Matce Bożej. Przeszliśmy Drogę Krzyżową, wędrując ścieżkami, którymi chodzili Łucja, Hiacynta i Franciszek. Zobaczyliśmy miejsca, w których mieszkali. Mogliśmy wyobrazić sobie, jak wyglądało ich codzienne życie. Zwiedziliśmy również przepiękną bazylikę Matki Bożej Różańcowej, gdzie pochowani są pastuszkowie z Fatimy. Niestety, majestat tego miejsca objawień niszczy brzydota wybudowanej naprzeciwko bazyliki poświęconej Trójcy Przenajświętszej…


Po drugie: zachwyt


Pielgrzymka do Fatimy, oprócz uczty dla duszy, była okazją do zobaczenia perełek architektury portugalskiej. Klasztor hieronimitów w Lizbonie, zamek templariuszy w Tomar, klasztor cystersów w Alcobaça, klasztor Matki Bożej Zwycięskiej w Batalha… aż trudno uwierzyć, że te majestatyczne budowle zostały zbudowane przez ludzi, którzy do dyspozycji mieli tylko „sznurek i młotek”. Przez, zdawałoby się, zwykłe mury tchnie duch ad maiorem Dei gloriam i przypomina o czasach, kiedy ludzie w większości potrafili wyrzec się korzyści dla siebie, bo wiedzieli, po co i dla Kogo na tym świecie żyją. Może jeszcze wrócą czasy dzieł Bogu na chwałę i ludziom na pożytek…


W czasie pielgrzymowania mieliśmy także okazję odwiedzić małe, urocze miasteczko Obidos. Pełne wąskich uliczek, białych domów, gdzie czas płynie zdecydowanie wolniej i przypomina o tym, jak ważne jest dobre przeżywanie tu i teraz. Ogromne wrażenie zrobiła też na nas pięknie położona nadmorska miejscowość Nazaré, z przepiękną plażą i oceanem, którego ogrom jednocześnie przeraża i zachwyca. Tutaj także znajduje się najstarsze portugalskie sanktuarium Maryjne, gdzie przechowywana jest figurka Matki Bożej z Dzieciątkiem, którą – jak głoszą legendy – wyrzeźbił sam św. Józef!


Po trzecie: ludzie


Jednak te wszystkie miejsca, widoki, przeżycia nie byłyby takie same, gdyby nie towarzystwo. Wielką wartością było dla mnie poznanie naszych drogich Apostołów. Nieoceniona była również rola pani pilot, która swoimi barwnymi opowieściami ożywiała wszystkie odwiedzane przez nas miejsca.


Z dalekiej Fatimy…


To były cztery dni wypełnione modlitwą, zwiedzaniem, rozmowami… Intensywne, ale warte włożonego wysiłku. Odwiedzenie miejsca, do którego z Nieba osobiście przybyła Matka Najświętsza, to wielki przywilej i łaska. Nie można jednak zapominać, że najważniejsza jest prośba, którą kieruje Ona codziennie do każdego z nas – by chwycić za różaniec i zapraszać Ją do naszych zwyczajnych spraw i obowiązków!


Listy od Przyjaciół
 
Listy

Szanowna Redakcjo!

Dziękuję za wszystkie „Przymierza z Maryją”. To jest moja lektura, na którą czekam i którą czytam „od deski do deski”. Wciąż odnajduję w niej coś nowego i pożytecznego. Składam serdeczne podziękowania i życzę całej Redakcji dużo zdrowia i wytrwałości w tym, co robicie. Jest to dla wielu ludzi olbrzymim wsparciem!

Anna z Podkarpacia

 

 

Szczęść Boże!

Bardzo szlachetna i potrzebna jest Wasza kampania poświęcona Matce Bożej Rozwiązującej Węzły. Różne węzły-problemy dotykają bardzo wielu Polaków. Jestem również zaniepokojony, że coraz więcej dzieci i młodzieży zmaga się z depresją i zaburzeniami lękowymi, jak również z wszelkimi uzależnieniami, czy to od alkoholu, czy innych używek. To bardzo niepokojące, gdyż problem ten nasila się i jest bardzo trudny do rozwiązania. Myślę jednak, że uda się rozwiązać większość węzłów za sprawą Matki Najświętszej.

Wojciech z Buska-Zdroju

 

 

Szanowny Panie Prezesie!

Na Pana ręce składam najserdeczniejsze podziękowania za nadesłane mi piękne i budujące życzenia urodzinowe. Pamiętam w moich modlitwach zanoszonych do Bożej Opatrzności o wszystkich pracownikach Stowarzyszenia na czele z Panem. Modlę się o Boże błogosławieństwo w życiu osobistym i zawodowym.

Zofia z Mielca

 

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Jako Apostołka Fatimy, na temat kampanii „Maryja rozwiąże każdy Twój problem” wypowiadam się z wielką ufnością do Matki Bożej, która pomoże rozwiązać każdy problem, gdy Ją o to prosimy. Wierzę w to głęboko. Jestem wzruszona, gdy czytam, jakie ludzie mają ciężkie sytuacje życiowe. Szanowny Panie Prezesie! Serdecznie dziękuję za wielkie dzieła, jakie tworzycie w Waszym Stowarzyszeniu. Dziękuję za poświęcony piękny obrazek, za książeczkę Maryjo, rozwiąż nasze węzły!, kartę, na której zapisałam problemy rodzinne. W modlitwie polecam Bogu i Matce Najświętszej całe Stowarzyszenie Ks. Piotra Skargi. Szczęść Wam Boże na dalsze lata. Z Panem Bogiem!

Irena z Bielska-Białej

 

 

Szczęść Boże!

Serdecznie dziękuję za przesłanie książki Św. Rita z Cascii. Dla niej nie ma rzeczy niemożliwych. Już czytamy, modlimy się. Za jej wstawiennictwem wypraszamy potrzebne łaski i opiekę nad rodziną i naszą Ojczyzną. Co roku pielgrzymujemy z parafii do sanktuarium w Nowym Sączu. Od dawna modlę się codziennie, aby za jej wstawiennictwem otrzymać łaski nieraz w trudnych sytuacjach. Życzę Wam błogosławieństwa Bożego i obfitych łask w działalności. Szczęść Wam Boże!

Józefa z Małopolskiego